W tym miejscu, dla prawdy historycznej, trzeba wspomnieć również o pewnych wydarzeniach, które zazwyczaj w tego typu publikacjach bywają, jako niechlubne, pomijane. Jednak powyższe opracowanie nie jest pomnikiem, a próbą, na ile jest to możliwe, rzetelnego przekazania tej historii. Oto zaraz po przybyciu do Wadowic ujawnił się Matłosz, ochotnik z Bielska, który 26 sierpnia, odjeżdżając z Białej, zapowiadał paniom, że w podzięce za każdy kwiatek zrewanżuje się orderami rosyjskich generałów. Ten sam człowiek już następnego dnia prowadził akcję demobilizacyjną, która ostatecznie skończyła się odejściem jego i kilku innych osób z ośrodka mobilizacyjnego. Doszło tam również do kilku rękoczynów, za co biorący w nich udział zostali wydaleni z szeregów. Najsmutniejsze jednak szczególnie dla Tadeusza Jänicha było inne wydarzenie. Oto doszło tam do kradzieży. Łupem złodziei padły pieniądze, żywność i trunki. Szabrownikami okazali przyprowadzeni przez niego ludzie i to nie spośród nowo pozyskanych ochotników, a ze starej gwardii sokolej. Osoby, w których on widział swoich pomocników, zawiodły jego zaufanie i rzuciły cień na całą kompanię żywiecką. Zgodnie z regulaminem SDS punk 4 ustęp c mówiący, że „Sokół” ma:
dbać o godność osobistą, być ofiarnym i zawsze gotowym do spełnienia ogólnych zadań obywatelskich wychodząc z założenia, że Sokół powinien być na każdym posterunku wzorem obywatela-Polaka sprawcy zostali ukarani i odesłani do domu, to w sposób zasadniczy zaostrzyło już i tak napięte stosunki z dowódcą zgrupowania, porucznikiem Pukło.
Kilka razy dowódca zgrupowania pod byle pretekstem upokarzał chorążych Jänicha i Boryczkę. Czynił to czasami nawet przed ich kompaniami, dodatkowo bez ich wiedzy, pod byle pretekstem odsyłał ich podwładnych do domów na przepustki, a równocześnie co zdolniejszych czynił podoficerami i przenosił do innych kompanii, przydzielając równocześnie na ich miejsce ludzi całkiem niezdatnych do służby. Takie działania prowadziły do tego, że pewnego dnia Jänich i Boryczka zdjęli wobec swych kompanii odznaki oficerskie, a sokoły z Żywca i Białej zagroziły odejściem do domów. Pukło, widząc do czego doprowadził, uroczyście przed frontem kompanii przeprosił wyżej wspomnianych chorążych, czym zażegnał konflikt.
Pobyt w Wadowicach, pomimo wspomnianych powyżej wypadków, nie był stracony dla kompanii, bowiem doszło tam do naturalnej selekcji, w wyniku której odeszli niegodni noszenia sokolego munduru oraz najsłabsi i ci, którzy wybrali się na wojenkę kierowani słomianym zapałem.
Nadszarpnięte morale oraz nastroje w formacji powoli odbudowywano poprzez ćwiczenia i spotkania z powstańcami z 1863 roku oraz ślubowanie na sztandar. Żołnierze austr. garnizonu wadowickiego, zrazu pokpiwali z nas, a później patrzyli na nas z podziwem. Zaimponowaliśmy im ćwiczeniami karabinem, które wypożyczyli nam austrjacy na błoniu, na jedną godzinę.
Wojsko sokole było dobrze umundurowane, jednak bardzo słabo uzbrojone. Posiadało tylko kilkanaście sztuk werndli, bez pasów i kilka manlicherów, które udało się odkupić za tytoń lub kilka koron, od żołnierzy austriackich wracających z frontu do szpitali.
10 września nastąpił wymarsz do Skawiny, gdzie przyłączono kilka osób z Drużyn Bartoszowych z b. Legionu Wschodniego. Kwaterą kompanii była stodoła koło Fabryki Cykorii Franka. Po trzech dniach, 13-go nastąpił wyjazd do Wieliczki. Tam gościny użyczyła pobliska szkoła w rynku. 16 września przed południem dotarli do ostatecznego miejsca swojej mobilizacji czyli do Bochni, gdzie wszyscy zostali umieszczeni w koszarach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz