poniedziałek, 16 marca 2020

Od złego powietrza...




    Niejedna fasada kościoła barokowego jest ozdobiona zegarem, pod  którym widnieje napis: „Któraś z tych godzin będzie twoją ostatnią”. Dziś prawdopodobnie nikt na takie hasło przypominające o śmierci by się nie odważył, gdyż obecność jej została zepchnięta na margines naszego życia.
    W obliczu współczesnej pandemii warto zobaczyć jak z podobnym zagrożeniem radzili sobie nasi przodkowie na żywiecczyźnie w okresie baroku. Społeczeństwo tego okresu nie drżało przed zawałami czy rakiem, wolne było już prawie od trądu. Była jednak choroba „powietrza”, która spędzała sen z powiek mieszkańcom.

    W regionie oznaki dżumy pojawiały się wielokrotnie, niemniej Żywiec doświadczył jej obecności w całej pełni tylko raz, kiedy w 1592 roku „złe powietrze” przynieśli studenci z Krakowa. Unicestwiło ono wówczas około 500 obywateli. Nauczone tym doświadczeniem miasto nigdy później nie dało się zaskoczyć zarazie. I choć sporadycznie dżuma zostawiała swoje ślady w okolicy (Rajcza 1680, Rycerka i Sopotnia 1713), władze nigdy nie dopuściły do jej rozwoju, gdyż w przeciwieństwie do innych miast stosowano właściwe środki ochronne. Dbano o czystość, wystawiano kordon sanitarny ilekroć usłyszano o pojawieniu się „powietrza”.  Żywiec bronił dostępu do swego grodu aż 43 razy w przeciągu 100 lat. Bezwzględnie przestrzegano kwarantanny wszystkich mogących zarażać i nadzorowano palenia wszelkich pozostałości po zarażonych.
    Inne miasta w takich przypadkach stosowały dziwne zabiegi. Generalnie polegały one na „czyszczeniu” powietrza. W tym celu nakazywano w Krakowie z dział strzelać lub palić ogniska, które to „powietrze polerują i wysuszają”. Jan Petrycy, świadek tamtych czasów, radził z całą powagą, że należy „śpiewać, głośno wołać - lub - krowy przez miasto gnać, aby swym rykiem powietrze wzruszyły...”
    Najbardziej doświadczonym przez dżumę miastem w naszym rejonie były Kęty. Tam co rusz wybuchała epidemia. Kiedy kolejny raz w 1708 roku gród nawiedziła zaraza „miasto Żywiec (...) posłało do miasta Kęt żywności fur trzy (...) ratując ich jako ludzi od Pana Boga nawiedzonych morowym powietrzem”. Zapisano, że dary te zostały złożone „z miłosiernego uczynku”. Był to na pewno humanitarny gest, poparty wiarą i wypływający z moralności chrześcijańskiej. Niemniej trzeba przyznać, że był  to też czyn ze wszech miar racjonalny. Przecież głodni ludzie z Kęt mogliby w poszukiwaniu żywności przenieść zarazę na cały region...


Zabili deskami... księdza!

    Zazwyczaj lud nasz był poczciwy, bogobojny i pełen wzajemnej życzliwości. Zdarzały się jednak chwile wielkiej trwogi, gdy więzy rodzinne, wiara i dobre obyczaje wystawiane były na próbę. W annałach historycznych można natknąć się na kilka ciekawych z nich.
    Oto w Łodygowicach w 1709 roku doszło do przedziwnego wydarzenia. Proboszcz ówczesny ks. Chrząszczewicz przez dwa lata przebywał w Krakowie, gdzie wykładał na Uniwersytecie. Jego powrót - jak pisze kronikarz - zbiegł się „w czasie panującego morowego powietrza w Krakowie i Kętach”. Przerażony tymi wieściami dwór, obawiając się, by ksiądz nie przeniósł ze sobą zarazy do wsi, postanowił go izolować. By utrudnić mu kontakt z innymi, zamknięto go w plebani, a drzwi i okna zabito deskami. Przez pozostawiony otwór dostarczano żywność i wodę. By mieć pewność przestrzegania zarządzenia kwarantanny wystawiono straże. Proboszcz oburzony takim postępowaniem protestował. Gdy jego uwagi nie przynosiły żadnego efektu, uciekł w niewyjaśnionych okolicznościach. Sprzyjał mu na pewno fakt, że pilnujący go ludzie nie podchodzili blisko probostwa, obawiając się o swoje życie.
    Gdy wieści o zarazie ucichły, ks. Chrząszczewicz ponownie powrócił. Czekała go przykra niespodzianka. Biskup za samowolne opuszczenie parafii pozbawił go probostwa. Za tą decyzją krył się jednak przede wszystkim wzgląd praktyczny. Swym nierozważnym zachowaniem proboszcz - gdyby był zarażony naraziłby innych na śmiertelne niebezpieczeństwo.

    W czasach baroku dżuma nie była jedynym nieszczęściem, jakiego doświadczali ludzie, lecz na pewno zebrała ona największe żniwo, pochłaniając jedną trzecią, jeżeli nie połowę Europejczyków.
Choroba, która bywa zwiastunem śmierci, przypomina o kruchości i przemijalności człowieka. Memento mori - pamiętaj, że umrzesz - było zawołaniem wszystkich w baroku, gdyż - jak pisze L. Kubala - gdy człowiek ma do czynienia z siłą, wobec której czuje się bezradny, wtedy: „dowcip i energia tępieją, a siły pojedynczych ludzi się zrywają”.
    Tak ze złym powietrzem radzili sobie nasi przodkowie, a jak my sobie poradzimy napiszą po czasie nasi potomni...
Jacek Kachel 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz