niedziela, 5 maja 2013

Woda – żywioł niepokorny

    Mogłoby się wydawać, że człowiek XXI wieku zapanował już nad światem i przyrodą. Przemierza głębiny oceanów, pokonał wszystkie najwyższe szczyty gór, zdobył srebrny glob, a kosmiczna sonda dotarła już na czerwoną planetę, gdzie poszukuje śladów życia.  Wszystko to sprawia, że człowiek coraz częściej zapomina o zwyczajnym życiu i jego prawach. Dlatego szczególnie mocno kruchość żywota swojego doświadcza podczas klęsk elementarnych, kiedy to cała jego wiedza, majątek i dorobek życia w przeciągu kilku chwil ulega zniszczeniu czy wręcz unicestwieniu. Jednym z takich żywiołów jest woda, która pomimo regulacji rzek, budowy zbiorników retencyjnych i wałów ochronnych raz po raz przypomina, iż jest żywiołem niepokornym.



    Przed dwustu laty Beskidy powódź nawiedzała często. Prawie co roku (w wieku XVII) odnajdujemy w kronikach poszczególnych parafii wzmianki o tym, iż woda zalała jakieś gospodarstwo czy pola. Szczególnie wiosną, kiedy to potoki górskie niosły w swym korycie stopniały śnieg, wtedy strumyki stawały się rwącymi rzekami, a rzeki przypominały swym wzburzeniem wulkaniczną lawę. Komoniecki – wójt Żywca – zapisał w swej kronice ponad trzydzieści większych powodzi, które dotknęły Podbeskidzie. Prócz tych lokalnych zalań zdarzały się i klęski, których zasięg roznosił się daleko na teren całej Europy. I tak “3 lipca (1593 roku) w sobotę powódź z deszczów wielkich a gwałtownych bardzo wielka była, że stodoły, domy całkiem niosła i wiele szkód narobiła”. Nie ograniczyła się tylko do terenów Polski “ale w Węgrach, w Morawie i w Śląsku tak się stało”.
    W trakcie panowania żywiołu, pośród ogólnego zniszczenia rozgrywały się osobiste dramaty poszczególnych ludzi, którzy tracili cały materialny dorobek, a czasem -i to co najcenniejsze- życie. Kiedy w 1664 r. rzeki południowej Polski kolejny raz wezbrały, sprawy dla trzech przyjaciół powracających z Krakowa nie przedstawiały się pomyślnie. Jako, że woda wylała obficie, postanowili wrócić w rodzinne strony łódką. “Na rzece Skawie (...) woda ich porwała i czółnem do okoła obracał, że sobie radzić nie mogli”. Wtedy Piotr Brzuchański z Żywca ratując się wyskoczył z czółna koło brzegu, co spowodowało wywrócenie się łódki. Adam Mikołajczyk z Ciśca zrzucił z siebie wszystko, co miało jakiś ciężar i uchwycił się przewróconego czółna. Drugi mieszkaniec Żywca “Wojciech Pawlus utonął, gdyż na sobie w torbie miał pieniądze szelągami, które go na dół ważyły”. Mikołajczyk, ofiarowawszy podczas opresji swoje życie św. Annie, jako wotum ocalenia wystawił w kościele w Milówce ołtarz ku jej czci... A Piotr Brzuchański czując się odpowiedzialnym za utonięcie przyjaciela, wdowę po nim “w małżeństwo pojął i córkę jego Katarzynę, której tylko było niedziel ośmnaście gdy ojciec utonął, należycie wychował”.


    Powódź i ulewne deszcze, choć mają swoją niszczącą siłę to jednak wcześniej czy później ustępują. Na terenach, przez które wielkie wody przeszły, wkraczały epidemie i wszechobecny głód. “Tegoż roku (1688) wody wielkie panowały i chleb była mały i drogość wielka, że ludzie w górach jemiołe jedli i wiele ubogich od głodu pomarło”.
    Innym jeszcze razem było jeszcze gorzej: “ludzie makuchy (nasiona lnu wyciśnięte używane jako pasza dla bydła – J.K.) i rząsę (najprawdopodobniej rzęsę wodną lub płatki liści leszczyny) z leszczyny susząc, a ze zbożem mełli, aby się posilić”. Byli i tacy, którzy na tej biedzie bliźnich dorabiali się fortuny. Jednak dziwnym trafem (czy jak woli autor- wolą Bożą) nigdy one dorobkiewiczom szczęścia nie przyniosły. Toteż nie warto ich poczynań upamiętniać.


    Kiedy wały obronne i pomysłowość ludzka nie radziła sobie z żywiołem pozostawało już tylko szukać wspomożenia u sił wyższych. Tym bardziej, iż te doświadczenia jako karę od Boga odczytywano. Szczególnie w niełaskę lud Żywiecczyzny popadł w 1695 r., kiedy to żniwa kończono dopiero na św. Michała (29 września). “Dlatego ludzie w górach powiadali, że ich Pan Bóg siedmią plag skarał tego roku: 1. Wiosna nierychła, 2. Mrozy na wiosnę, 3. Niepogodne lato, 4. Powódź wielka, 5. Zbieranie z pola mokre, 6. Śniegi i mrozy, że owsy na polach przypadły śniegiem, 7. Mysz wielkość”. Aby przebłagać niebiosa lub przynajmniej uzyskać jakąś ulgę uciekano się w modlitwach do różnych patronów. Najpopularniejszymi byli: św. Jan, Florian i Krzysztof. Zawsze pamiętano o NMP, jak również lokalnie zwracano się do innych. Państwo Żywieckie w 1715 r. uznało "a osobliwego patrona” św. Piotra męczennika z zakonu dominikańskiego. I zobowiązało się do tego, aby w każdy poniedziałek – od 29 kwietnia do 29 września – adorować Krzyż Święty. Innym razem, gdy wielka woda zalała Podbeskidzie, ks. Antoni Dzierżyński, rodem z Bytomia zarządził uroczyste modlitwy na święto Przemienienia Pańskiego, “obiecując miłosierdzie Boskie i tak wiele powodzi przestanie. Jakoż tak Pan Bóg dał i przemienił, że zaraz tej nocy deszcz ustał i na drugi dzień na święto Przemienienia Pańskiego pogoda piękna nastąpiła i nabożeństwo się pięknie skończyło. Z czego lud wszystek uweselony był, przyznając to łasce Przemienienia Pańskiego i za wielki cud to sobie Boski i dobrodziejstwo Pana Jezusa poczytali i to święto  z wielką uczciwością przyjęli i wszystko miasto Żywiec święciło i święcić obiecało”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz