czyli informacj okołoteatralnych ciąg dalszy
W połowie lutego „Silesia” donosiła, że spiewaczka Selma Kurz podpisała umowę z Reinerem Simonsem na reprezentowanie jej w świecie artystycznym. Gwiazda rodem z Bielska regularnie pojawiała się wówczas w Volksoperze w Wiedniu.
Po zakończonym sezonie redakcja „Silesii” postanowiła kolejny raz zabrać głos w sprawie bielskiego teatru i użyczyła swoich łamów radcy cesarskiemu dr. Schneiderowi, który podzielił się z opinią publiczną swoimi refleksjami. Dzięki cytatom z poematu „Egmont” Goethego i z wiersza Schillera pt. „Do przyjaciół” tekst nabiera metafizycznej wymowy. Jest on napisany z taką swadą i znajomością ówczesnych realiów, że zamiast go omawiać, proponuję Czytelnikom, by zapoznali się z nim w całości i poczuli klimat tamtych czasów:
Około 30 teatrów w ostatnich dwunastu miesiącach cierpi biedę. Litomierzyce zbankrutowały, Usti nad Łabą szukają wsparcia, Czeskie Budziejowice i Pilzno to wparcie znalazły, Ołomuniec pomógł dyrektorowi, podobnie Graz i podarował mu jeszcze kino jako majowy prezent świąteczny. U nas na Śląsku – w Opawie zmieniono dyrektora, mimo że był bardzo dobry, zdolny i lubiany, Bielsko kłóci się o to, kto jest winny pustki w teatrze, goszcząc w swoich murach proroków, którzy po obecnych teatralnych wiwatach wieszczą Cieszynowi bardzo szybki teatralny lament. Właściwie to nieładnie ze strony bielszczan, że tak psują cieszyniakom ich świeżą radość, zwłaszcza że mają wszelkie powody, by szukać przyczyn u siebie, a nie w Cieszynie, i zrobiliby lepiej, gdyby skruszeni uderzyli się w swą nadętą pierś.
Jeśli jest prawdą, że dyrektor bielskiego teatru nie zatrudniał dostatecznych sił dlatego, że bielszczanie nie kupowali abonamentu, to Komitet Teatralny po prostu nie musi tolerować tego niedostatku, a bielszczanie muszą tylko częściej abonament wykupywać. Jeśli dyrektor nad brzegiem Białej, w której przejrzystych falach odbijają się setki fabrycznych kominów, nie jest dostatecznie kupcem, to trzeba dać mu jakiegoś mądrego człowieka na staż, zamiast pozwalać mu wyludniać teatr.
Takich ludzi, którzy to wszystko rozumieją, jest przecież w Bielsku pod dostatkiem. Jeżeli nawet przeklęty dyrektor nie dość dał się bielszczanom we znaki lub niezbyt często grywał, to przecież Komitet Teatralny powinien się troszeczkę postawić i wykazać tylko odrobinę więcej odwagi. Gdyby jednak wtedy jeszcze zatwardziały grzesznik nie posłuchał, to zwolni się go na czternaście lub więcej dni i napisze w książeczce: „Zdrowy i zwolniony z subwencją”.
W tych dniach w Bielsku rzecz idzie o te ostatnie słowa. Ponieważ w dopiero co zakończonym sezonie, mimo całej gościnności dyrektora, w teatrze brakuje widzów, nie uzgodniono jeszcze tego, czy przyznać teatrowi miejskie subwencje większe niż w poprzednich latach, czy powinien dostać mniej; to ostanie zaboli dyrektora, gdyż on jest przyczyną wszystkich teatralnych kłopotów. Rzeczywiście są postawieni i wpływowi ludzie, którzy twierdzą, że wprawdzie nie cała, ale jednak największa wina za ucieczkę p.t. publiczności z teatru spoczywa na dyrektorze, i chcą, żeby za nią odpokutował. Przynajmniej rada miasta potrzyma go w niepewności co do subwencji dłużej, niż do tego przyzwyczaiły złote serca bielszczan. Jednak tym razem jest nadzieja, że dość już będzie strachu i narodzą się subwencje, które w dobrych czasach tak łatwo widziały światła sceny. Przez to dyrektorowi nałoży się leczniczy plaster, bo biedny diabeł ze swoją małą diablicą otrzyma więcej niż mu się należy, a miałby otrzymać jak najszybciej.
Trzeba tylko wyobrazić sobie wewnętrzny ból wśród innych bolączek tego człowieka, który włóczy się po publicznych mównicach lokalnej prasy nie mogąc powiedzieć jednego słowa – jego najbliżsi przyjaciele będą tym szczególnie przerażeni – musi i będzie musiał czytać tyle dobrego i złego o sobie, że chciałby jęknąć wraz z poetą: „Boże, chroń mnie przed moimi przyjaciółmi!”.
Wśród ludzi, którzy w Bielsku także imiennie odpowiadają za opinie o teatrze, sporą uwagę zwraca radca szkolny Theodor Täuber. Wierzymy że wyświadczamy sprawie dobrą przysługę, jeśli znów zajmujemy się badaniem przyczyn biedy w teatrze i dopuszczamy do głosu człowieka, który z wyższego punktu widzenia wyjaśnia pustki w bielskim teatrze i przez to pomaga zrozumieć społeczeństwu tę ciężką sytuację, która bynajmniej nie jest i przy tym nigdy też nie była bielską specjalnością.
Radca szkolny Täuber wytacza bój przede wszystkim manii nowinkarstwa, która wciąż żąda tylko nowych sztuk. Co ma kilka lat, nie robi już wrażenia. Tak jakby to, co najnowsze, musiało być też zawsze najlepsze, jak gdyby każda też stara sztuka dla tych, którzy jej jeszcze nie widzieli, nie była nowością. Tacy ludzie przecież też chodzą po świecie.
Właśnie w literaturze dramatycznej tylko czas wydobywa zawsze najlepsze wartości. Większość okazuje się mało warta, szczególnie obecnie, gdy tak wiele niepowołanych czuje się powołanymi i chce dużo zarobić, a w przypadku rzadkich prawdziwych i wielkich talentów zarabia nie tylko wymieniony dyrektor teatru ale i tworzący poeta; ponieważ pierwszy codziennie setkami i tysiącami musi pokonywać potwora, co oznacza „reżyserię”, drugi jednak nie chce i nie może przy wzroście cen zadowolić się wieńcem laurowym za życia i sławą po śmierci – poeci też żenią się i mieszkają w willach.
Poeta i dyrektor stali się przedsiębiorcami; ścigają samochodem współczesność. Industrializm także tu przynosi masowy towar rynkowy. Dotyczy to szczególnie operetki. Ostateczny skutek jednak jest taki, że najbardziej uzależnieni od nowinkarstwa psują przy tym gust, a przez to i chęć chodzenia do teatru. – przekonywał 3 maja dr Schneider, a 10 maja w drugiej części tekstu dołożył więcej: Spod znaku sensacji: „Zbiegły dyrektor teatru” można było przedwczoraj przeczytać w gazetach, ponieważ właściciel otwartego przed rokiem teatru Schillera w Bremie, o nazwisku Sültenfuss zbiegł, nie zapłaciwszy należnych gaż, po tym jak włożył w interes znaczne własne środki. Znów dowód na to, że teatralna bieda nie jest bielską specjalnością.
W teatrze Schillera w Bremie musiało w ostatnich miesiącach być też strasznie pusto, tak że dyrektor Sültenfuss uciekł. U nas w Bielsku jednak dyrektor pozostał, trzyma się nas mocno, na swoje nieszczęście; dlatego konieczne jest, byśmy odwzajemnili tę troskliwą miłość, próbując mu pomóc stwierdzeniem, że on sam nie jest winny ucieczki p.t. publiczności z teatru. Takie dowody otrzymaliśmy w ostatnim tygodniu także wtedy, gdy zespół Ibsena grał przy pustych salach, Homunkulus rzucał swoje genialne myśli w pustkę, a szacowne żydowskie towarzystwo aktorskie musiało doczekać tego, że nie ma w Bielsku żadnego Żyda, który chodzi do teatru.
W ostatnim niedzielnym numerze zaczęliśmy już rozważać przyczyny powszechnej biedy w teatrach na podstawie sytuacji panującej w mieście Bielsku, rozpoczynając przy okazji od manii nowinkarstwa, do której zmusza dyrektor, od operetki. Wystawianie na scenie towaru masowego oznacza także zepsucie gustu ludzi żądnych nowinek i przy tym brak ochoty do odwiedzania teatru. Według radcy szkolnego Täubera to poszukiwanie nowości przyczynia się także do tego, że opera u nas nie chce się rozwijać. W tej dziedzinie mogą być wskazane tylko wyjątkowe nowości. Uczęszczanie do teatru w Bielsku przy spektaklach operowych na ogół pozostawia bardzo wiele do życzenia, tak dużo, że te ostatnie musiano wręcz odwołać. O operze Smetany „Sprzedana narzeczona” opowiada radca Täuber, że ta piękna opera była w Bielsku wystawiana w 1895 roku od Nowego Roku do końca marca co najmniej dziesięć razy. Były głośne, liczne i chętnie uczęszczające tłumy; jeśli wówczas sezon potrwałby jeszcze dalsze trzy miesiące, opera ta wypełniłaby jeszcze budynek oraz kasę na następnych dziesięć wieczorów. Tylko nieliczni wiedzieli wówczas, że ta opera została skomponowana już w roku 1866, więc wtedy miała już niemal trzydzieści lat. Szła jako nowość i jako taka cieszyła się zainteresowaniem i zachwytem gminy, która nie mogła się napatrzyć i nasłuchać.
Sześć lat później (1901) opera ta została ponownie wystawiona; dwa razy, jednak przy tak słabo wypełnionym budynku, że dyrektor musiał zrezygnować z trzeciego pokazu. To samo okazało się dziewięć lat później. Z pewnością w międzyczasie opera nie utraciła piękna i wartości, lecz po prostu nie była już więcej nowością.
Ci, którzy wcale – lub tylko rzadko – odwiedzają teatr najwięcej narzekali na to, że ceny za miejsca są za wysokie. Jak gdyby w teatrze były tylko drogie siedzenia i nie każde miejsce było dobre, kiedy się tylko słucha i patrzy. Chyba, że chce się oglądać po prostu siebie i być może też siebie słuchać.
Teatr bielski od razu został tak zbudowany, że widzowie wydają się być rozdzieleni według stanów, w zależności czy wzięli parter, loże, balkon czy miejsce po sufitem. Ten podział stanowy jest tak poważnie traktowany, że wielu, którzy mają na to pieniądze, nie odważyłoby się chcieć względnie tańszych lóż. Tylko początkowo na balkonach i w pierwszym rzędzie widziano jaśnie państwa i filary towarzystwa, którzy całkiem szybko stąd na zawsze zniknęli. Słusznie radca Täuber nazywa lekceważenie tańszych miejsc niewybaczalnym faktem, który z roku na rok coraz bardziej szkodzi frekwencji w teatrze.
Kiedy w 1890 roku otwierano teatr, wtedy oszacowano i obsadzono wszystkie miejsca siedzące, aż na górę do trzeciego rzędu balkonowego drugiego balkonu, właśnie tak jak w innych miastach, gdzie pani dyrektor, pani major, pani radca dworu i ich córki czują się o wiele lepiej wysoko w górze niż nisko i daleko w przodzie, wraz ze swoimi małżonkami, i nie tęsknią tu za towarzystwem eleganckich wielbicieli płci brzydkiej. Każdy wy-biera sobie swoje miejsce według swojej sytuacji finansowej, zaś wzgląd na pozycję towarzyską ma już drugorzędne znaczenie. Dziś ledwo ceni się jeszcze pierwsze rzędy, które przysposobiono na miejscu najlepszych lóż, szczególnie wygodny pierwszy balkon.
Gdy bogaci ludzie kupują sobie drogie miejsca, jest to zupełnie w porządku, o wiele bardziej w porządku, niż gdy niezamożny siedzi na drogim miejscu. Wielu jednak woli wcale nie iść do teatru, niż siedzieć na tańszym miejscu. A przecież powinno być zasadą, że lepiej iść do teatru na tańsze miejsce, lecz za to częściej. Przynajmniej dla racjonalnych i prawdziwych wielbicieli sztuki będzie to rozwiązanie! Wtedy na tańsze miejsca przychodzić będzie dość widzów. Nikomu korona z głowy nie spadnie, jeśli zobaczy swojego kolegę, który dba tylko o siebie, czy swojego ucznia, syna bogatych rodziców, a cóż dopiero żonę kolegi niższej pozycji w państwowym wykazie płac, siedzących na droższym teatralnym balkonie.
Ta forma wstydliwości przez obecny wzrost cen pewnie przyczynia się o wiele bardziej do pustki w teatrze. Tu byłaby na miejscu samodzielność. Trzeba by tylko zapoczątkować brak uprzedzeń, wtedy jeszcze wielu innych też odważy się pójść do teatru i nie siadać całkiem z przodu. Nieliczni, którzy sporo płacą za jedno miejsce, są tak samo podporą teatru, jak liczni, którzy za płatne krzesła niewiele łożą do teatralnej kasy.
Radca szkolny Täuber zwrócił jeszcze uwagę na fatalną sytuację, której być może też nie należy lekceważyć, czyli niedostateczną publikację w Bielsku afiszy teatralnych. Podczas otwarcia teatru na każdym rogu wisiało mnóstwo pięknych tablic do zalepiania afiszami teatralnymi. Te potem zostały zastąpione przez drewniane ramy z drucianymi kratami, które stały się coraz mniej liczne i niepraktyczne ze względu na wybór miejsca. Biorąc po uwagę, jak robi się reklamy dla koncertów, cyrku czy kina – przez duże, wpadające w oczy plakaty, często po kilka takich samych, jak te reklamy rozpowszechnia się aż na peryferie miasta i przedmieścia, tak że każdy, chcąc nie chcąc, wręcz musi pokazać je palcem – i porównując nieliczne plakaty teatralne, zawieszone za gęstymi drucianymi kratami, to takie ogłoszenie musi okazać się niewystarczające. Lokalne gazety zmówiły się, że nie opublikują żadnego afisza teatralnego, a jeśli po długich poszukiwaniach znalazło się jakiś afisz wywieszony publicznie, nie można było go odczytać. Nie dziwota, że tak wielu ludzi zapomina, że istnieje w Bielsku teatr. Afisz teatralny nie może być rarytasem, on musi być nieodpłatnie zaniesiony do każdego domu, musi być wywieszony w publicznych i niepublicznych lokalach i izbach, by tysiącom przynosić zaproszenie do teatru; wtedy przyjdzie jeszcze kilkuset i skończą się pustki w teatrze.
Radca Täuber dobrze życzy teatrowi, a do jego wskazówek powinien się zastosować dyrektor i komitet teatralny. Szanowna publiczność nie omieszka przyjąć miłego zaproszenia do ponownego odwiedzania teatru. Musi się tylko prosić ją jak należy i oferować jej, co się należy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz