wtorek, 2 kwietnia 2019

Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz. 21.

Co tam panie w polityce?



Zanim jednak przejdziemy do pobytu w Bochni i złożonej tam przysięgi, musimy dla pełnego obrazu nakreślić szkic sytuacji na froncie i w polskiej polityce NKN oraz wspomnieć o działaniach Józefa Piłsudskiego.
Plany wojny, które niemieckie dowództwo miało przygotowane od dawna, zakładały, zgodnie z doktryną Schlieffena i Moltkego, pokonanie Francji w sześć tygodni, a później przerzucenie zasadniczych sił na wschód, aby rozbić Rosję. Zgodnie z tymi założeniami zasadnicze siły niemieckie uderzyły na Francję, a tylko 9 dywizji pozostawiono na wschodniej granicy, aby zabezpieczyć się przed wschodnim sąsiadem. Ochrona wschodniej granicy państw centralnych spoczęła na 41 dywizjach austriackich. Sprawa wyglądała początkowo bardzo pomyślnie, bowiem już 31 lipca Rosjanie wysadzili mosty na granicznej rzece Przemszy i wszystkie swoje posterunki straży granicznej cofnęli w głąb Królestwa.

O ile operacja na froncie zachodnim przebiegała zgodnie z planem, to sytuacja na wschodzie zaskoczyła sztabowców. Rosjanie jeszcze przed zakończeniem mobilizacji rozpoczęli ofensywę, która 3 września doprowadziła do zajęcia Lwowa. W tym samym czasie na prośbę Francji Rosjanie otworzyli drugi front i uderzyli na teren Prus. Zaskoczeni tym faktem Niemcy wysłali do Prus Wschodnich dodatkowe dwa korpusy pod wodzą Paula von Hindenburga. Odniosły one spore sukcesy, jednak o znaczeniu raczej propagandowym, gdyż w decydującym momencie zabrakło tych żołnierzy pod Paryżem, aby zadać ostateczny cios Francji. Kiedy Niemcy odnosili sukcesy na wszystkich frontach, wojska austro-węgierskie, ponosząc kolejne klęski, cofnęły się na linię Sanu. Idąc na ratunek Austrii w październiku Niemcy uderzyli od strony Śląska w kierunku Warszawy, co pozwoliło złapać oddech rozbitej i mało mobilnej armii Franciszka Józefa.
Wybuch wojny nie zaskoczył Józefa Piłsudskiego. Już 30 lipca wydał on polecenie mobilizacyjne dla swoich Strzelców i Związku Strzeleckiego. Miało ono ochronić jego ludzi przed wcieleniem do armii austriackiej. To do niego dołączyła grupa ponad 150 ludzi z naszego regionu.
Piłsudski zakładał, że Rosjanie, zgodnie ze swoją doktryną wojskową, w początkowej fazie wojny wycofają zasadnicze siły za linię Wisły. Na ten teren przez Zagłębie wkroczą jego oddziały, aby wyprzedzić Niemców i doprowadzić - metodą faktów dokonanych - do powstania zalążka państwa polskiego.
6 sierpnia 1914 roku, kiedy Austria formalnie wypowiedziała wojnę Rosji, I Kompania Kadrowa, składająca się prawie w całości z królewiaków, przekroczyła granicę i rozpoczęła działania zaczepne. Słabo przygotowane i wyekwipowane oddziały w wielkiej tajemnicy opuszczały Kraków. Świadek tamtych wydarzeń Konstanty Srokowski tak wspomina tę akcję: Jedynym dokumentem, który znajdował się wówczas w ręku Piłsudskiego, była przepustka na przekroczenie granicy rosyjskiej, wystawiona przez szefa oddziału wywiadowczego przy komendzie twierdzy krakowskiej, kapitana Rybaka... Na tym dokumencie oparta była cała inicjatywa. Nic też dziwnego, że już w kilka dni później kruchość tej podstawy dała się odczuć przede wszystkiem samemu Piłsudskiemu bardzo dotkliwie. To nagłe wyruszenie w pole bez jakichkolwiek zastrzeżeń i bez ustalenia stosunku do armji austriackiej wywierało potem przez długi czas ujemny wpływ na tok spraw Legjonów, utrudniało w wysokim stopniu politykę polską wobec Austrji.

Jednak w tym momencie obu stronom, zarówno Piłsudskiemu, jak i Austrii, taki stan był na rękę. Rząd w Wiedniu nie chciał mieć żadnych zobowiązań politycznych czy też militarnych względem społeczeństwa polskiego, więc akcję skrycie popierał, a komendant, licząc na wielki sukces, nie chciał wiązać sobie rąk jakimikolwiek zobowiązaniami. O swojej roli i ówczesnych dylematach tak pisał: Wódz każdy wszystkie wątpliwości zdusić w sobie musi i zachować je tylko dla siebie, a dać innym pewność siebie, siłę wytrwania w najcięższych chwilach. Ten tylko wart imienia wodza, a ja się śmiało do tego przyznaję, że jestem nim, który takie rzeczy i takie rachunki, chociaż bolesne, sam z sobą zrobić potrafi, i milczeć przed innymi, i tych rzeczy przed innymi nie wypowiadać.
     12 sierpnia Piłsudski na czele ok. 400 strzelców zajął Kielce. Wtedy Wiedeń, używając terminu karcianego, powiedział: „sprawdzam!”. Z wielkiego powstania narodowego i poparcia dla Piłsudskiego nic nie wyszło. Mało tego, do Austriaków zaczęły docierać informacje o ciepłym stosunku królewiaków do przybywających na front rosyjskich dywizji i o konfliktach strzelców z ludnością cywilną, do których dochodziło na tle rekwizycji, a nawet usuwania napisów rosyjskich. W tej sytuacji akcja militarna zapoczątkowana przez Piłsudskiego i towarzyszące jej tworzenie administracji cywilnej - komisariatów wojskowych, stały się dla austriackiej Naczelnej Komendy (AOK) niewygodnym faktem politycznym.
W obliczu tych faktów generał H. Kummer von Falkenfeld, z którego armią zobowiązane były współdziałać polskie oddziały, postawił Piłsudskiemu ultimatum. Nakazał rozwiązanie w ciągu 24 godzin oddziałów strzeleckich albo włączenia ich do formacji pospolitego ruszenia. W tym drugim wypadku strzelcy mieli nałożyć opaski czarno-żółte i złożyć przysięgę przypisaną dla c.k pospolitego ruszenia. Sytuacja była trudna także z tego powodu, że strzelcy nie mieli żadnych oficjalnych uzgodnień i w każdej chwili mogli zostać uznani za buntowników, których należy zlikwidować. Piłsudski znalazł się w potrzasku. Na wyjście z twarzą z tej opresji dostał trzy dni o tyle udało się mu ultimatum przedłużyć.
Nie pomogła nawet mistyfikacja na temat bitwy pod Miechowem, którą zamieściła gazeta „Naprzód” - czytelnicy mogli się z tego tekstu dowiedzieć, że Piłsudski ze swoimi ludźmi rozgromił Rosjan, z których aż 500 padło trupem, a sam stracił tylko 150 ludzi... Informację tę powieliły gazety wiedeńskie, dodając życzliwe komentarze o waleczności Polaków. Niestety wywiad austriacki przekazał do centrali wiadomość, że opis wydarzeń mija się z prawdą.
    Na szczęście ten blef i wcześniejsze zagrywki Piłsudskiego szybciej odkryli Polacy w Galicji. Do Wiednia z misją ratunkową wysłano dr Juliusza Leo, prezesa parlamentarnego Koła Polskiego i prezydenta Krakowa. Pomiędzy 10 a 13 sierpnia Leo negocjował powstanie legionów i sytuację żołnierzy Piłsudskiego.

Po intensywnych rozmowach 13 sierpnia Leo wrócił do Krakowa i na wieczornym spotkaniu z grupą polityków ogłosił: Polska może uzyskać bardzo wiele, ale musi także ważyć się na wiele. Powinno się wystawić wojsko, powołać do służby zbrojnej przy boku Austrii Legiony, które by walczyły o sprawę lepszej przyszłości dla ojczyzny. Poinformował także, że Wiedeń aprobuje utworzenie Naczelnego Komitetu Narodowego oraz utworzenie dwóch Legionów: Zachodniego w Krakowie i Wschodniego we Lwowie, liczących razem około 17 tysięcy żołnierzy.
Znajdujący się w sytuacji prawie beznadziejnej Piłsudski o planach powstania Legionów i utworzeniu NKN dowiedział się zaraz 13 sierpnia, kiedy wycofywał się z Kielc. Po naradach uznał, że jedyną szansą na przetrwanie jest podporządkowanie się NKN.
Na porażkę Piłsudskiego złożyło się kilka czynników. Jednym z nich była „czarna” sława Organizacji Bojowej PPS i nazwiska Piłsudskiego rewolucjonisty. Legioniści z jego brygady, noszący na czapkach orła bez korony, byli podejrzewani o tendencje socjalistyczne i o to, że ich celem nie jest wyzwolenie Polski, lecz przewrót społeczny. Ludzie ciągle mieli jeszcze w pamięci starcia z 30 października 1905 roku w Warszawie, kiedy to socjaliści z PPS pod czerwonym sztandarem, a tzw. bundyści pod czarnym wspólnie wykrzykiwali „precz z krzyżem, precz z białą gęsią!”. Piłsudski miał tego świadomość - aby poprawić wizerunek swoich ludzi i wychodząc z założenia, że „Polska jest warta mszy”, zarządził powszechny udział legionistów we mszy świętej. Jednak nawet ten gest nie zmył z jego ludzi łatki terrorystów socjalistycznych. Wyrazicielem takiego poglądu był przede wszystkim biskup kielecki Łosiński, który wyraźnie przestrzegał podległe mu duchowieństwo przed jakimkolwiek współdziałaniem z ludźmi o światopoglądzie socjalistycznym. W swej odezwie do duchowieństwa diecezji kieleckiej z 29 sierpnia 1914 pisał m. in.: w obecnych chaotycznych co do zarządu miast, miasteczek, wsi czasach raz po raz rozpowszechniane są odezwy za podpisem osób, należących do partyj socjalistycznych, np. Ignacego Daszyńskiego itp., nawołujących do zapisów w poczet wojska polskiego robotników oraz włościan i do rozmaitych innych spraw krajowych. Polecam przeto Wielebnym Księżom Diecezji Kieleckiej, by sami tych namów nie słuchali i parafian swej pieczy powierzonych ostrzegali, aby na wszelkie wskazania partyj socjalistycznych lub innych, nie katolickich, nie zwracali uwagi pod karą odmówienia rozgrzeszenia.
Znaczenie miało też to, że „dobry” car Mikołaj II zaraz po formalnym wypowiedzeniu wojny wydał odezwę do ludów słowiańskich.
Władze rosyjskie, zarówno cywilne, jak wojskowe, mając nieczyste sumienie w stosunku do Polaków, liczyły się z wybuchem w Królestwie powstania lub co najmniej aktów sabotażu na wielką skalę. Tymczasem społeczeństwo polskie, kierując się trzeźwym instynktem samozachowawczym, nie tylko nie paraliżowało mobilizacji i koncentracji wojsk rosyjskich, lecz czyniło wszystko, co mogło, ażeby armii rosyjskiej przyjść z obywatelską pomocą. Było to miłą dla sfer postępowych oraz dla władz wojskowych niespodzianką.
    Zwierzchnik sił zbrojnych rosyjskich Wielki Książę Mikołaj Mikołajewicz wydał 24 sierpnia 1914 r. następujące oświadczenie o Sokołach, które jako telegram przedrukowały wszystkie pisma warszawskie:
W interesie całej ludności zakordonowej polskiej uprzedzam, iż rozkazałem najwyżej powierzonym mi wojskom nie uważać organizacyi sokolskich i tym podobnych za stronę walczącą i z członkami tychże, wziętymi do niewoli, postępować z całą surowością praw czasu wojennego.
    Oświadczenie zawiera dwa uzupełniające się przesłania. Jedno groźne, ostrzegające, że „Sokoły” będą traktowani nie jak żołnierze, lecz jak bandyci, a drugie pełne nadziei, że ich wystąpienia zbrojne i używanie niedozwolonych kul jest przypadkowe i że przypomną sobie, kto jest ich głównym wrogiem. Te ostrzeżenia i dochodzące z frontu wieści musiały dać do myślenia „Sokołom”, tym bardziej, że cesarz Austrii milczał. Jego milczenie było prostą rachubą polityczną. Po nieudanej eskapadzie I Kadrowej w Królestwie cesarz Franciszek Józef nie potrzebował już legionów polskich. Zwarte i liczne polskie oddziały po zwycięskiej wojnie stałyby się bardzo niewygodne i niebezpieczne, bo mogłyby nie tylko żądać autonomii, ale - ze względu na swoją siłę i poparcie wielu milionów Polaków z zaboru rosyjskiego - wybić dla Polski niepodległość. Mieszkańcy Galicji jako poddani cesarza i tak byli zobowiązani do służby w armii, gdzie znajdowali się pod pełną kontrolą. Nie mogąc zatem cofnąć czasu, Austriacy robili wszystko, aby zniechęcić Polaków do wstępowania do Legionów. Równocześnie, co będzie pokazane w dalszej części, mieli lekceważący stosunek do tej formacji.

    Z tych to właśnie powodów odezwało się jedynie naczelne dowództwo niemieckich i austro-węgierskich armii wschodnich, które wezwało do walki z barbarzyństwem wschodnim: Powitajcie nasze sztandary z ufnością, bo one zapewniają Wam sprawiedliwość. Sztandary te nie są Wam i Waszym rodakom obce. Wszakże przez półtora przeszło wieku rozwija się wspaniale Wasz naród pod berłem Austro-Węgier i Niemiec!!!!. O tym, jak „wspaniale” rozwijał się naród polski tam, gdzie rządziły hakatystyczne organizacje rodem z Prus, nie trzeba było przypominać Sokołom z Podbeskidzia, którzy zaledwie półtora miesiąca temu stoczyły regularną bitwę nad rzeką Białą w Bielsku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz