czyli kogo witano kwiatami, a komu posyłano kulkę.
Noc 31 sierpnia 1939 r., jak podają źródła, była pogodna, i tylko pospieszne ruchy żołnierzy z koszar pułku strzelców podhalańskich, wchodzących w skład dywizji podhalańskiej gen. Józefa Kustronia, informowały, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Padały komendy i rozkazy, a wojsko w dwóch kolumnach, ciągnąc lekkie działa i haubice, wychodziło na drogi w kierunku Cieszyna oraz w stronę Dziedzic i Brzeszcz. 1 września wszystko już się wyjaśniło, wybuchła wojna z Niemcami. Należy przypomnieć, że wojska niemieckie wspomagały dywizje słowackie, o czym się całkowicie zapomina.
Bielsko było jak wymarłe, gdyż mieszkający tu obywatele niemieccy, poznikali z ulic, kryjąc się w zakamarkach i piwnicach.
Dywizja Podhalańska, operująca na stosunkowo dość dużym terenie od Zwardonia przez Żywiec, Cieszyn, Bogumin, Pszczynę aż po Brzeszcze i Oświęcim, zgodnie z rozkazem opuszczała pierwsze pozycje obronne po 12 godzinach (należało je utrzymać przez pierwsze sześć).
Druga linia obrony, jaką miano stworzyć w okolicach Bielska, dawała lepsze warunki do przegrupowania wojsk i skuteczniejszej walki z nacierającymi oddziałami niemieckimi. Jednak plany sztabowców zweryfikowało życie. Niemcy przełamali front w okolicy Pszczyny. Dywizja, bojąc się okrążenia w Bielsku, wycofała się pośpiesznie kolumną marszową w kierunku Kęt i Wadowic.
Rankiem 3 września około godz. 3.00 padły w Bielsku pierwsze strzały zza węgła. Strzelał nie Wehrmacht, ale bojówkarze Freikorpsu, którzy zaczęli ostrzeliwać trasę przemarszu Podhalańczyków i ludności cywilnej. Ogień dwóch RKM-ów z willi senatora Wiesnera wzmocniła kanonada bojówki Freikorpsu z Zamku Sułkowskich, a dalej z ulicy Celnej i z restauracji Bauera.
Do powszechnie znanych i wielokrotnie publikowanych świadectw tamtych dni warto dołożyć kolejne trzy, do których dotarł autor. Sierżant 21 Pułku Artylerii Lekkiej Kliś wspominał, że on i jego żołnierze zostali ostrzelani na terenie Lipnika. Mój dziadek, plutonowy Stanisław Kachel doświadczył ostrzału pomiędzy pl. Chrobrego, a pl. Żwirki i Wigury. We wspomnieniach mojego dziadka, który wtedy służy 21. Pułku Artylerii Lekkiej, to przejście przez miasto zapisało się jako najgorsze wspomnienie z wojny. – Szliśmy ulicami Bielska, którymi przecież spacerowaliśmy nie raz. Tym razem jednak oe wyglądały zupełnie inaczej. Na chodnikach i placach nie było widać żywego ducha, natomiast co chwilę z różnych zakamarków padały pojedyncze strzały. Nie były celne, jednak robiły wielkie spustoszenie psychologiczne. To miasto i ludzi, których lubiłem, chciałem opuścić jak najprędzej. Nigdy później, nawet podczas wielkich bitew, tak się nie bałem – wspominał Stanisław Kachel.
Do innego incydentu doszło w rejonie ul. Krakowskiej. Obok nas mieszkał p. Frydek, który przed wojną należał do niemieckich bojówek. Pamiętam, jak 2 września zastrzelił polskiego żołnierza. Gdy zawyły syreny ostrzegające przed bombardowaniem, ulicą Krakowską jechał na koniu żołnierz. Gdy usłyszał syreny, przywiązał konia do płotu, a sam ruszył w kierunku kamienicy. Jednak ledwo ruszył, a już padł na ziemię. To nasz sąsiad wyszedł z domu i strzelił mu w plecy – wspomina Bronisławy Z.
Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że wszystkie te ataki i strzały z ukrycia nie miały na celu podjęcia walki z wojskiem polskim; miały jedynie budzić niepokój i popłoch w szeregach wycofującego się wojska. Dlatego taktyka była bardzo prosta - kilka strzałów w kierunku wojska i ucieczka w bezpieczne miejsce, żeby za chwilę podobne działania podjąć w innym rejonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz