Kiedy delegacja przeszła przez most i ruszyła w tłum burszów, policja rozluźniła kordon. Jednak, gdy tylko delegaci znaleźli się pośród hakatystów, gwarancje bezpieczeństwa prysły, a tłum niemiecki zaczął okładać laskami przybyłych. Polska strona odpowiedziała na to bombardowaniem kamieniami, na skutek którego zostało zranionych około 18 osób, w tym 3 ciężko.
Wtedy wypadki potoczyły się błyskawicznie, tym bardziej, że do Polaków zgromadzonych na drugim brzegu rzeki Białej dochodzą informacje, że bursze demolują Dom Polski. Jak wspomina J. Kuś: Już o godzinie 5 rano Niemcy zgromadzili się na placu Blichowym i zaczęli szturmować bramy i okna Domu Polskiego, gdzie obradowała komisja gospodarcza gniazda bielskiego. Oprócz niepokojących wieści dolatują również z bielskiego brzegu kamienie. Wówczas staje na czele Straży pożarnej p. redaktor Rysiewicz i p. poseł Dobija i rusza naprzód. Żandarmi pochylili ku idącym karabiny i bagnety dotknęły piersi. Tymczasem tłum robotników polskich przemocą zdąża na III most. (Tu jednak trzeba przyznać, Niemcy dobrze pamiętali, jak skończyli obrońcy spod Termopil i zabezpieczyli się na taką ewentualność - przyp. J.K.) Jako ludzi bez odznak i nie umundurowanych powinna policja puścić, mimo to nie uczyniono tego - tłum robotników rzuca się w Białkę, brodząc w wodzie przechodzi na drugi brzeg. Na czele burszów i policji rzuca się na nich p. inspektor Bezdek z obnażonymi szablami. Policja tnie na ostro, a równocześnie bursze sypią kamieniami. Polacy odpowiedzieli, kilkakrotnie ponawiali atak, lecz musieli się cofnąć pod szablami i bagnetami za chwilę polała się krew. Równocześnie na moście II, gdy raniono posła Dobiję i kilkudziesięciu uczestników pochodu. I tu odepchnięto burszów, lecz tym przyszła w sukurs policja.
„Welt Blatt” stwierdził, że: Na moście bielsko-bialskim doszło do prawdziwego szturmu. Policja była bezradna. Przepychanki powtórzyły się jeszcze w kilku innych miejscach. W końcu wkroczyła do akcji policja z wydobytą bronią, aby rozdzielić walczących.
W tych okolicznościach na podkreślenie zasługuje postawa drużyn sokolich. W obliczu narastającego konfliktu i wspólnej decyzji z posłem Zamorskim, dr Malec dał rozkaz, by „Sokoły” się cofnęły. Zawahały się karne zazwyczaj szeregi sokole, pięści zacisnęli druhowie i zdawało się, że nie usłuchają lecz kultura karność w nich przemogła. Natomiast straż pożarna zasilana tylko przez robotników, cofnęła się ostatecznie dopiero wtedy, gdy żandarmeria dowodzona przez rotmistrza Rosnera krokiem marszowym weszła i zajęła dojście do kładki.
Artykuł powstał w ramach stypendium Marszałka Województwa Śląskiego.
Jest to fragment większej publikacji, którą autor przygotowuje na
wrzesień w oparciu o ówczesną prasę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz