poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Bitwa nad Białą cz. 8

Nie ufaj Niemcowi...

    Po uformowaniu się pochodu zniecierpliwiony, ale karny tłum pod przewodnictwem posła Zamorskiego, który po śmierci ks. Stojałowskiego stanął na czele jego partii i posła Dobiji, ruszył ku Bielsku.

 Na czele szła straż pożarna okoliczna za nimi posuwały się tysiące robotników i ludu okolicznego. Za robotnikami ruszyły drużyny sokole pod komendą p. dr. Malca. W zupełnej ciszy przeszedł pochód przez ulice Białej i zdążał ku mostkowi, przez który miał być dozwolony przechód. Na czoło pochodu przed mostem wystąpili przedstawiciele prasy polskiej, a wśród nich delegat naszego pisma H. Kordzik, del. Wieńca i Pszczółki p. Matłosz i ks. Kotarba i pozostali. Drużyny sokole ustawiono na końcu pochodu, bowiem nie wiedziano, czy będą one mogły, jako umundurowane, wejść na teren Bielska. Nadal zgodnie z podjętą decyzją bielskiej Rady Miejskiej umundurowany „Sokół” w tym dniu na ulicach Bielska łamał prawo, za co groziło mu więzienie. „Sokoły” zastosowały się do życzenia komitetu obywatelskiego również ze względów strategicznych. Oto wysportowani strażacy otwierali pochód, a „Sokoły” go zamykały.


    Pośrodku nich miała iść ludność cywilna. Organizatorzy liczyli się z możliwością niemieckiej napaści dopiero na ulicach Bielska. Uważali zatem, że sokolstwo, idąc na końcu pochodu, lepiej potrafi obronić polską publiczność przed napadem, gdyż będzie doskonale kontrolowało całą sytuację i reagowało w zależności od potrzeb. Idąc zaś na jego początku, miałoby utrudnione działanie i mogło by dojść do odcięcia ludności cywilnej, a przegrupowanie drużyn utrudniło by właściwe działanie.

    Na czele maszerowali strażacy z Buczkowic, Bujakowa, Godziszki, Kóz, Łodygowic, Rybarzowic i Wilkowic, którzy potem dali impuls do zamieszania. Gdy pochód Polaków poszedł do wąskiej kładki, która wiodła przez Białkę do zakładu kąpielowego, to bielski brzeg był gęsto obsadzony przez Niemców. Na brzeg po stronie Białej było widać trzech konnych żandarmów i bielskich policjantów.


„Fremden-Blatt” relacjonował: Kiedy po południu około 500 Sokolnikow z Bielska chciało ruszyć w zwartym szyku w kierunku Domu Polskiego, w którym miały się odbywać uroczystości, zostali zatrzymani na moście na rzece Białej, stanowiącej granicę pomiędzy Bielskiem i Białą, i wezwani do udania się do Bielska w luźnych grupach.  Natomiast „Arbeiter Zeitung” podkreślała: Sokolnicy nie chcieli się temu wezwaniu podporządkować i próbowali na siłę dostać się do Bielska, częściowo przez most, częściowo wpław przez rzekę. W realizacji tego zamierzenia przeszkodziła im zgromadzona po stronie Bielska niemiecka ludność i stojąca tam do dyspozycji żandarmeria.

Kie­dy pochód stanął przed wyznaczoną kładką, zastał na bielskim brzegu około 2 tysięcy młodych ludzi z bławatkami w klapach ubrań (die deutsche Kornblume), wspartych przez policję w pełnym rynsztunku, oraz wiceburmistrza Eichlera, który w imię spokoju prosił o zaniechanie pochodu, gdyż inaczej po­leje się krew. Nagle licząca wiele setek masa Niemców poruszyła się. Wszyscy biegli do kładki na rzece obok zakładu kąpielowego, gdyż tam ukazało się czoło polskiego pochodu kierowanego przez strażaków z okolicy. Polacy bowiem zdecydowali się tutaj gwałtownie przebić, ponieważ  wszędzie zresztą  byli odpierani. Żandarmeria otrzymała rozkaz, aby w rozwiniętej linii zamknąć dojście do skweru bielskiego.
W tym miejscu był również starosta von Podczaski, poseł Josephy, radni Förster, Piesch i Fuchs.
Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niebezpieczna, gdyż emocje rosły. Równocześnie Polacy uświadomili sobie w pełni, że była to zasadzka obmyślona przez kierowników hakaty pruskiej i inspektora Bezdka oraz Josephy’ego. Oto wprowadzono pochód na most, który miał zaledwie ok. 1 metra szerokości!!! Co żywcem przypominało wąwóz termopilski ze starożytnej  Grecji, kiedy to Leonidas zatrzymał Persów przy użyciu zaledwie 300 spartan . W tym jednak wypadku wyjący tłum Niemców, ochraniał kordon policji wraz z jedną kompanią żandarmów (80 ludzi).
Takie ukształtowanie terenu powodowało, że Polacy nie mieli właściwie pola manewru. Stanął z jednej strony Białki pochód polski, zupełnie nieuzbrojony - na drugiej pod osłoną bagnetów, tłum hakaty wyjąc wymachując laskami, rewolwerami itp. Stanowisko Polaków wobec tłuszczy wyjącej było imponujące, cicho i spokojnie stali tak przeszło godzinę, oczekując pertraktacji. Niemcy przywitali przybyłych przeraźliwymi gwizdami setek  gwizdków i zaśpiewali „Wacht am Rhein” („Straż nad Renem). Polacy odpowiedzieli wściekłym krzykiem i przekleństwami.

Przed kierownictwem polskim stał nie lada dylemat, co robić. Jak wspomina Jan Zamorski: Mając do dyspozycji straże pożarne, mogliśmy się przerąbać przez tłumy niemieckie toporami - ale wtedy należało przyjąć bitwę z Policją, a co gorsza znaleźć się w roli napastników i winowajców krwi przelanej; oraz oporu przeciw prawowitej władzy. Pozwolenie lub zakazywanie pochodów należało bowiem do kompetencji magistratu bielskiego.

Dodać należy, że wzdłuż całej rzeki Białej, zostały rozstawione bojówki niemieckie, nad którymi miał komendę jeden z urzędników starostwa bielskiego.
Poseł Zamorski, stojąc na gruncie legalizmu, nie chciał konfrontacji, tym bardziej, że z punktu widzenia prawa to Polacy uczestniczyli w „nielegalnym pochodzie”, a więc, pomimo prowokacji niemieckiej, odpowiedzialność za przelaną krew spadnie na polską stronę. Z tego powodu, gdy dostał pozwolenie na przejście z delegacją do Domu Polskiego, nakazał „Sokołom”, aby w żadnym wypadku nie przekraczali granicy Bielska. „Czas” przypominał, że: Gmina Bielska, rządząca się jak wiadomo, osobnym statutem i będąca władzą polityczną pierwszej instancji, zabroniła tak pochodu, jak i nabożeństwa.




 Artykuł powstał w ramach stypendium Marszałka Województwa Śląskiego. Jest to fragment większej publikacji, którą autor przygotowuję na wrzesień w oparciu o ówczesną prasę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz