Na lokalnym podwórku media informował, jak to uczeń krawiecki Jan Piperek, pochodzący z Niemieckiej Lutyni został okradziony gdy szedł na dworzec, do swej wsi rodzinnej. Na drodze trafił jednak pięciu włóczęgów, którzy zwabili go do jednej gospody, gdzie nad miarę zaglądano w szklanki. Przy opuszczaniu tej gospody objęli przyjaciele Piperkę, aby w ten sposób oznaczyć stosunek przyjaźni. Wtem spostrzegł Piperek, że pozbawił się swego złotego zegarka wraz z łańcuszkiem w wartości 130 K. Gdy swych przyjaciół w tym względzie podejrzywał, uciekli wszyscy. Policyi udało się jednak jednego z nich przytrzymać. Zegarek i łańcuszek zabrali zbiegowie, między którymi byli także dwaj żołnierze.
O tym, jak silny był wtedy nacjonalizm najlepiej świadczy fakt, że do informacji kryminalnych też on się wkradały. Na pewno wiemy, że do zajścia doszło wieczorem niedaleko hotelu „pod Czarny Orłem”. Kiedy z polowania wracał komisarz Żieliński ze starostwa w Białej Żieliński, doszło do zderzenia z synem kupca Jakóba Tochten. Nie wiemy kto na kogo wpadł, czy zawiniła tu bardziej urzędnicza buta, czy też młodzieńcza fantazja, wiem jednak, że posłużyło to polskojęzycznym gazetom do budowania narodowej nienawiści. Z tego też powodu relacjonował: Tochten zażądał pomocy policyjnej. Lecz wtenczas zdarzyła się rzecz niesłychana. Dr. Zieliński nakazał Tochtena natychmiast zaprowadzić na starostwo, gdzie go na 48 godzin zamknął do więzienia. Dopiero na naleganie krewnych wypuszczono Tochtena po dwu godzinach z więzienia. Tak relacjonował zaangażowany „Nowy Czas” w artykule pt. Niesłychane zdarzenie z kraju wszelkich możności. Co ciekawe dokładnie taką samą relacje słowo w słowo tylko po niemiecku daje niemiecka „Silesia”, co nawet mało uprzedzonym narodowościowo daje dużo do myślenia. Jednak sponsorowany przez nacjonalistów „Ślązak” znany z niedbałego podchodzenia do informacji przebił wszystkich W jego relacji komisarz nazwa się Żyliński, a starcie miał nie z synem, ale z samym kuśnierzem Tochtenem, dodatkowo dziać się to miało na oczach stojącego obok policjanta. Pomijając te ewidentne pomyłki warto przypomnieć, że widzący całe zajście policjant musiał być Niemcem i nie podlegał komisarzowi ze starostwa, gdyż w Białe był policja miejska, która podlegała burmistrzowi. Jednak nie te „niedokładności” są najbardziej zastanawiające, a komentarz w którym czytamy: Zajście to ilustruje, na jakie wybryki pozwalają sobie urzędnicy w Galicji. A cóż działoby się dopiero w wolnej niepodległej Polsce? Cóż myślicie Ślązacy, jakijbyście tam zażywali swobody, kiedy już wszechpolscy urzędnicy w niemieckiem mieście Białej na takie rzeczy sobie pozwalają!
Zostawiając te nacjonalistyczne rozgrywki zwolennikom spiskowy teorii dziejów, trzeba wspomnieć, że w tutejszym szpitalu cesarza Franciszka Józefa znajduje się obecnie większa część epidemicznie chorych. Onegdaj jeden z chorych na tyfus zbiegł ze szpitala, odziany tylko, w ubranie szpitalne, i błąkał: się po ulicach miasta. Dopiero na rynku zdołano go pochwycić i w wozie ratunkowym odstawiono go z powrotem do szpitala.
9 kwietnia około godziny 12. w nocy wybuchł w kancelarii administracyjnej jednej z tutejszych gazet pożar. Zawiadomiona straż pożarna przybyła natychmiast na miejsce i ugasiła pożar. Na szczęście spalił się tylko kawałek podłogi.
Posiadacz powozów Józef Kanik z Białej jak się okazało miał dużą słabość do rasowych psów. Zatrzymano go w niedzielę, bo zauważono, że miał do wozu przywiązanego psa, który nie wydawał się być jego. Śledztwo wykazało, że ów pies w wartości 80 K należy lekarzowi dr. Huppertowi z Bielska. Kanik twierdził, że owego psa podarował mu jakiś nieznajomy człowiek.
Woźnica pocztmistrza p. Kobierskiego Andrzej Gtilok okazał się być złym kolegą gdyż otworzył gwałtem swemu koledze Józefowi Badurowi kufer i skradł z niego 51 K gotówki. Gdy go aresztowano miał tylko 13 K.
Prasa informował też o płochym koniu. W niedzielę jechał jeden wieśniak z Batzdorfu do Bielska. Gdy przejeżdżał przez most kolejowy, spłoszył się jego koń i uciekał, nie zważając na przeszkody. Wieśniak spadł z wozu, koń zaś wpadł do rowu, przyczem się wóz połamał. Koń powstał i uciekał z jednem kołem dalej na rynek do Białej, gdzie właśnie było dużo ludzi. Policyantowi tam obecnemu udało się konia schwycić i uspokoić. Wieśniakowi nie stało się na szczęście nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz