wtorek, 25 stycznia 2022

Styczeń 1928 w regionalnej prasie cz. 4

 


ks. Jan Marszałek Duszpasterz z Podbeskidzia w drodze na ołtarze



19 stycznia 2022 roku na ręce ks. Biskupa Romana Pindla dotarł list z informacją, że Stolica Apostolska nie sprzeciwia się otwarciu procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego ks. Prałata Jana Marszałka. List datowany jest 21 grudnia 2021 roku i zawiera jeszcze jedną ważną informację. Oficjalnie używa się już tytułu „Sługa Boży” w stosunku do niego. Dziękujmy Panu Bogu za tak szybką reakcję Stolicy Apostolskiej na prośbę ks. Biskupa Romana, przedstawioną w październiku ubiegłego roku.



Ks. prałat Jan Marszałek zmarł w 1989 roku, w wieku 82 lat, jako emerytowany proboszcz w Łodygowicach k. Żywca. Tam jest pochowany w grobowcu kapłanów na cmentarzu parafialnym, wśród swoich parafian.



 Do Łodygowic posłał go w 1951 jeszcze kard. Adam Stefan Sapieha. Wcześniej od 1942 roku był administratorem parafii Bachowice. Przez 38 lat posługi kapłańskiej budował wspólnotę tego Kościoła swoim mądrym duszpasterzowaniem i wiernością Kościołowi Chrystusowemu. W parafii bardzo troskliwie dbał o odnowę moralną parafian, noszących na sobie skutki wojny i zawirowań powojennych. Przeprowadził spokojnie wspólnotę parafialną przez czas Soboru i pierwszych zmian związanych z reformą w Kościele oraz pomógł wiernym przeżyć dogłębnie Millennium chrztu Polski. Wrodzona roztropność i wierność pasterzom oraz głębokie zaufanie do Chrystusa, wyrażające się w pogłębionym nabożeństwie do Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz synowskie oddanie Matce Najświętszej cechowały całe jego posługiwanie. Nie było tam błyskotliwości, chęci imponowania, ale prostota w życiu i w zachowaniu, nieustanne pogłębianie wiedzy teologicznej i zatroskanie o wszystkich parafian. Pokorne sprawowanie liturgii, troska o służbę liturgiczną oraz solidna katecheza spowodowały, że ponad trzydziestu młodych ludzi doprowadził jako prymicjantów do ołtarza. Do zakonów wstąpiło też około 10 dziewcząt.
W Łodygowicach każdego 16 dnia miesiąca, w dniu przejścia ks. Jana do Domu Ojca, odbywa się modlitwa o rozpoznanie woli Bożej w tej sprawie. Powstało kilka publikacji na jego temat. Istnieje strona internetowa z aktualnościami na temat prac zmierzających do beatyfikacji (https://janmarszalek.pl). Koło kościoła jedna z ulic została nazwana jego imieniem. Miejscowy oddział Akcji Katolickiej już od wielu lat wiernie podtrzymuje pamięć o tym duszpasterzu.

ks. Stanisław Mieszczak SCJ
postulator

środa, 5 stycznia 2022

Zima ledajaka była




Jak pokazują statystyki, najczęstszymi tematami rozmów są polityka i pogoda. Także media najchętniej straszą nas wojnami, chorobami i... anomaliami pogodowymi. Wiele informacji pogodowych rozpoczyna się tekstem: Najstarsi Górale nie pamiętają.... Można by się z takim postawieniem sprawy zgodzić – ale gdy poszerzymy zakres refleksji pogodowych na przykład o 100 czy 300 lat, czeka nas duża niespodzianka.
Aby poznać, jak dawniej kształtowała się pogoda na Podbeskidziu, proponuję cofnąć się w czasie o kilka wieków. Sięgając do zapisków kronikarskich na przykład Andrzeja Komonieckiego, odkryjemy, że przyroda od zawsze płatała nam figle. Oto zapiski pogodowe tego kronikarza umieszczone w Dziejopisie z lat 1700-1710.

Zima ledajaka była w 1701/1702 roku

Roku Pańskiego 1702 zima ledajaka była, bo z początku przed Gody [25.XII.] na półtory niedziele ostra i w mrozy tęgie nadzwyczaj wszczęła się, że się ludzie ulękli, że bydło nie strzyma, lecz potym śnieg stajał i ciepło jak w lecie było. W styczniu i lutym bez śniegów, tylko deszcze przechadzały i wilcze łyko nadzwyczaj rosło i kwitnęło i ludzie przez te dwa miesiąca orali i bydło paśli. Po czym marzec nastawszy przymrozkami, czasem i śniegiem dotrzymał i przewlókł czas aż do trzeciej części miesiąca kwietnia, to jest do świętego Wojciecha 25.IV.], a potym na wiosnę pluski były, że ludziom do siewu przeszkadzały bardzo.



Również następna zima z roku 1702 na 1703 srogą nie była. Tegoż roku od święta świętego Marcina [11.11] był śnieg upadł, po którym mrozy tęgie i ciężkie nastąpiły, iż liście na drzewach pomroziły, że odpaść nie mogły. A ta zima trwała tydzień ostra i sanna dobra była, a potym to wszytko ustało i zima ledaco była, bo przez zimę nie śniegi, tylko deszcze bywały. Kronikarz wspomina również, że 3 stycznia w nocy pojawił się wicher gwałtowny, który nie tylko wiele domów po przewracał, ale i dużo szkód w lasach uczynił. Jednak jak wspominał Komoniecki ten kataklizm był tylko delikatny wspomnieniem wichur, jakie przeszły w tym rejonie w 1677 roku.


Woda towarem deficytowym
    Jesienią 1703 roku Komoniecki wieścił, że przyroda zapowiada wielkie nieszczęścia dla Królestwa Polskiego, w tym susze i wichury: Tegoż roku pod jesień sucha wielkie były, iż rzeki powysychały i w studniach wody nie było i z daleka do młynów zboża dla mięcia ludzie wozili i nosili.
Kronikarz z przerażeniem informował, że wielkie wichury, które wcześniej nawiedzały  ten teren raz na 25 lat, teraz praktycznie co roku i to w różnych miesiącach się pojawiają.
    W październiku 1705 roku: śliwy bardzo się zrodziły, ale cóż po tym, gdy ich mrozy pod jesień powarzyły, iż złe i kwaśne były, bo nie dostały swego czasu. Natomiast następnego roku 1706 rok był suchy, a lato niezwykle upalne. Tego roku sucha wielkie były około świętego Jana [24.VI.], że kapusty powysychały i zboża wypaliło, także wody w rzekach i w studniach nie było. Skąd robactwo w drzewa po różnych stronach poobjadowało. Dlaczego i kapusty mało bardzo było, bo co zostało i przyjęło się, to gąsiąn[i]ce potym zjadły.
O zimie roku 1706 kronikarz nie wspomina, widocznie była klasyczna.

Nadmiar wody szkodzi...
Roku Pańskiego 1707 zima nastała bardzo ciepła bez śniegów, tylko od Nawrócenia świętego Pawła [25.01] ostro stawiła się i mrozami tęgiemi trzymała. Do historii przeszedł 9 września 1707 roku. W tym dniu od popołudnia do nocy trwała wielka burza połączona z porywistym wiatrem. Nad ranem następnego dnia błyskawice i wiatr umilkł, natomiast lunął deszcz. Intensywne trzydniowe opady sprawiły, że wody wystąpiły z koryta rzeki zalewając okoliczne wsie i miasteczka. Najtrudniejsza sytuacja była w Żywcu, praktycznie całe miasto znalazło się pod wodą. Jakby tego było mało, gdy tylko wody zaczęły opadać... przyszedł mróz i dopełnił zniszczenia.
Również zima Roku Pańskiego 1708 zima ledajaka i ciepła była, bez śniegów, w którą orali i bagnęć na Gromnice [2.II.] pokazała się na wier[z]binie i rokicie, nie będąc żadnej sanice, i drogi złe dla pluskoty wielkiej.


Zima pokazała swoje srogie oblicze....
Od 1700 roku prze 7 lat zimy należały do zimopodobnych. Dopiero zima roku 1708 na 1709 przypomniała wszystkie swoje niszczycielskie argumenty.
Już jesienią zima uderzyła ze zdwojoną siłą. 27 października spadł wielki śnieg i nastały dwa tygodnie mrozu. Później kilka dni odwilży i powtórka z rozrywki w postacie wielkich mrozów, które trzymały aż do nowego roku. Co ciekawe, od 1 stycznia 1709 roku znowu wielkie i ciężkie mrozy nastały, będąc śniegu nie bardzo wiele, że w studniach, w rzekach wodę wysuszyły i młyny wszędzie odjęły.
W tych okolicznościach ludzie, aby mieć wodę, musieli najpierw rąbać lód na rzekach i stawach. Dla której zimy ludzie i bydło wiele ciężkości zażyło, że pamiętnika takiej zimie ciężkiej i długiej nie było. A tak ciężkiemi mrozami trwało aż do dnia 27 stycznia, nic nie ulżywszy, po czym śnieg wielki upadł, po którym rezolucyja z niego, że woda przenośna dnia 15 lutego napadła, która jazy, ławki i brzegi pobrała, a lody bardzo wielkie i grube od wód precz poroznosiło. Po czym zasię zima trwała, ludziom uprzykrzona, że ptastwo, zwierze i ludzi wiele po różnych stronach pomroziła, nawet drzewa od zimy tęgiej poschły i zboża wysuszyła
- pisał z trwogą kronikarz Andrzej Komoniecki.
Dnia 22 marca po mrozach ciężkich i śniegach wielkich odmięk z jednego dnia ciepła i deszcza woda przenośna była, że lody jako tafle na rzekach połomawszy, poroznosiła daleko od brzegów i przez ulice miasta wody płynęły. W których niewiasty chusty (gdyż to było przed Wielkanocnymi Świętami) po ulicach prały, bo w Przekopie głęboko do wody, dla lodu grubego i wysokiego, daleko im siągać było, a wody skąpo na młyn bieżało, że całą zimę w nim nie mielono. Po czym tego roku każdego miesiąca woda zawsze panowała.
Dla pełnego obrazu 1709 roku warto dodać, że był on niezwykle deszczowy. W lecie po czterech dniach intensywnych opadów nastała powódź. Praktycznie do 26 sierpnia cały czas padało, przez co prawie całe zboże pogniło.  
Z przedstawionych powyżej zapisków jasno wynika, że byle jakie zimy, mocne wiatry, czy też nagłe deszcze są w naszym regionie... niestety normalne. Kroniki bielskie i żywieckie pozwalają nam opisać w miarę dokładnie pogodę jaka panowała w regionie, z małymi przerwami,  praktycznie od 1500 roku, aż do dzisiaj. Warto zapoznać się z tymi zapiskami, aby nie zaklinać rzeczywistości, lecz pokazywać ją w całej pełni.