Gdibim ja biła sloneczkjem,
czyli polski język trudny język
Zupełnie inny podtekst, tym razem
narodowy, miał występ Selmy Kurz w grodzie Kraka. Wiosną 1909 roku artystka
odwiedziła Kraków. Królewskie miasto przyjęło ją życzliwie. Widzowie nie
zawiedli. Bilety sprzedały się na sześć tygodni przed występem. Po koncercie publiczność
zgotowała jej owację na stojąco. Recenzenci zaś wykazali dużo rezerwy.
Witold Nosowski z „Czasu”
podkreślał: (...) sam tryl jest dopiero cząsteczką koloratury, są inne,
ważniejsze, z muzyką ściśle spokrewnione. Bez dobrego trylu niema śpiewaczki
koloraturowej, lecz najświetniejszy nie narodzi niczego, zwłaszcza gdy
pamiętamy, że koloratura tak jak każde wirtuozostwo ma swój styl, swe skale
wartości i swe techniczne, jak i wewnętrzne wymagania. (...) Rzecz prosta, iż
p. Kurz zapracowała na sławę wielu wybornymi szczegółami swego artyzmu i
zastrzeżenia mają racyę tylko o tyle, o ile przykłada się najwyższą bezwzględnie
miarę. Ale właśnie przy tej europejskiej skali spostrzega się, że jest to
poziom wysoki, lecz jeszcze nie szczyt, a już z pewnością nie taki szczyt,
jakiego można by się spodziewać po hymnach wiedeńskich[1].
„Nowa Reforma” piórem B.W.
stwierdziła: P. Selma Kurz, nadworna śpiewaczka w Wiedniu, jest właścicielką
głosu dobrego i posiada niewątpliwą zdolność wyzyskania techniki śpiewackiej,
celem zdobycia podziwu otwartej buzi i cielęcego wzroku na zielone wrota. Pracą
i talentem doszła, zdaje się, do niebywałego używania (czasem „nadużywania”)
falsetowych wysokich tonów z rzadką pewnością i niezmordowanie. Dźwięk tych
tonów działa lekkością brzmienia i swobodą, jak doskonałe pociągnięcia smyczka
(przy pomocy tzw. „sordynki”) albo jak cichy wydech fletu. Do podniesienia
efektu przyczynia się jedyna w swoim rodzaju długotrwałość oddechu, jaką tylko
wprawni nurkowie popisać się mogą[2].
Po występie Selmy na estradzie
Krakowskiego Towarzystwa Koncertowego Zdzisław Jachimecki napisał niezwykle
zjadliwy muzyczny felieton, który zamieścił w „Przeglądzie Polskim”: Panna
Kurz pochodzi z Bielska, jest dziś jedną z najbardziej cenionych i podziwianych,
jedną z najwyżej płaconych śpiewaczek europejskich, nie dziw więc, że pewne
sfery naszego miasta uważały za powinność być na koncercie, i były na nim.
Wielkie powodzenie zawdzięcza panna Selma Kurz naturalnemu swojemu tryllowi,
który w połączeniu z długim oddechem pozwala jej na efekty niespotykane często,
ale też i niewysokiego znaczenia artystycznego. Sam głos nie ma barwy
najpiękniejszej (...), nie ma tu żadnej średnicy, tony dolne nie istnieją
zupełnie, góra atakowana w pełnem natężeniu lub tylko w pianissimach tonów z głowy,
ustawicznym flageolecie koloratury pokonującej przedziwnie wszystkie staccata i
pasażyki, ale nieraz zamazującej portamentowo gamy biegnące w dół. Jeszcze
więcej (...) zawdzięcza panna Kurz kulturalnym upodobaniom ludów europejskich,
które w tym względzie zupełnie nie różnią się od Papuasów i innych narodów na
pierwotnym stopniu cywilizacji znajdującym się (...). Spotkałem nawet
wybrednych smakoszów muzyki, którzy twierdzili, że w śpiewie panny Kurz jest
sama dusza. Gdyby w nim była, byłaby bardzo jednostronną, panna Kurz nie
wychodzi poza granicę ckliwości, która właśnie znamionuje jej głos; wyrazu
różnolitego w śpiewie tym zgoła nie znajdziemy, kilka, zaiste niezwykłych
akcentów jeszcze nim nie jest. Natury sensytywne odkrywają duszę w drganiu
wiązadeł głosowych śpiewaczki, o którą zapytałby retorycznie Nietzsche: Hat sie
überhaupt eine Seele!![3]
Felietonistę najbardziej
poirytowało wykonanie przez Selmę pieśni Fryderyka Chopina Gdybym ja była
słoneczkiem na niebie. Artystka zaśpiewała ten utwór z szacunku dla publiczności
polskiej. Możemy tylko domyślać się, ile ją kosztowało nauczenie się polskiego
tekstu. I publiczność doceniła jej gest gromkimi brawami oraz łzami wzruszenia.
Najwyraźniej jednak Jachimecki odebrał jej starania jako niesmaczny żart z
narodu polskiego. Nieznajomość języka spowodowała, że wyszło jej Gdibim ja
biła sloneczkjem... To kaleczenie tekstu krytyk połączył z faktem, że Selma
pochodziła z Bielska, a jej patronem był dr Theodor Haase, znany jako
polakożerca.
Trzeba wiedzieć, że w owym czasie
Bielsko było w Krakowie postrzegane jako główne siedlisko wartości germańskich,
całkowicie wrogie wszystkiemu, co polskie. Zyskało tę sławę po wydarzeniach z
19 października 1902 roku, kiedy to podczas otwarcia Domu Polskiego doszło do
pogromu Polaków, a wielu gości z Krakowa zostało poturbowanych[4].
Również osoba dobrodzieja nie
przysparzała śpiewaczce sympatii w Krakowie. Theodor Haase zmarł po długiej
chorobie 27 marca 1909 roku tuż przed jej krakowskim koncertem[5].
Dla Selmy był mężem opatrznościowym, ale dla Polaków – synonimem germanizacji.
Świadczą o tym tytuły prasowe w stylu „Śmierć wroga polskości”. Polska prasa
przypominała: Hasse opanowany przez idee fixe, że Niemcy powinni zostać
jedynymi panami Śląska, odmawiał Polakom wszelkich praw politycznych i
narodowościowych[6].
Działalność 25-letnia ś.p. Haasego, to jeden ciąg pracy, skierowanej przeciw
narodowości polskiej na Śląsku[7].
Można byłoby w tym miejscu
opisywać antypolskie działania dra Haasego, ale przecież nie on jest bohaterem
tego tekstu. Wspominam o nim, bo akurat w tym konkretnym momencie skojarzenie
Selmy Kurz z jego osobą zadziałało zdecydowanie na jej niekorzyść. Konserwatywny,
narodowy Kraków uznał, że przyjaciel naszego wroga nie może być dobrym... artystą.
To dlatego recenzenci, oceniając występy, szukali dziury w całym i zajmowali
się wątkami pobocznymi.
Szczególną złośliwością wykazał
się Feliks Jasieński z „Głosu Narodu”. W jego recenzji najpierw dostało się
kapelmistrzowi, który prowadził orkiestrę jak Fryderyk Wielki i zagłuszał
wszystkich solistów. Jedyną, której udało się z tej kakofonii dźwięków wydobyć,
była Selma ze swoim trwającym aż 56 sekund trylem! Jasieński pozwolił sobie też
na mało delikatny zabieg w postaci przytoczenia dialogu na temat przyczyn
powodzenia śpiewaczki.
Młoda?
Nie bardzo.
Ładna?
Nie bardzo.
Głos piękny i silny?
Nie bardzo.
Więc co, u licha?
Bajeczna maszyna od
koloratury!
Na koniec krytyk stwierdził, że
wbrew zachwytowi publiczności złożonej z wpływowych ludzi z miasta on
pozostanie niewzruszony. Maszyny mnie nie interesują![8]
[1] „Czas” nr 74
z 1.04.1909, s. 1.
[2] „Nowa
Reforma” nr 149 z 1.04.1909, s. 1.
[3] „Przegląd
Polski” XLIII, 1909, s. 190-191.
[4] Por.
„Wieniec i Pszczółka” nr 44 z 2.11.1902, s. 691.
[5] Zob.
„Silesia” nr 72 z 29.03.1914, s. 5 i 6.
[6] „Nowości
Ilustrowane” nr 15 z 10.04.1909, s. 13.
[7] „Nowa
Reforma” nr 150 z 1.04.1909, s. 1.
[8] „Głos
Narodu” nr 92 z 2.04.1909, s. 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz