piątek, 5 kwietnia 2019

Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz. 22.

W oczekiwaniu na przysięgę


Tymczasem Sokoły z Podbeskidzia przygotowywały się do przysięgi w Bochni. Trudno powiedzieć, na ile przedstawione powyżej fakty do nich dochodziły, bowiem w życiu koszarowym przepływ informacji był bardzo ograniczony. Jednak na pewno dotarły do nich informacje o przebiegu wojny, z których wynikało, że Rosjanie wygrywają. Od ludzi z rozbitego Legionu Wschodniego dowiedzieli się o rosyjskim obwieszczeniu, które pozbawiało Sokoły żołnierskich praw - co pośrednio potwierdzili Austriacy, nie dementując tej informacji. Także opowieści o wojennej współpracy z sojuszniczą armią austro-węgierską nie dodawały im otuchy.
Na froncie w tym czasie był odwrót. Z podwórza koszar widzieliśmy cofające się podwody przez trzy dni i noce. Wozów była taka masa, że dyszlem popychał jeden wóz drugi. Furmani - cywile, byli to chłopi z pod Kraśnika. Ten, z którym rozmawialiśmy, był z Wilkolasu. Opowiadał nam ze łzami, jak to teraz brat z bratem, Polak z Polakiem bić się musi. Ot, teraz trzeba orać pod oziminę, a tam w polu same groby. Te przeżycia uświadomiły ochotnikom, że po drugiej stronie co któryś żołnierz w rosyjskim mundurze jest Polakiem - i że trzeba będzie do niego strzelać.

Kryzys przysięgowy
W takiej atmosferze oczekiwano na przysięgę, której termin był wyznaczony na 19 września 1914 roku. Ochotnicy już wiedzieli, że nie będzie to polska przysięga, jakiej się spodziewali, lecz zwykła austriacka. Przyjęli to z dużym zaskoczeniem, bo szli przecież do polskiego wojska, a tekst ślubowania - wierność na lądzie, na morzu i w powietrzu przeciwko każdemu nieprzyjacielowi, ktokolwiek nim będzie - nie pozostawiał złudzeń, że zgadzają się na bratobójczą walkę. Dzień przed przysięgą dochodziło do bardzo burzliwych dyskusji, co należy w takich okolicznościach uczynić.
Memoriał cara i przebieg pierwszych tygodni wojny uświadomiły „Sokołom”, że w razie zwycięstwa koalicji rosyjsko-francusko-angielskiej, przed Polakami otworzy się szansa zjednoczenia wszystkich ziem polskich i uzyskania dostępu do Bałtyku. Złowrogie milczenie w tej sprawie cesarzy Austrii i Niemiec budziło natomiast niepewność i obawy, że po zwycięstwie przymierza niemiecko-austriackiego może dojść do nowego podziału Polski, podyktowanego przede wszystkim przez Niemcy. Ciąg logiczny jest prosty: kto oświadczał się w tej wojnie za Austrią, ten z konieczności musiał oświadczyć się za Prusami. Co oznaczało, że Sokoły staną się sojusznikami największego swojego wroga narodowego - Niemiec.
Dla wielu ochotników był to szok, nie tego się spodziewali. Z tego też powodu chorążowie Majewski, Boryczka i Jänich wspólnie z prof. Kilińskim przygotowali memorandum, w którym zakwestionowali słowa przysięgi i przedstawili żądanie pełnego wyekwipowania, równego traktowania sokołów ze strzelcami i (...) zastrzeżenie przed ewentualnem oddaniem legjonistów austrjackiemu landszturmowi.


19 września przybył do Bochni pułkownik Zygmunt Zieliński wraz z delegatem NKN-u, aby przejąć dowództwo i odebrać przysięgę. Kompanie ustawiono na podwórzu koszar. Oficerowie kompani sokolich zwrócili się z memoriałem do pułkownika Zielińskiego, zachowując drogę służbową, przez swojego dowódcę kapitana Fabrycego. Pułkownik Zieliński nie chciał w ogóle oglądać petycji, lecz szorstko powiedział: To sobie możecie w domu schować... potem udał się przed front zebranych i stanowczo, krótko oświadczył: Teraz odbędzie się przysięga. A kto nie chce przysięgać - tam, pod mur niech odejdzie. Gdy tylko wypowiedział te słowa, w kompaniach sokolich padła komenda: Czwórki w prawo zwrot! Na to pułkownik, starając się ratować sytuację i zapanować nad emocjami, wydał komendę: Wróć! Tak nie wolno, to byłby przymus, każdy na swoją rękę niech odejdzie.... Kompanie odeszły z placu, ale już bez komendy.
Na placu zostali strzelcy w komplecie i kilkunastu „Sokołów”. Doszło do ostrej wymiany słów pomiędzy tymi, co pozostali na placu, a tymi, którzy go opuszczali. Słowa zdrajcy czy tchórze nie należały do najbardziej obraźliwych. Doświadczony weteran wojenny Zieliński i w tej krytycznej chwili potrafił zapanować nad przyszłymi legionistami, choć w tym momencie bardziej przypominali wzburzony tłum, niż karnych żołnierzy. Wygłoszono słowa przysięgi, pozostali na placu powtarzali je. Gdy ceremoniał został dopełniony, a ciśnienie trochę opadło, Zieliński powtórnie przemówił. Tym razem już nie w tonie rozkazu, ale spokojnego tłumaczenia. To, czego wy żądacie, to moja w tem głowa, to wyekwipowanie i uzbrojenie, ale te papiery to sobie możecie w domu schować.... I pozbawiając ochotników resztek złudzeń, dodał: Myślicie, że was do domu puszczą, otóż nie! Tam na stacji wyłapują już i was do armii wcielą. Pod jakim sztandarem wolicie służyć?.
Gorzkie słowa prawdy uświadomiły ochotnikom z Podbeskidzia sytuację, w jakiej się znaleźli. Mieli do wyboru albo złożenie tej niechcianej przysięgi i walkę ramię w ramię z kolegami i rodakami, albo też odejście – i w konsekwencji wcielenie do armii austriackiej, gdzie nie będzie kolegów, na których wsparcie można by liczyć. Po godzinnych rozważaniach kompanie ustawiły się ponownie do przysięgi, ale już nie w całości. Ok. 60 ochotników postanowiło spróbować szczęścia i wrócić do domu. Tadeusz Jänich tak wspomina ten moment: Przysięgaliśmy po austrjacku... na wierność na lądzie, na morzu i w powietrzu i co najważniejsze, co nas obchodziło, to – przeciwko każdemu nieprzyjacielowi, ktokolwiek nim będzie. I też nie dziwota, że mundur austrjacki ozdobiony odznaczeniami zaborczemi, w którem był ubrany pułkownik Zieliński Zygmunt, był solą w oku patrjoty górala i niedowierzająco się odnosił obawiając podstępu zdradliwego.
Potem już do wszystkich przemówił jeszcze raz płk Zieliński: Chłopcy! postanowiłem z wami pójść. Obejmuję nad wami komendę. Niczego od was nie żądam, tylko posłuszeństwa. A odwaga, to już tam - to w polu.
Następnie odczytano zaprzysiężonym legionistom artykuły wojenne.
Nastąpiła kolejna reorganizacja kompanii. Ochotnicy, którzy wyszli z terenu Podbeskidzia z nadzieją stworzenia samodzielnego sojuszniczego wojska polskiego, srogo się zawiedli, wręcz poczuli się oszukani. Słowa przysięgi przepełniły czarę goryczy. Zamiast radości i nadziei panowało przekonanie, że znaleźli się w potrzasku.
    Podobne kłopoty z przysięgą miała również tzw. Kompania Śląska, której werbunek rozpoczął się w Cieszynie. W jej składzie byli również członkowie „Sokoła” wywodzący się z Podbeskidzia. Tutaj tylko niewielka grupa odmówiła przysięgi, a reszta została włączona do Legionu Zachodniego.
5 września taką samą przysięgę bez żadnych zastrzeżeń złożyła tzw. I Brygada i sam Józef Piłsudski, który po nieudanej akcji powstańczej kolejny raz wracał do gry, jednak przynajmniej na razie jako jeden z wielu dowódców.

„Sokoły”, którzy stali się legionistami, do koszar już nie wrócili. Wszyscy otrzymali stare karabiny - werndle i po czterdzieści naboi, a po późnej kolacji, około północy, odmaszerowali do Wiśnicza, gdzie zakwaterowano ich w areszcie. Ochotnicy z Podbeskidzia znaleźli się w większości w III i IV plutonie. Nastąpiła kolejna reorganizacja i kolejne ćwiczenia. Kuchniom brakowało prowiantów do gotowania, a chleba nie dostaliśmy już trzeci dzień. Pierwsza głodówka. Troska o to, co będzie dalej.
Po trzech dniach legioniści opuścili mury więzienia i udali się do Krakowa, gdzie zostali zakwaterowani na Oleandrach. Po reorganizacji brygady „Sokołów” wymieszano ze strzelcami, prawie cała kadra została dobrana ze strzelców. Chorąży Jänich, komendant wychodzących z Żywca Sokołów, podobnie jak Henryk Boryczka, po kryzysie przysięgowym jako politycznie niepewny został zdegradowany do szeregowca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz