Aby przejść do omówienia ostatnich dni legionów w przymierzu z Austrią, trzeba nakreślić kilka zdań o sytuacji politycznej. Po rewolucji bolszewickiej w październiku 1917 roku i obaleniu w Petersburgu władzy Rządu Tymczasowego rządy przejęli bolszewicy i natychmiast wezwali Niemcy i Austro-Węgry do bezzwłocznego zawarcia pokoju. Ogłoszono zawieszenie broni na froncie, a 22 grudnia 1917 roku w Brześciu nad Bugiem rozpoczęły się rokowania pokojowe między rządem sowieckiej Rosji, a Berlinem i Wiedniem. Układające się strony odmówiły dopuszczenia do rokowań przedstawiciela polskich władz Jana Kucharzewskiego, a równocześnie na konferencje zaprosiły delegację ukraińską. Kiedy Niemcy zażądali od Rosjan rezygnacji z ziem Polski, Litwy i Kurlandii, prowadzący negocjacje w imieniu Sowietów Lew Trocki odmówił, a w końcu zerwał rokowania. Armia niemiecka wznowiła działania wojenne, zadając Rosjanom znaczne straty i posuwając się na całym froncie jeszcze bardziej na wschód. W tej sytuacji Niemcy i Austria postanowiły załatwić doraźnie sprawę ukraińską. Utworzona w Kijowie, po rewolucji lutowej 1917 roku, Centralna Rada Ukraińska po rewolucji bolszewickiej proklamowała zupełną niepodległość Ukraińskiej Republiki Ludowej. Z powodu okupacji Kijowa przez sowieckie wojska rosyjskie Ukraińcy zwrócili się o pomoc do mocarstw centralnych, a ich delegacja wysłana do Brześcia zawarła, 9 lutego 1918 roku, traktat pokojowy z Niemcami, Austro-Węgrami, Bułgarią i Turcją, w którym zachodnią i północną granicę Ukrainy określono tak, że miała ona odciąć od Polski całą Ziemię Chełmską i Podlasie; osobny tajny protokół zapewniał Ukrainie wydzielenie w Galicji części wschodniej tego obszaru w osobny „kraj koronny" Austrii.
Rzecz szczególna - o Polsce nie było w Traktacie Brzeskim żadnej wzmianki. Niemcy i Austriacy uznali, że jest to wewnętrzna sprawa tych państw. Na wiadomość, że Wiedeń traktatem pokojowym w Brześciu oddał Ukrainie Chełmszczyznę nastąpiły w całej Galicji, nie wyłączając powiatu żywieckiego, ostre antyaustriackie manifestacje. (..) Na ziemiach polskich zapanowało wzburzenie - którego wyrazem były demonstracje, strajki. Równie wielka manifestacja odbyła się na żywieckim rynku. Podobnie było w Białej.
Tam to pozamykano fabryki, sklepy, a wszyscy zgromadzili się w kościele. Podczas kazania ks. Mączyński w podniosłych słowach skierował skargę przed tron Najwyższego. Mszę za ojczyznę odprawił ks. kanonik Rychlik. Po odśpiewaniu pieśni patriotycznych pochód ruszył ulicami miasta. Porządek utrzymywała straż obywatelska. Za serce porywał ten orszak okazały. Człowiek czuł się jakby odrodzonym, widząc, jak wszystko razem stanęło, chłop obok urzędnika, robotnik obok księdza, jak wszyscy zgodnie bez względu na przynależność partyjną, wyruszyli i podążali ulicami z pieśnią na ustach, głosząc miastu i światu wspólną krzywdę. Tłum okrążył oba rynki i przyjął wzniosłą rezolucje, zaś wszyscy Polacy, którzy do tej pory mieli swoje dzieci w szkołach niemieckich zadeklarowali, że natychmiast przeniosą je do szkół polskich. Uchwalono bojkot kina i teatru w Bielsku i w Białej, bowiem są to wrogie narodowi polskiemu instytucje, a na dodatek wspierają one nacjonalistyczne, miejscowe niemieckie organizacje.
12 lutego 1918 roku hiobowa wieść o ustaleniach brzeskich dotarła do korpusu. Informacja o warunkach traktatu zrobiła na legionistach piorunujące wrażenie. Legioniści, którzy do tej pory, pomimo gierek państw centralnych, trwali honorowo na swoich pozycjach, poczuli się kolejny raz oszukani i co ważne, zdradzeni. Przecież oni nie po to przez ponad trzy lata przelewali krew, aby teraz z dawnych ziem Rzeczypospolitej powstało państwo ukraińskie. Cesarz Karol nie lubił, w przeciwieństwie do swojego ojca, Polaków. Jeszcze przed wojną Wiedeń grał kartą ukraińską z Polakami i antagonizował obie nacje, w myśl fundamentu swojej polityki wewnętrznej „dziel i rządź”. Liczono na to, że powstanie państwa ukraińskiego w ramach c.k. skutecznie zneutralizuje i osłabi dobrze zorganizowanych Polaków.
Zdrada, a więc przysięga nie obowiązuje
13 lutego 1918 roku oficerowie 2. pułku piechoty wspólnie z gen. Hallerem uznali, że poprzez układ brzeski C.K. nie tylko zdradziło ich, ale zerwało współpracę, co oznacza, że złożone przysięgi i braterstwo broni przeszło do historii. Podobne rezolucje zapadły w pozostałych oddziałach. Zastanawiano się, co w obecnej sytuacji uczynić należy. Projektów było kilka. Proponowano zbrojny marsz na Lwów i zajęcie galicyjskiego zagłębia naftowego. Jednak ten wariant szybko odrzucono, gdyż osamotnieni legioniści bez dostaw i z taki marnym ekwipunkiem, szybko staliby się łatwym łupem dla sił państw centralnych. Z tego też powodu uznano, że w tej beznadziejnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem będzie przejście na drugą stronę frontu i połączenie się z organizującymi się tam oddziałami polskimi.
Decyzja zapadła szybko. Przygotowania trwały krótko. Dla uśpienia czujności, zostały zarządzone przez gen. Hallera nocne ćwiczenia, których właściwym celem było: - przedarcie się pod Rarańczą w pełnym składzie Korpusu. Wiadomość przekazana drogą poufną, wśród żołnierzy Korpusu wywołała ogólną radość. (...) Pod wieczór, 15 lutego rozpoczęto stopniowe przygotowania.
Generale, mój generale....
Sprawa nie była prosta, bowiem żołnierze mieli do pokonania ok. 30 kilometrów do linii frontu i musieli do swojej akcji przekonać generała Zielińskiego, który znany był ze swej surowości, umiłowania munduru i honoru. Oni zaś chcieli, aby on stanął na czele „sprawiedliwego buntu”. Roman Górecki, któremu nakazano „zneutralizować” generała, tak wspomina tamten wieczór:
Wszedłem więc do pokoju gen. Zielińskiego, gdzie był zebrany cały sztab korpusu. Generał stał przy stole, wpatrując się we mnie swemi zmrużonemi, jakby w głąb czaszki zapadłemi oczyma.
W tym krótkim momencie przeżyłem całą tragedję bezpańskiego żołnierza. Oto stałem wobec mego generała-dowódcy, którego kochałem i czciłem, jak ojca i któremu miałem meldować, że jego pułki . zbuntowały się wobec swej dotychczasowej władzy i że za godzinę, dwie ruszą na wschód, by sobie nowych dróg szukać i o Polskę dalej walczyć. Chciałem mu przeciwstawić jakiś autorytet, na czyjś rozkaz się powołać, nie mogłem poprostu powiedzieć: „oficerowie II-ej Brygady idąc za wolą całego żołnierstwa postanowili wypowiedzieć posłuszeństwo Naczelnej Komendzie armji austrjackiej".
Te rozważania jednak i refleksje, to była kwestja sekundy. Stanąwszy przed generałem meldowałem, salutując: Panie Generale, melduję posłusznie, że z rozkazu Naczelnego Komitetu Polskich Organizacyj Wojskowych wypowiedzieliśmy posłuszeństwo armji austrjackiej.., Generał mi przerwał: Z czyjego rozkazu?! Z rozkazu Polskiej Organizacji Wojskowej. I dalej jednym tchem meldowałem o całym planie i wszystkich jego szczegółach (...) w końcu prosiłem Generała, by szedł z nami, że to jest jedyna nasza odpowiedź dana państwom centralnym za czwarty rozbiór Polski!
Generał, wsparty o krzesło, słuchał uważnie mego meldunku w pewnych momentach żądał uzupełnienia, utkwił we mnie swoje siwe, stroskane oczy...; widziałem przed sobą człowieka, pod którym ziemia się zapadała.
Wtedy powiedziałem: Panie Generale! Zapytuję posłusznie, czy Pan Generał pójdzie z nami, czy nie?
Generał jakby z odrętwienia się obudził, machinalnie ręką do kieszeni sięgnął, a potem mierząc mię swym złamanym wzrokiem powiedział: To wy mnie tutaj zabijcie!. Wtedy oświadczyłem: Biorę Pana Generała pod przymus wojskowy - nie chciałem, nie mogłem powiedzieć: Aresztuję Pana, Panie Generale! - potem zawołałem do sieni: Sierżant! jeden posterunek do mnie!. I wszedł do pokoju żołnierz; stanął z bronią u nogi, na karabinie osadzony miał bagnet. Wskazałem ręką generała; żołnierz stanął za nim w odległości 2 kroków.
Generał spojrzał po obecnych; do mnie powiedział: Jestem do Pańskiej dyspozycji i usiadł na krześle.(...) W drugim pokoju natknąłem się na rotmistrza Okołowicza i podpułkownika Rogalskieg, którzy, gdy im zakomunikowałem prośbę generała, zaczęli mi radzić, bym się na pozostawienie go nie godził i zabrał go z nami i obejmie z powrotem dowództwo Korpusu. Najbardziej zaś przekonywającym był ich argument, że po naszem przejściu odbierze sobie życie.
(...) Udałem się do generała i zapytałem go, z kim chce jechać w samochodzie w czasie marszu. Zburczał mię za to, mówiąc: Poneś tutaj komendantem! Z kim pon każesz, z tym pojadę. — Wtedy oświadczyłem: Pojedzie Pan Generał z ppłk. Rogalskim, a rotmistrz Okołowicz pojedzie z Panami, jako eskorta . Generał odpowiedział: Widzisz Pon. Tak to rozumiem! Jestem do Pańskiej dyspozycji.
Załatwiwszy się w ten sposób ze sztabem i z gen. Zielińskim, Górecki uprzytomnił sobie, w jakiej sytuacji znajdą się rodziny aresztowanych zawodowych oficerów austriackich. Legioniści byli ochotnikami, w razie niepowodzenia akcji mogą liczyć na taryfę ulgowa, natomiast zawodowych oficerów czeka śmierć, a ich rodziny skarze na biedę i różne szykany. Przecież nikt nie uwierzy, że Polak z krwi i kości, generał Zieliński, nawet w takich okolicznościach zachowa się zgodnie z tym, jak mu honor i przysięga żołnierska nakazują. Możemy tylko się domyślać, co działo się wewnątrz Zielińskiego. Jego serce i uczucia podpowiadały mu, by iść solidarnie ze swoimi legionistami. Jednak jego zasady i to, w co wierzył i czemu służył przez całe życie, nakazywały trwać, nawet wbrew sobie, zgodnie ze złożoną przysięgą. Z tego też powodu Górecki postanowił wystosować do Naczelnej Komendy protokół, z którego by wynikało, że protestując przeciw IV rozbiorowi Polski wypowiadamy Austrii posłuszeństwo, a następnie, że sztab cały poszedł z nami pod przymusem.
Protokół ten zostawiono kpt. Lewartowskiemu dla doręczenia władzom austriackim, a samochód wiozący generała ruszył w stronę frontu.
Przez front i do Kaniowa
Z 15 na 16 pod osłoną nocy ruszyły długie kolumny w kierunku Rarańczy. Austrjacy nie orjentowali się w podjętym planie. Chrzęst taborów zwrócił uwagę na nieprawdopodobny ruch Korpusu Polskiego. Zniszczone połączenia telefoniczne powiedziały resztę. Padły pierwsze strzały i rozpoczęło się forsowanie przejścia pod Rarańczą. Przed samą północą legioniści rozbili dwa bataliony austriackiego 53. pułku piechoty. Nad ranem 100 oficerów z Józefem Hallerem na czele oraz około 1500 żołnierzy otworzyło sobie przejście bagnetem. Oni w marcu 1918 r. połączyli się w Sorokach nad Dniestrem z II Korpusem Polskim. Niestety, większości ta sztuka się nie udała. Z około 5500 ludzi, połowa po przesłuchaniach została wcielona do wojsk austro-węgierskich i wysłana na front włoski. Natomiast resztę internowano w obozach w Hust, Marmaros-Sziget, Busty-haza, Dulfalva, Szeklencze. Natomiast 91 oficerów i 25 podoficerów i spora grupa ok. 250 szeregowych stanęło przed sądem. Postawiono im najcięższe zarzuty - zbiorowy spisek i bunt oraz dezercję. Złapani przeżywali prawdziwe piekło i ich los ważył się aż do 24 września 1918 roku, kiedy aktem łaski cesarza Karola postępowanie zostało umorzone.Wszystkich oficerów w drodze łaski zdegradowano na sierżantów, a podoficerów na szeregowców oraz wyznaczono im front włoski jako miejsce pokuty.
W tym samym czasie, gdy toczył się proces, żołnierze Hallera połączeni z II Korpusem Polskim prowadzili nierówne walki przeciw swoim niedawnym sojusznikom. 18 kwietnia hallerowcy na rozkaz generała Osińskiego, świeżo mianowanego przez Radę Regencyjną dowódcy wojsk polskich na Ukrainie, zatrzymali się w okolicach Masłówki niedaleko Kaniowa. Osiński zaklinał Hallera, aby nie bił się z Niemcami i czekał na rozwój wypadków. Pod presją tego rozkazu Haller istotnie zatrzymał swój marsz i rozpoczął rokowania z Ukraińcami. To jednak pozwoliło Niemcom na przegrupowanie sił i przygotowanie manewru oskrzydlającego. 8 maja skierowali do Polaków ultimatum nie do spełnienia, a później dla fortelu, aby doprowadzić do wyjścia Polaków z Masłówki, gdzie byli oni przygotowani do obrony, wycofali się. 11 maja Polacy ruszyli w stronę Kaniowa, tam jednak w nocy z 11 na 12 maja zostali znienacka zaatakowani. Ostatecznie II Korpus Polski dowodzony przez generała Hallera, po kilkugodzinnej zaciętej bitwie, stoczonej 12 maja 1918 roku pod Kaniowem, przestał istnieć. Z 7 tysięcy żołnierzy korpusu, Niemcy ujęli 250 oficerów i niespełna 3000 szeregowych. Reszta z Hallerem przez tereny Rosji dotarła do Francji i tam formowała się jako „błękitna armia”. Między innymi zgłosili się do niej następujący mieszkańcy Porąbki: Andrzej Błasiak, Franciszek Błasiak, Jan Dudek, Marcin Gancarczyk, Franciszek Koniorczy, Franciszek Martyniak, Franciszek Wykręt.
Do pełnego obrazu dziejów „sokołów” z Podbeskidzia służących w legionach, brakuje jeszcze dodania epizodu włoskiego. Wysłani na front włoski legioniści nie mieli motywacji do walki, dlatego też przy pierwszej nadarzającej się okazji oddawali się do niewoli włoskiej. Wkrótce obozy włoskie zaroiły się od Polaków. Dzięki niezmożonej energii prof. Macieja Lorenta oraz posła Jana Zamorskiego działającego na terenie Włoch, udało się uzyskać od władz zezwolenie na formowanie oddzielnych polskich obozów jenieckich, w których zaczęto tworzyć nowe oddziały.
Poszli walczyć o wolną Polskę.
Podsumowując działania ochotników z Podbeskidzia w II Brygadzie nasuwa się kilka spostrzeżeń. Pierwsze to fakt, że przez cały czas, pomimo tego, że wojna wypacza charaktery, legioniści pamiętali, że poszli walczyć o Polskę. Z tego też powodu mają ogromne problemy, gdy przychodzi im złożyć przysięgę na wierność cesarzowi, w której nie ma ani słowa o Polsce. Pomimo milczenia cesarza, co ich bardzo nurtowało, zaufali politykom, że walcząc wspólnie z Austriakami, walczą o wolną Polskę. Dlatego też kiedy cesarz swoim aktem zapowiada wolną Polskę, oni nie bawią się w manifestacje polityczne i bez szemrania składają kolejny raz przysięgę, bowiem poszli walczyć o wolną Polskę. Paradoksalnie też ich udział w buncie po Traktacie Brzeskim i przejście pod Rarańczą wynikało z faktu, że poszli oni do legionów walczyć o Polskę. Dziwnym zrządzeniem losu „Sokoły”, które wyszły z Podbeskidzia w ciągu I wojny światowej walczyły ze wszystkimi trzema państwami zaborczymi. A wszystko po to, aby Polska była wolna i niepodległa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz