piątek, 31 maja 2019
czwartek, 30 maja 2019
środa, 29 maja 2019
Parafia w Godziszce cz. 1
Drogi Czytelniku oto masz przed sobą zarys historii parafii Matki Bożej Szkaplerznej w Godziszce. Nie jest to pełna monografia, a jedynie skromny przyczynek do tego by pokazać, w jaki sposób tutejsi mieszkańcy przepełnieni wiarą starali się o własną świątynie, wznosili ją, a później upiększali.
Obraz parafii niestety, pomimo starań piszącego, nie jest pełny i całościowy na co złożyły się dwa czynniki. Pierwszym z nich to przeświadczenie duszpasterzy i mieszkających tu ludzi o tym, że Godziszka to młoda wspólnota wiernych, nie ma co dokumentować i zbierać dla przyszłych pokoleń. To poczucie „nowości” parafii spowodowało, że nie tylko nie gromadzono śladów przeszłości, ale co gorsza, z tymi które pozostały nie obchodzono się należycie. Z tego powodu odtwarzanie przeszłości napotkało wiele trudności. I tak minęło już 95 lat od powstania parafii. Mało już osób żyjących pamięta okoliczności związane z powstaniem kościoła, a upływający czas spowodował, że te wspomnienia są zamazane i często jedno wydarzenie ma co najmniej kilka i do tego bardzo różnych wersji.
Drugim czynnikiem utrudniającym pracę, był brak źródeł podstawowych. Zarówno w „parafii matce” w Łodygowicach na próżno szukać wielu informacji o powstających na początku XX wieku parafiach. Jak i braki dokumentacyjne z wielu lat z parafii w Godziszce powodowały, że przy odtwarzaniu życia parafii autor musiał się posługiwać źródłami pomocniczymi, które w tych okolicznościach stawały się nie tylko głównymi ale wręcz...jedynymi! Z tego powodu, Drogi Czytelniku, przeglądając powyższe opracowanie miej wzgląd i wyrozumiałość dla piszącego. Mam nadzieję, że powyższa książka będzie impulsem do tego, aby raz jeszcze przeszukać rodzinne archiwa, dokumenty, tak aby poprawić i uzupełnić ten zarys, by w przyszłości mogła powstać pełna monografia parafii. Dlatego, prosiłbym wszystkich, którzy mogą wnieść coś nowego do tej publikacji o kontakt.
Historia parafii w Godziszce nie jest łatwa. Mieszkający tam ludzie ponieśli wielkie wyrzeczenia by mieć własną świątynie. Przy okazji zagłębiania się w dzieje parafii autor niejeden raz natrafiał na różne sprawy konfliktowe, drażniące. Wszystkie one, aby zachować prawdę historyczną, mają odbicie w tekście. Wychodząc jednak z założenia, że do spichlerza wozi się ziarno, a nie „omłoty” nie uczyniłem z nich głównego wątku tej publikacji. Trudne czasem wydarzenia i te tzw. „gorzkie żale” są tylko marginesem wobec żywej wiary i przeogromnej nadziei jaka nie opuszczała wiernych tej parafii nawet w najtrudniejszych chwilach.
Przy opracowaniu historii parafii korzystałem z materiałów własnych oraz parafialnych udostępnionych przez ks. proboszcza Andrzeja Wolnego. Jak również bardzo serdecznie dziękuję ks. Stanisławowi Dadakowi, Kanclerzowi Kurii Bielsko-Żywieckiej oraz ks. Stanisławowi Lubaszce za wgląd do Archiwum Diecezji Bielsko-Żywieckiej. Tu należy się tobie Drogi Czytelniku pewne wyjaśnienie. Oto pracę nad tym opracowaniem rozpocząłem w 2006 roku. I to właśnie te osoby udostępniły mi potrzebne dokumenty. Różne okoliczności sprawiły, że praca nad zarysem dziejów parafii w Godziszce przeciągały się... Dodatkowo nie byłem zadowolony z przeprowadzonej kwerendy i liczyłam że z czasem uda się pozyskać nowe dokumenty. Lata mijały, a pomimo czynionych starań ilość nowych źródeł nie powalała na kolana. Równocześnie wiele innych tematów zaprzątało moją głowę. Na szczęście z pomącą przyszedł mi dr Maciej Bujakowski, który pomógł uporządkować zebrany materiał i zajął się ostatnimi latami życia parafii. Z tego powodu, wdzięczny za jego trud i zaangażowanie pozwoliłem sobie, aby zgodnie z prawdą był on współautorem tej książki.
Dużego wsparcia organizacyjnego udzieliła mi Pani Bożena Jakubiec z Biblioteki w Buczkowicach i Godziszce oraz wielu nauczycieli ze szkoły w Godziszce. Słowa wdzięczności kieruje również do wszystkich, którzy udostępnili mi fotografie to tej publikacji.
Na koniec osobista refleksja. Kiedy ks. Andrzej Wolny zwrócił się z propozycją napisania tej książki nie zastanawiałem się ani przez chwile. Wiedziałem, że muszę to zrobić, by chociaż w ten sposób odwdzięczyć się za wszelkie objawy serdeczności i dobra jakiego od mieszkających tam ludzi doświadczyłem. Los sprawił, że było mi dane przez kilka dobrych lat przebywać z nimi. Dużo było wśród nich chwil radości ale też nie brakowało momentów trudnych, jednak zawsze mieszkający tam z otwartym sercem wszystkie je przyjmowali. Nikogo nie powinno to dziwić, bo każdy z nich nie tylko na herbie ale w swoim wnętrzu na trzy serca. Jedno dla siebie, by żyć, drugie dla najbliższych by kochać, a trzecie dla przychodzących i odchodzących, aby obdarować ich serdecznością. Za tą serdeczność raz jeszcze z własnego serca dziękuję.
Jacek Kachel
Obraz parafii niestety, pomimo starań piszącego, nie jest pełny i całościowy na co złożyły się dwa czynniki. Pierwszym z nich to przeświadczenie duszpasterzy i mieszkających tu ludzi o tym, że Godziszka to młoda wspólnota wiernych, nie ma co dokumentować i zbierać dla przyszłych pokoleń. To poczucie „nowości” parafii spowodowało, że nie tylko nie gromadzono śladów przeszłości, ale co gorsza, z tymi które pozostały nie obchodzono się należycie. Z tego powodu odtwarzanie przeszłości napotkało wiele trudności. I tak minęło już 95 lat od powstania parafii. Mało już osób żyjących pamięta okoliczności związane z powstaniem kościoła, a upływający czas spowodował, że te wspomnienia są zamazane i często jedno wydarzenie ma co najmniej kilka i do tego bardzo różnych wersji.
Drugim czynnikiem utrudniającym pracę, był brak źródeł podstawowych. Zarówno w „parafii matce” w Łodygowicach na próżno szukać wielu informacji o powstających na początku XX wieku parafiach. Jak i braki dokumentacyjne z wielu lat z parafii w Godziszce powodowały, że przy odtwarzaniu życia parafii autor musiał się posługiwać źródłami pomocniczymi, które w tych okolicznościach stawały się nie tylko głównymi ale wręcz...jedynymi! Z tego powodu, Drogi Czytelniku, przeglądając powyższe opracowanie miej wzgląd i wyrozumiałość dla piszącego. Mam nadzieję, że powyższa książka będzie impulsem do tego, aby raz jeszcze przeszukać rodzinne archiwa, dokumenty, tak aby poprawić i uzupełnić ten zarys, by w przyszłości mogła powstać pełna monografia parafii. Dlatego, prosiłbym wszystkich, którzy mogą wnieść coś nowego do tej publikacji o kontakt.
Historia parafii w Godziszce nie jest łatwa. Mieszkający tam ludzie ponieśli wielkie wyrzeczenia by mieć własną świątynie. Przy okazji zagłębiania się w dzieje parafii autor niejeden raz natrafiał na różne sprawy konfliktowe, drażniące. Wszystkie one, aby zachować prawdę historyczną, mają odbicie w tekście. Wychodząc jednak z założenia, że do spichlerza wozi się ziarno, a nie „omłoty” nie uczyniłem z nich głównego wątku tej publikacji. Trudne czasem wydarzenia i te tzw. „gorzkie żale” są tylko marginesem wobec żywej wiary i przeogromnej nadziei jaka nie opuszczała wiernych tej parafii nawet w najtrudniejszych chwilach.
Przy opracowaniu historii parafii korzystałem z materiałów własnych oraz parafialnych udostępnionych przez ks. proboszcza Andrzeja Wolnego. Jak również bardzo serdecznie dziękuję ks. Stanisławowi Dadakowi, Kanclerzowi Kurii Bielsko-Żywieckiej oraz ks. Stanisławowi Lubaszce za wgląd do Archiwum Diecezji Bielsko-Żywieckiej. Tu należy się tobie Drogi Czytelniku pewne wyjaśnienie. Oto pracę nad tym opracowaniem rozpocząłem w 2006 roku. I to właśnie te osoby udostępniły mi potrzebne dokumenty. Różne okoliczności sprawiły, że praca nad zarysem dziejów parafii w Godziszce przeciągały się... Dodatkowo nie byłem zadowolony z przeprowadzonej kwerendy i liczyłam że z czasem uda się pozyskać nowe dokumenty. Lata mijały, a pomimo czynionych starań ilość nowych źródeł nie powalała na kolana. Równocześnie wiele innych tematów zaprzątało moją głowę. Na szczęście z pomącą przyszedł mi dr Maciej Bujakowski, który pomógł uporządkować zebrany materiał i zajął się ostatnimi latami życia parafii. Z tego powodu, wdzięczny za jego trud i zaangażowanie pozwoliłem sobie, aby zgodnie z prawdą był on współautorem tej książki.
Dużego wsparcia organizacyjnego udzieliła mi Pani Bożena Jakubiec z Biblioteki w Buczkowicach i Godziszce oraz wielu nauczycieli ze szkoły w Godziszce. Słowa wdzięczności kieruje również do wszystkich, którzy udostępnili mi fotografie to tej publikacji.
Na koniec osobista refleksja. Kiedy ks. Andrzej Wolny zwrócił się z propozycją napisania tej książki nie zastanawiałem się ani przez chwile. Wiedziałem, że muszę to zrobić, by chociaż w ten sposób odwdzięczyć się za wszelkie objawy serdeczności i dobra jakiego od mieszkających tam ludzi doświadczyłem. Los sprawił, że było mi dane przez kilka dobrych lat przebywać z nimi. Dużo było wśród nich chwil radości ale też nie brakowało momentów trudnych, jednak zawsze mieszkający tam z otwartym sercem wszystkie je przyjmowali. Nikogo nie powinno to dziwić, bo każdy z nich nie tylko na herbie ale w swoim wnętrzu na trzy serca. Jedno dla siebie, by żyć, drugie dla najbliższych by kochać, a trzecie dla przychodzących i odchodzących, aby obdarować ich serdecznością. Za tą serdeczność raz jeszcze z własnego serca dziękuję.
Jacek Kachel
wtorek, 28 maja 2019
poniedziałek, 27 maja 2019
piątek, 24 maja 2019
Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz. 29.
Aby przejść do omówienia ostatnich dni legionów w przymierzu z Austrią, trzeba nakreślić kilka zdań o sytuacji politycznej. Po rewolucji bolszewickiej w październiku 1917 roku i obaleniu w Petersburgu władzy Rządu Tymczasowego rządy przejęli bolszewicy i natychmiast wezwali Niemcy i Austro-Węgry do bezzwłocznego zawarcia pokoju. Ogłoszono zawieszenie broni na froncie, a 22 grudnia 1917 roku w Brześciu nad Bugiem rozpoczęły się rokowania pokojowe między rządem sowieckiej Rosji, a Berlinem i Wiedniem. Układające się strony odmówiły dopuszczenia do rokowań przedstawiciela polskich władz Jana Kucharzewskiego, a równocześnie na konferencje zaprosiły delegację ukraińską. Kiedy Niemcy zażądali od Rosjan rezygnacji z ziem Polski, Litwy i Kurlandii, prowadzący negocjacje w imieniu Sowietów Lew Trocki odmówił, a w końcu zerwał rokowania. Armia niemiecka wznowiła działania wojenne, zadając Rosjanom znaczne straty i posuwając się na całym froncie jeszcze bardziej na wschód. W tej sytuacji Niemcy i Austria postanowiły załatwić doraźnie sprawę ukraińską. Utworzona w Kijowie, po rewolucji lutowej 1917 roku, Centralna Rada Ukraińska po rewolucji bolszewickiej proklamowała zupełną niepodległość Ukraińskiej Republiki Ludowej. Z powodu okupacji Kijowa przez sowieckie wojska rosyjskie Ukraińcy zwrócili się o pomoc do mocarstw centralnych, a ich delegacja wysłana do Brześcia zawarła, 9 lutego 1918 roku, traktat pokojowy z Niemcami, Austro-Węgrami, Bułgarią i Turcją, w którym zachodnią i północną granicę Ukrainy określono tak, że miała ona odciąć od Polski całą Ziemię Chełmską i Podlasie; osobny tajny protokół zapewniał Ukrainie wydzielenie w Galicji części wschodniej tego obszaru w osobny „kraj koronny" Austrii.
Rzecz szczególna - o Polsce nie było w Traktacie Brzeskim żadnej wzmianki. Niemcy i Austriacy uznali, że jest to wewnętrzna sprawa tych państw. Na wiadomość, że Wiedeń traktatem pokojowym w Brześciu oddał Ukrainie Chełmszczyznę nastąpiły w całej Galicji, nie wyłączając powiatu żywieckiego, ostre antyaustriackie manifestacje. (..) Na ziemiach polskich zapanowało wzburzenie - którego wyrazem były demonstracje, strajki. Równie wielka manifestacja odbyła się na żywieckim rynku. Podobnie było w Białej.
Tam to pozamykano fabryki, sklepy, a wszyscy zgromadzili się w kościele. Podczas kazania ks. Mączyński w podniosłych słowach skierował skargę przed tron Najwyższego. Mszę za ojczyznę odprawił ks. kanonik Rychlik. Po odśpiewaniu pieśni patriotycznych pochód ruszył ulicami miasta. Porządek utrzymywała straż obywatelska. Za serce porywał ten orszak okazały. Człowiek czuł się jakby odrodzonym, widząc, jak wszystko razem stanęło, chłop obok urzędnika, robotnik obok księdza, jak wszyscy zgodnie bez względu na przynależność partyjną, wyruszyli i podążali ulicami z pieśnią na ustach, głosząc miastu i światu wspólną krzywdę. Tłum okrążył oba rynki i przyjął wzniosłą rezolucje, zaś wszyscy Polacy, którzy do tej pory mieli swoje dzieci w szkołach niemieckich zadeklarowali, że natychmiast przeniosą je do szkół polskich. Uchwalono bojkot kina i teatru w Bielsku i w Białej, bowiem są to wrogie narodowi polskiemu instytucje, a na dodatek wspierają one nacjonalistyczne, miejscowe niemieckie organizacje.
12 lutego 1918 roku hiobowa wieść o ustaleniach brzeskich dotarła do korpusu. Informacja o warunkach traktatu zrobiła na legionistach piorunujące wrażenie. Legioniści, którzy do tej pory, pomimo gierek państw centralnych, trwali honorowo na swoich pozycjach, poczuli się kolejny raz oszukani i co ważne, zdradzeni. Przecież oni nie po to przez ponad trzy lata przelewali krew, aby teraz z dawnych ziem Rzeczypospolitej powstało państwo ukraińskie. Cesarz Karol nie lubił, w przeciwieństwie do swojego ojca, Polaków. Jeszcze przed wojną Wiedeń grał kartą ukraińską z Polakami i antagonizował obie nacje, w myśl fundamentu swojej polityki wewnętrznej „dziel i rządź”. Liczono na to, że powstanie państwa ukraińskiego w ramach c.k. skutecznie zneutralizuje i osłabi dobrze zorganizowanych Polaków.
Zdrada, a więc przysięga nie obowiązuje
13 lutego 1918 roku oficerowie 2. pułku piechoty wspólnie z gen. Hallerem uznali, że poprzez układ brzeski C.K. nie tylko zdradziło ich, ale zerwało współpracę, co oznacza, że złożone przysięgi i braterstwo broni przeszło do historii. Podobne rezolucje zapadły w pozostałych oddziałach. Zastanawiano się, co w obecnej sytuacji uczynić należy. Projektów było kilka. Proponowano zbrojny marsz na Lwów i zajęcie galicyjskiego zagłębia naftowego. Jednak ten wariant szybko odrzucono, gdyż osamotnieni legioniści bez dostaw i z taki marnym ekwipunkiem, szybko staliby się łatwym łupem dla sił państw centralnych. Z tego też powodu uznano, że w tej beznadziejnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem będzie przejście na drugą stronę frontu i połączenie się z organizującymi się tam oddziałami polskimi.
Decyzja zapadła szybko. Przygotowania trwały krótko. Dla uśpienia czujności, zostały zarządzone przez gen. Hallera nocne ćwiczenia, których właściwym celem było: - przedarcie się pod Rarańczą w pełnym składzie Korpusu. Wiadomość przekazana drogą poufną, wśród żołnierzy Korpusu wywołała ogólną radość. (...) Pod wieczór, 15 lutego rozpoczęto stopniowe przygotowania.
Generale, mój generale....
Sprawa nie była prosta, bowiem żołnierze mieli do pokonania ok. 30 kilometrów do linii frontu i musieli do swojej akcji przekonać generała Zielińskiego, który znany był ze swej surowości, umiłowania munduru i honoru. Oni zaś chcieli, aby on stanął na czele „sprawiedliwego buntu”. Roman Górecki, któremu nakazano „zneutralizować” generała, tak wspomina tamten wieczór:
Wszedłem więc do pokoju gen. Zielińskiego, gdzie był zebrany cały sztab korpusu. Generał stał przy stole, wpatrując się we mnie swemi zmrużonemi, jakby w głąb czaszki zapadłemi oczyma.
W tym krótkim momencie przeżyłem całą tragedję bezpańskiego żołnierza. Oto stałem wobec mego generała-dowódcy, którego kochałem i czciłem, jak ojca i któremu miałem meldować, że jego pułki . zbuntowały się wobec swej dotychczasowej władzy i że za godzinę, dwie ruszą na wschód, by sobie nowych dróg szukać i o Polskę dalej walczyć. Chciałem mu przeciwstawić jakiś autorytet, na czyjś rozkaz się powołać, nie mogłem poprostu powiedzieć: „oficerowie II-ej Brygady idąc za wolą całego żołnierstwa postanowili wypowiedzieć posłuszeństwo Naczelnej Komendzie armji austrjackiej".
Te rozważania jednak i refleksje, to była kwestja sekundy. Stanąwszy przed generałem meldowałem, salutując: Panie Generale, melduję posłusznie, że z rozkazu Naczelnego Komitetu Polskich Organizacyj Wojskowych wypowiedzieliśmy posłuszeństwo armji austrjackiej.., Generał mi przerwał: Z czyjego rozkazu?! Z rozkazu Polskiej Organizacji Wojskowej. I dalej jednym tchem meldowałem o całym planie i wszystkich jego szczegółach (...) w końcu prosiłem Generała, by szedł z nami, że to jest jedyna nasza odpowiedź dana państwom centralnym za czwarty rozbiór Polski!
Generał, wsparty o krzesło, słuchał uważnie mego meldunku w pewnych momentach żądał uzupełnienia, utkwił we mnie swoje siwe, stroskane oczy...; widziałem przed sobą człowieka, pod którym ziemia się zapadała.
Wtedy powiedziałem: Panie Generale! Zapytuję posłusznie, czy Pan Generał pójdzie z nami, czy nie?
Generał jakby z odrętwienia się obudził, machinalnie ręką do kieszeni sięgnął, a potem mierząc mię swym złamanym wzrokiem powiedział: To wy mnie tutaj zabijcie!. Wtedy oświadczyłem: Biorę Pana Generała pod przymus wojskowy - nie chciałem, nie mogłem powiedzieć: Aresztuję Pana, Panie Generale! - potem zawołałem do sieni: Sierżant! jeden posterunek do mnie!. I wszedł do pokoju żołnierz; stanął z bronią u nogi, na karabinie osadzony miał bagnet. Wskazałem ręką generała; żołnierz stanął za nim w odległości 2 kroków.
Generał spojrzał po obecnych; do mnie powiedział: Jestem do Pańskiej dyspozycji i usiadł na krześle.(...) W drugim pokoju natknąłem się na rotmistrza Okołowicza i podpułkownika Rogalskieg, którzy, gdy im zakomunikowałem prośbę generała, zaczęli mi radzić, bym się na pozostawienie go nie godził i zabrał go z nami i obejmie z powrotem dowództwo Korpusu. Najbardziej zaś przekonywającym był ich argument, że po naszem przejściu odbierze sobie życie.
(...) Udałem się do generała i zapytałem go, z kim chce jechać w samochodzie w czasie marszu. Zburczał mię za to, mówiąc: Poneś tutaj komendantem! Z kim pon każesz, z tym pojadę. — Wtedy oświadczyłem: Pojedzie Pan Generał z ppłk. Rogalskim, a rotmistrz Okołowicz pojedzie z Panami, jako eskorta . Generał odpowiedział: Widzisz Pon. Tak to rozumiem! Jestem do Pańskiej dyspozycji.
Załatwiwszy się w ten sposób ze sztabem i z gen. Zielińskim, Górecki uprzytomnił sobie, w jakiej sytuacji znajdą się rodziny aresztowanych zawodowych oficerów austriackich. Legioniści byli ochotnikami, w razie niepowodzenia akcji mogą liczyć na taryfę ulgowa, natomiast zawodowych oficerów czeka śmierć, a ich rodziny skarze na biedę i różne szykany. Przecież nikt nie uwierzy, że Polak z krwi i kości, generał Zieliński, nawet w takich okolicznościach zachowa się zgodnie z tym, jak mu honor i przysięga żołnierska nakazują. Możemy tylko się domyślać, co działo się wewnątrz Zielińskiego. Jego serce i uczucia podpowiadały mu, by iść solidarnie ze swoimi legionistami. Jednak jego zasady i to, w co wierzył i czemu służył przez całe życie, nakazywały trwać, nawet wbrew sobie, zgodnie ze złożoną przysięgą. Z tego też powodu Górecki postanowił wystosować do Naczelnej Komendy protokół, z którego by wynikało, że protestując przeciw IV rozbiorowi Polski wypowiadamy Austrii posłuszeństwo, a następnie, że sztab cały poszedł z nami pod przymusem.
Protokół ten zostawiono kpt. Lewartowskiemu dla doręczenia władzom austriackim, a samochód wiozący generała ruszył w stronę frontu.
Przez front i do Kaniowa
Z 15 na 16 pod osłoną nocy ruszyły długie kolumny w kierunku Rarańczy. Austrjacy nie orjentowali się w podjętym planie. Chrzęst taborów zwrócił uwagę na nieprawdopodobny ruch Korpusu Polskiego. Zniszczone połączenia telefoniczne powiedziały resztę. Padły pierwsze strzały i rozpoczęło się forsowanie przejścia pod Rarańczą. Przed samą północą legioniści rozbili dwa bataliony austriackiego 53. pułku piechoty. Nad ranem 100 oficerów z Józefem Hallerem na czele oraz około 1500 żołnierzy otworzyło sobie przejście bagnetem. Oni w marcu 1918 r. połączyli się w Sorokach nad Dniestrem z II Korpusem Polskim. Niestety, większości ta sztuka się nie udała. Z około 5500 ludzi, połowa po przesłuchaniach została wcielona do wojsk austro-węgierskich i wysłana na front włoski. Natomiast resztę internowano w obozach w Hust, Marmaros-Sziget, Busty-haza, Dulfalva, Szeklencze. Natomiast 91 oficerów i 25 podoficerów i spora grupa ok. 250 szeregowych stanęło przed sądem. Postawiono im najcięższe zarzuty - zbiorowy spisek i bunt oraz dezercję. Złapani przeżywali prawdziwe piekło i ich los ważył się aż do 24 września 1918 roku, kiedy aktem łaski cesarza Karola postępowanie zostało umorzone.Wszystkich oficerów w drodze łaski zdegradowano na sierżantów, a podoficerów na szeregowców oraz wyznaczono im front włoski jako miejsce pokuty.
W tym samym czasie, gdy toczył się proces, żołnierze Hallera połączeni z II Korpusem Polskim prowadzili nierówne walki przeciw swoim niedawnym sojusznikom. 18 kwietnia hallerowcy na rozkaz generała Osińskiego, świeżo mianowanego przez Radę Regencyjną dowódcy wojsk polskich na Ukrainie, zatrzymali się w okolicach Masłówki niedaleko Kaniowa. Osiński zaklinał Hallera, aby nie bił się z Niemcami i czekał na rozwój wypadków. Pod presją tego rozkazu Haller istotnie zatrzymał swój marsz i rozpoczął rokowania z Ukraińcami. To jednak pozwoliło Niemcom na przegrupowanie sił i przygotowanie manewru oskrzydlającego. 8 maja skierowali do Polaków ultimatum nie do spełnienia, a później dla fortelu, aby doprowadzić do wyjścia Polaków z Masłówki, gdzie byli oni przygotowani do obrony, wycofali się. 11 maja Polacy ruszyli w stronę Kaniowa, tam jednak w nocy z 11 na 12 maja zostali znienacka zaatakowani. Ostatecznie II Korpus Polski dowodzony przez generała Hallera, po kilkugodzinnej zaciętej bitwie, stoczonej 12 maja 1918 roku pod Kaniowem, przestał istnieć. Z 7 tysięcy żołnierzy korpusu, Niemcy ujęli 250 oficerów i niespełna 3000 szeregowych. Reszta z Hallerem przez tereny Rosji dotarła do Francji i tam formowała się jako „błękitna armia”. Między innymi zgłosili się do niej następujący mieszkańcy Porąbki: Andrzej Błasiak, Franciszek Błasiak, Jan Dudek, Marcin Gancarczyk, Franciszek Koniorczy, Franciszek Martyniak, Franciszek Wykręt.
Do pełnego obrazu dziejów „sokołów” z Podbeskidzia służących w legionach, brakuje jeszcze dodania epizodu włoskiego. Wysłani na front włoski legioniści nie mieli motywacji do walki, dlatego też przy pierwszej nadarzającej się okazji oddawali się do niewoli włoskiej. Wkrótce obozy włoskie zaroiły się od Polaków. Dzięki niezmożonej energii prof. Macieja Lorenta oraz posła Jana Zamorskiego działającego na terenie Włoch, udało się uzyskać od władz zezwolenie na formowanie oddzielnych polskich obozów jenieckich, w których zaczęto tworzyć nowe oddziały.
Poszli walczyć o wolną Polskę.
Podsumowując działania ochotników z Podbeskidzia w II Brygadzie nasuwa się kilka spostrzeżeń. Pierwsze to fakt, że przez cały czas, pomimo tego, że wojna wypacza charaktery, legioniści pamiętali, że poszli walczyć o Polskę. Z tego też powodu mają ogromne problemy, gdy przychodzi im złożyć przysięgę na wierność cesarzowi, w której nie ma ani słowa o Polsce. Pomimo milczenia cesarza, co ich bardzo nurtowało, zaufali politykom, że walcząc wspólnie z Austriakami, walczą o wolną Polskę. Dlatego też kiedy cesarz swoim aktem zapowiada wolną Polskę, oni nie bawią się w manifestacje polityczne i bez szemrania składają kolejny raz przysięgę, bowiem poszli walczyć o wolną Polskę. Paradoksalnie też ich udział w buncie po Traktacie Brzeskim i przejście pod Rarańczą wynikało z faktu, że poszli oni do legionów walczyć o Polskę. Dziwnym zrządzeniem losu „Sokoły”, które wyszły z Podbeskidzia w ciągu I wojny światowej walczyły ze wszystkimi trzema państwami zaborczymi. A wszystko po to, aby Polska była wolna i niepodległa.
czwartek, 23 maja 2019
środa, 22 maja 2019
wtorek, 21 maja 2019
poniedziałek, 20 maja 2019
Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz. 28.
Od początku 1917 roku Legiony przeszły na stan i uzbrojenie wojsk niemieckich. Niemcy działali szybko, już 5 stycznia przekazali nowym oddziałom 3 tysiące nowoczesnych karabinów, a przysłani instruktorzy szybko nawiązali dobry kontakt z doświadczonym polskim żołnierzem. Nastąpiły kolejne zmiany w Polskim Korpusie Posiłkowym. Jednak z dnia na dzień szara rzeczywistość zmniejszała entuzjazm wywołany aktem z 5 listopada. Stopniowo prawdziwe cele państw centralnych stawały się jasne.
Wiele mówiącą o prawdziwych relacjach jest dyskusja, do jakiej doszło 19 stycznia 1917 roku w pruskiej Izbie Posłów podczas debaty budżetowej. Poseł Wojciech Korfanty powiedział wówczas: Od półtrzecia roku spływa krew polska dla celów wojennych Niemiec. Żałoba panuje w tysiącach rodzin polskich, lud polski pracuje i bieduje dla wielkości Niemiec, lecz mimo to nadal, pozbawiony swych praw, zdany na samowolę krótkowzrocznej biurokracji, jest obywatelem drugiej klasy. Równouprawnienie znajduje się tylko w rowach strzeleckich, tam przyznaje się mu nawet pewne przywileje.(...) jak dawniej tak i dziś język polski wygnany ze szkoły, sądu i całego w ogóle życia publicznego. Nawet zakaz prywatnej nauki języka polskiego obowiązuje nadal. Nie zniesiono ani jednej z ustaw wyjątkowych antypolskich.
W odpowiedzi na te słowa pruski minister spraw wewnętrznych Loebell nie pozostawiał złudzeń: Polska krew płynie za cele wojny niemieckiej, a potem dodał: Polacy pozostają obywatelami drugiej klasy. P. poseł Korfanty różniczkuje zatem, zdaje się, jeszcze w Niemczech pomiędzy Niemcami a Polakami i ich interesami. Pan, p. pośle Korfanty, i członkowie pańskiej frakcji, jesteście Prusakami i Niemcami, a za Niemcy walczymy wszyscy, przypuszczam, także pan i pańscy rodacy. Stwarzać różnicę pomiędzy polskiemi interesami a niemieckiemi tutaj w kraju, jest niewłaściwem, jest niemożliwem....
W parlamencie wiedeńskim stronnictwa nacjonalistyczne także prowadziły antypolską politykę. Polacy podnieśli kwestię, że Galicja ciągle traktowana jest jak kolonia, posłowie niemieccy w odpowiedzi przytoczyli pojedyncze przypadki nielojalności Polaków. Poseł Reger domagał się, by nie uogólniać tych faktów, na to niemiecki poseł Heine dorwał się do mównicy i ogłosił: w Galicji za mało jeszcze powieszono ludzi. Konsternacja w sali parlamentarnej była wielka... W tym samym czasie Liga Państwowości Polskiej i Klub Państwowców Polskich oficjalnie wystąpiły z propozycją, aby arcyksiążę Karol Stefan z Żywca został przyszłym królem Polski.
Niemieckie podwaliny pod państwo polskie
Tymczasowa Rada Stanu okazała się słabą namiastką rządu i wkrótce została sprowadzona do roli ciała opiniodawczego. Działający w niej Piłsudski szybko się zorientował, że rada to nowy NKN ze wszystkimi tego konsekwencjami, dlatego też po kilku miesiącach pracy i próbie podporządkowania sobie rady podjął kolejną rozgrywkę. Beseler nie zamierzał bowiem powtarzać błędów popełnionych przez Austriaków i postanowił zorganizować wojsko na nowych zasadach - korzystać z doświadczenia poszczególnych oficerów, podoficerów i szeregowych, ale nie zostawiać całych oddziałów. Liczył na to, że przemieszanie żołnierzy i zerwanie wytworzonych więzów pozwoli uwolnić się od wpływu Piłsudskiego i Rady Pułkowników. By to osiągnąć, rozdzielano skrupulatnie „galicjan” od „królewiaków”.
W tym samym czasie w marcu 1917 roku doszło do pierwszego przewrotu w Rosji. Powstał Rząd Tymczasowy z Aleksandrem Kiereńskim na czele. Wydał on odezwę do Polaków, w której zapowiadał powstanie niepodległego państwa polskiego, związanego wolnym związkiem militarnym z Rosją. Miesiąc później do wojny przystąpiły Stany Zjednoczone. Te dwa fakty diametralnie zmieniły polityczny układ sił. Rewolucja w Rosji i upadek caratu sprawiły, że rozbita armia rosyjska przestała zagrażać polskim aspiracjom państwowym. Legiony powołane do walki na froncie wschodnim straciły przeciwnika. Ogarnięta rewolucją Rosja wydawała się całkiem niegroźna.
Tymczasem Wiedeń traktował powstanie Polskiego Korpusu Posiłkowego jako swą klęskę polityczną, tym dotkliwszą, że pozbywał się doborowych oddziałów ze słabnącej armii. Jednak w związku z rewolucją w Rosji i narastającymi nieporozumieniami na linii Rada Stanu - Piłsudski - Niemcy 10 kwietnia 1917 roku uzgodniono, że PKP zostanie w całości przekazany do sformowania Beselerowi, jednak po 1 lipca obywatele Austro-Węgier powrócą pod rozkazy austriackie.
W tym miejscu trzeba przypomnieć, że zaborcy, konstruując powojenny ład w Europie, nie widzieli w nim miejsca dla zjednoczonej Polski, która byłaby groźna, a co najwyżej dla niewielkiego, całkowicie zależnego od nich państewka. Dlatego też Austriacy wspierali Ukraińców, a Niemcy Litwinów w ich aspiracjach narodowych. Wobec chaosu w Rosji tylko dążenia polskie stały w sprzeczności z ich planami, toteż budowanie podwalin państwowości Ukrainy i Litwy musiało się opierać na hasłach antypolskich. Warto o tym pamiętać, aby zrozumieć późniejsze nieporozumienia i silne antagonizmy pomiędzy naszymi narodami.
Drugi kryzys przysięgowy
Pod wpływem wydarzeń międzynarodowych Piłsudski doszedł do wniosku, że z dalszego istnienia Legionów korzyści wyciągną głównie Niemcy. Szukał więc pretekstu, aby zerwać współpracę z państwami centralnymi. Szukał, szukał i znalazł. Swoje postępowanie tłumaczył jasno: Nasza wspólna droga z Niemcami skończyła się. Rosja - nasz wspólny wróg w tej światowej wojnie - skończyła swoją rolę. Wspólny interes przestał istnieć. Wszystkie nasze i niemieckie interesy układają się przeciw sobie. W interesie Niemiec leży przede wszystkim pobicie aliantów; w naszym - by alianci pobili Niemców (...) Dlatego też wy do tej Armii Polskiej nie pójdziecie. (...) Mówimy Niemcom otwarcie, że nasze drogi się rozeszły i że idziemy swoją drogą . Komenda Legionów wydała rozkaz składania przysięgi tylko królewiakom - wyłączyła przez to 60% (t. j. poddanych austriackich) z udziału w tworzeniu armii polskiej.
II Brygada, a raczej galicjanie, w wyniku nowych porozumień niemiecko-austriackich zostali przetransportowani do Galicji, w rejon Przemyśla, ponownie przeformowani w Polski Korpus Posiłkowy i przekazani pod dowództwo austro-węgierskie.
Ci, którzy pełnili służbę w Polskim Korpusie Posiłkowym, uważali się za kadrę przyszłej armii polskiej. Jednak prace nad przywróceniem korpusowi siły bojowej postępowały powoli. Nie udało się odtworzyć pełnych stanów osobowych poszczególnych oddziałów, a stan wyposażenia i umundurowania większości z nich wyglądał tragicznie. Austriacy, pomimo że potrzebowali legionistów, zaopatrywali ich na samym końcu i to jeszcze przeważnie w kiepską broń. Legiony, pozbawione uzupełnień i zaplecza, słabo wyposażone, nie przedstawiały poza doświadczeniem żołnierskim wielkiej wartości bojowej, co stworzyło przekonanie, że znalazły się na „etacie śmierci” i skazane są na wyniszczenie.
Rozwój wypadków w pełni potwierdził przypuszczenia legionistów. Wbrew ustaleniom, stanowisku polityków galicyjskich i Rady Regencyjnej AOK przekazała Polski Korpus Posiłkowy 3 armii obsadzającej front od Prutu do Dniestru. Polacy zrozumieli, że obietnica rozbudowy korpusu w celu utworzenia wojska polskiego była tylko „austriackim gadaniem” ze strony AOK. Na przełomie października i listopada 1917 roku pierwsze oddziały wyruszyły na front. Wszyscy wiedzieli, że wojna powoli się kończy, dlatego Austriacy postanowili maksymalnie wykrwawić Legiony, aby po wojnie, gdy przyjdzie do realizacji wcześniejszych ustaleń, korpus nie przedstawiał żadnej siły bojowej, a raczej przypominał nieliczny klub inwalidów wojennych. Zarówno Zieliński, jak i Haller doskonale wyczuli intencje sojuszników i podczas operacji frontowych maksymalnie oszczędzali swoich ludzi. Mogli łatwo wytłumaczyć swoje zachowanie brakami sprzętowymi. Widząc to, Austriacy szybko wycofali legionistów z pierwszej linii i cały korpus został rezerwą 3 armii.
piątek, 17 maja 2019
wtorek, 14 maja 2019
poniedziałek, 13 maja 2019
Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz. 27.
Legioniści na froncie
W lutym 1916 roku naczelne dowództwo odwołało generała Trzaskę-Durskiego, a jego miejsce zajął austriacki generał Stanisław Puchalski.
Kwiecień i maj roku 1916 przeszedł właściwie bez walk. Komenda wojsk sprzymierzonych nabrała złudnego przekonana, że rozbudowywane przez zimę i wiosnę umocnienia polowe są nie do zdobycia. Panowało powszechne przekonanie, że armia rosyjska jest słaba, więc znaczną ilość wojsk niemieckich przeniesiono na zachód. Dlatego czerwcowa ofensywa generała Aleksieja Brusiłowa zaskoczyła zarówno żołnierzy państw centralnych, jak i legionistów. W tej sytuacji II Brygadę ściągnięto z Liszniówki i Karasina w rejon Hruziatyna i Hołuzji. W stoczonych tam walkach Karpatczycy ponieśli znaczne straty, gdyż doszło do odsłonięcia skrzydeł polskich oddziałów przez cofających się Austriaków. Dużą rolę w tym miały również oddziały czeskie, które mając dużo sympatii do Rosjan jako Słowian poddawały się przy lada sposobności lub schodziły z linii frontu w trakcie bitwy, nikogo o tym nie informując.
Sytuacja na tym odcinku unormowała się początkiem lipca. W tym też miesiącu 15 odbył się pokaz pułków legionowych, który odebrali wspólnie niemiecki generał Fryderyk von Bernhardi, Józef Piłsudski i Józef Haller, któremu powierzono dowództwo nad II Brygadą. Zaraz po tym wydarzeniu 28 lipca Żelazna Brygada biła się pod Dubniakami, a 2 sierpnia pod Sitowiczami. Do ciężkiego boju doszło 3 sierpnia pod Rudką Miryńską. Legioniści odbili wówczas utracone przez wojska austro-węgierskie pozycje nad Stochodem. Ta bitwa kończy ten okres pobytu II Brygady na Wołyniu.
W tym samym czasie Piłsudski zażądał utworzenia tymczasowego Rządu Narodowego i natychmiastowego wycofania Legionów z frontu, aby na ich bazie budować nowe wojsko polskie, tym razem bez oficerów austriackich. Równocześnie, 29 lipca 1916 roku, ze względu na konflikt z Puchalskim, złożył prośbę o dymisję, uzasadniając ją faktem, że nie ma politycznych rezultatów walk Legionów. Aby wygrać tego pokera, wydał dyspozycję, by legioniści - obywatele rosyjscy również złożyli prośby o dymisję, a poddanych austriackich skłaniał, aby wnioskowali o przeniesienie do armii austro-węgierskiej. Była to akcja polityczna nastawiona na samolikwidację Legionów. Jednak w II Brygadzie Zieliński sprzeciwiał się wszelkiemu politykowaniu i nieraz dyscyplinował Hallera, aby ten również nie mieszał się do spraw politycznych.
Teraz jednak zarysowuje się bolesny rozłam w Legjonach c.k. i k. Komenda Legjonów widząc, że ruch dymisyjny przyjął charakter masowy, stara się przynajmniej rozbić jedność Legjonów. Uwagę swą zwraca przede wszystkiem na najbardziej lojalną zawsze II Brygadę. Oficerowie tej brygady przeciwstawiają się ruchowi dymisyjnemu, traktując go jako politykę w wojsku. Temu stanowisku przeciwstawiamy nasze stanowisko. Zgadzamy się z oficerami II Brygady, że żołnierz politykować nie powinien - wspominał Roman Starzyński.
Inny zwolennik Piłsudskiego Kazimierz Kierkowski tak tłumaczył to politykowanie: Niechaj nikogo nie dziwi i nie gorszy, że żołnierz się buntował i politykował, bo przecież - musiał to czynić dla obrony polskości wojska. W tych ciężkich chwilach Legjoniści byli nie tylko wojskiem, ale i niejako Rządem własnym: buntowano się przeciw najezdnikom!.
Wydaje się mało prawdopodobne, by te rozgrywki polityczne dochodziły do szerszego ogółu. Mieszkańcy Podbeskidzia emocjonowali się innym wydarzeniem.
Najważniejszą informacją, jaka obiegła region we wrześniu 1916 roku, była wizyta cesarza Wilhelma II w Żywcu. 20 września w poniedziałek popołudniu przybył do Żywca cesarz niemiecki wraz ze swoją świtą w celu złożenia wizyty arcyksięciu Karolowi Stefanowi. Cesarz zabawił około godziny w zamku arcyksiążęcym. Gminy Zapłocie, Isep i Żywiec przybrały świąteczny wygląd i udekorowały ulice chorągwiami. Młodzież szkolna i rzesze publiczności zgotowały cesarzowi w przejeździe gorące owacye.
Chociaż z informacji prasowej niewiele więcej można wyczytać, to jednak pojawienie się cesarza Niemiec w niewielkim miasteczku musi rodzić pytania o cel tej wizyty, zwłaszcza że kilka dni wcześniej, 13 września, do miasta nad Sołą i Koszarawą przybył również marszałek polny, naczelny komendant armii arcyksiążę Fryderyk. Takie nagromadzenie osób z pierwszej ligi politycznej u Karola Stefana, który przecież nie pełnił żadnych funkcji publicznych, musiało intrygować. Kilka tygodni później cenzura pruska pozwoliła pisać, że przyszłym królem Polski będzie nie kto inny, tylko arcyksiążę Karol Stefan.
Polski Korpus Posiłkowy
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, Polacy postanowili pozbyć się całkowicie nadzoru wojskowych austriackich. 20 września 1916 roku ogłoszono rozkaz AOK, zapowiadający tworzenie szerszej formacji wojskowej i przeformowanie Legionów w Polski Korpus Posiłkowy. Niemcy postanowili, idąc za radą Austriaków, jednocześnie pozbyć się z szeregów Piłsudskiego, wiedząc, że przy następnym rozdaniu będzie on licytował jeszcze wyżej. Legiony cofnięto na tyły, a komendantowi wręczono dymisję. Dowódcą obozu w Baranowiczach został mianowany Józef Haller, który miał przeprowadzić zmiany organizacyjne tworzące fundamenty Polskiego Korpusu Posiłkowego. Liczono też na zmianę nastrojów, które były zdecydowanie wrogie Komendzie, AOK i NKN. Rozkazem Kwatery Głównej wojsk z 20 września legionistów poinformowano, że Jego Cesarska i Królewska Mość udzieliła błogosławieństwa tworzeniu Polskiego Korpusu Posiłkowego w sile dwóch dywizji piechoty. Co ważne, oddziały miały otrzymać sztandary, na jednej stronie z orłem polskim, na drugiej stronie z wizerunkiem Matki Boskiej, wzorowane na historycznych sztandarach polskich.
Ostateczne decyzje dotyczące PKP zostały podjęte 18 października 1916 roku podczas konferencji austriackich i niemieckich polityków oraz wojskowych w Pszczynie. Tam też powierzono organizację wojsk polskich Niemcom i przekazano je pod komendę generała Hansa von Beselera. Od tego momentu, ku sporemu zaskoczeniu, sprawa polska została związana z Cesarstwem Niemieckim. Istnienie NKN-u przestało mieć uzasadnienie, a słabnąca militarnie, nękana kryzysem wewnętrznym Austria z żalem pozbywała się legionistów. Równie dużo żalu płynęło z listu Józefa Więzika ze Szczyrku, który pisał do swojej żony: Najprzód niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Piszę do ciebie Józef Więzik kochana żono i dowiaduje się o twoim zdrowiu i powodzeniu, Teraz was pozdrawiam wszystkich w domu i pozdrawiam siostry, szwagrów i także ojców twoich i siostry twoje. Teraz ci piszę, ja byłem bardzo chory, tylko teraz mi lepiej, bo ja chodzę do doktora naszego, który pochodzi z Krakowa. I pozdrawiam wszystkich sąsiadów z Zawody i od Kuboska, i szwagra od Cymbale, i pozdrawiam Urbańca Kubę i jego żonę, i napiszcie mi adres od niego bo mi koledzy mówili że on jest w Rosyji tylko ja nic o nim nie wiem. Teraz jeszcze raz pozdrawiam cię kochana żono i pozdrawiam nasze dzieci. Niech wam Pan Bóg błogosławi i Matka Jego Przenajświętsza. Z Bogiem zostawajcie do miłego zobaczenia się z Wami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)