środa, 20 sierpnia 2014

Bitwa nad Białą nr 9

                                                                      Pierwsza krew

    Kiedy delegacja przeszła przez most i ruszyła w tłum burszów, policja rozluźniła kordon. Jednak, gdy tylko delegaci znaleźli się pośród hakatystów, gwarancje bezpieczeństwa prysły, a tłum niemiecki zaczął okładać laskami przybyłych. Polska strona odpowiedziała na to bombardowaniem kamieniami, na skutek którego zostało zranionych około 18 osób, w tym 3 ciężko.
    Wtedy wypadki potoczyły się błyskawicznie, tym bardziej, że do Polaków zgromadzonych na drugim brzegu rzeki Białej dochodzą informacje, że bursze demolują Dom Polski. Jak wspomina J. Kuś: Już o godzinie 5 rano Niemcy zgromadzili się na placu Blichowym i zaczęli szturmować bramy i okna Domu Polskiego, gdzie obradowała komisja gospodarcza gniazda bielskiego.  Oprócz niepokojących wieści dolatują również z bielskiego brzegu kamienie. Wówczas staje na czele Straży pożarnej p. redaktor Rysiewicz i p. poseł Dobija i rusza naprzód. Żandarmi pochylili ku idącym karabiny i bagnety dotknęły piersi. Tymczasem tłum robotników polskich przemocą zdąża na III most. (Tu jednak trzeba przyznać, Niemcy dobrze pamiętali, jak skończyli obrońcy spod Termopil i zabezpieczyli się na taką ewentualność - przyp. J.K.) Jako ludzi bez odznak i nie umundurowanych powinna policja puścić, mimo to nie uczyniono tego - tłum robotników rzuca się w Białkę, brodząc w wodzie przechodzi na drugi brzeg. Na czele burszów i policji rzuca się na nich p. inspektor Bezdek z obnażonymi szablami. Policja tnie na ostro, a równocześnie bursze sypią kamieniami. Polacy odpowiedzieli, kilkakrotnie ponawiali atak, lecz musieli się cofnąć pod szablami i bagnetami za chwilę polała się krew. Równocześnie na moście II, gdy raniono posła Dobiję i kilkudziesięciu uczestników pochodu. I tu odepchnięto burszów, lecz tym przyszła w sukurs policja. 
„Welt Blatt” stwierdził, że: Na moście bielsko-bialskim doszło do prawdziwego szturmu. Policja była bezradna. Przepychanki powtórzyły się jeszcze w kilku innych miejscach. W końcu wkroczyła do akcji policja z wydobytą bronią, aby rozdzielić walczących.


„Silesia” tak opisuje te wydarzenia: Nagle było widać podniesione pięści polskich strażaków, widać było, jakby oni policję chcieli przewrócić, aby wtargnąć do Bielska. Widać było, jak oni swoje toporki przy pasie rozluźniali do uderzenia nimi, podczas gdy stojącym naprzeciw pokazywali rewolwery. Nadciągnęła policja i na łeb i na szyję zepchnęła masę Polaków poza  kładkę, która w oka mgnieniu była wyczyszczona. Żandarmeria krokiem marszowym weszła i zajęła dojście do kładki. Nagle rozpoczęło się ze strony polskiej bombardowanie Niemców kamieniami. (...). W oka mgnieniu rozproszył się tłum i liczni ranni, silnie krwawiący, zostali wyniesieni na bok. (...). Niemcy rozpoczęli również rzucanie kamieniami, które, jak słyszano, miały wielu Polaków zranić. Szczególnie komendant strażaków z okolicy Białej był jak opętany. Ustawicznie ciskał tu kamieniami i dopiero z wielkim trudem został przez wachmistrza żandarmerii wyprowadzony. Nagle słychać było wielki hałas na drugiej kładce do przechodzenia do skweru bialskiego. Pewna część Polaków tam podążyła i chciała przez koryto rzeki przejść, aby uderzyć Niemców od tyłu. Tutaj rozwinęła się formalna bitwa, aż żandarmeria przepędziła Polaków. Dopiero gdy konna żandarmeria nadciągnęła, Polacy wycofali się całkowicie i zakończyli bombardowanie kamieniami.  Polska prasa natomiast informowała, że: Na pierwszym moście straż ogniowa i tłum ostro natarł na Niemców i wypchał ich z nad Białki. Niemcy zaczęli się cofać, w pomoc przyszła im żandarmeria i najeżywszy bagnety, otoczyła ich i stanęła przed strażakami.

    W obliczu tych zdarzeń z szeregów drużyn „sokolich” pod­niosły się głosy, że „Sokoły” pójdą na przebój. Jednak komitet obchodów trafnie ocenił sytuację. Oto żandarmeria ma rozkaz użyć broni palnej, gdy ruszą „Sokoły”. Tymczasem przed mostem zrobił się klin, w którym znalazła się ludność cywilna. Z jednej strony walczący z Niemcami nie mogą przedostać się na drugą stronę, a równocześnie kobiety i dzieci, które właśnie stały stłoczone na mostku tuż za strażą ogniową, nie mogły się cofnąć wobec naporu Polaków spieszących na odsiecz walczącym. Skierowanie w tym momencie zwartych oddziałów „Sokolich” w tak zatłoczone miejsce przyczyniłoby się po pierwsze do stratowania kobiet i dzieci, a równocześnie mogłoby doprowadzić do masakry, gdyby żandarmeria zgodnie ze swoimi zapowiedziami otworzyła ogień.
W tych okolicznościach na podkreślenie zasługuje postawa drużyn sokolich. W obliczu narastającego konfliktu i wspólnej decyzji z posłem Zamorskim, dr Malec dał rozkaz, by „Sokoły” się cofnęły. Zawahały się karne zazwyczaj szeregi sokole, pięści zacisnęli druhowie i zdawało się, że nie usłuchają lecz kultura karność w nich przemogła.  Natomiast straż pożarna zasilana tylko przez robotników, cofnęła się ostatecznie dopiero wtedy, gdy żandarmeria dowodzona przez rotmistrza Rosnera krokiem marszowym weszła i zajęła dojście do kładki.
Artykuł powstał w ramach stypendium Marszałka Województwa Śląskiego. Jest to fragment większej publikacji, którą autor przygotowuje na wrzesień w oparciu o ówczesną prasę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz