wtorek, 15 października 2024

Kalendarium Prasowe Łodygowic nr 42

 1902


Zgromadzenie w Lipowej powiat żywiecki


Dnia 12 stycznia odbyło się zwołane przez posła Fijaka, zgromadzenie w Lipowej na które prócz miejscowych około 200 włościan przybyli nasi bracia z Lesznej, z Godziszki, Słotwiny i Łodygowic pod przewodnictwem M. Marka. Przewodniczącym został wybrany Fijak, zastępcą Marcin Bąk, sekretarzem Michał Marek.

Poseł Fijak w swojem sprawozdaniu poselskim, wyliczył wnioski stawiane w parlamencie przez naszych posłów. Po nim zabrał głos Marek i przywitawszy Lipowian, zaznaczył, że jest to pierwsze zgromadzenie w tej gminie, oraz wyraził radość z tego, że Lipowianie nie dali się nikomu i żadnym mowom zastraszyć, lecz przybyli tak licznie. Następnie przedstawił korzyść ze zgromadzenia i wykazał dla czego tak źle na świecie. Najogólniejszą tego przyczyną jest brak oświaty. Wszyscy wykształceni, czy to urzędnik, czy ksiądz wikary, czy pisarz sądowy, dopominają się skutecznie o polepszenie swego bytu, a tylko chłop milczy i siedzi cicho, dlatego, że ciemny i nie umie sobie radzić. Kto pragnie podźwignięcia się z tej ciemnoty, niech przystępuję do stronnictwa chrześcijańsko ludowego. 

Poseł Fijak opisał następnie ustawę gminną, łowiecką i drogową i pouczył jak lud w poszczególnych wypadkach ma postepować, aby się obronić od nadużyć. Koniecznym warunkiem ku pokonaniu złego jest trzymać się razem, a nie rozbijać się na różne partyjki, jak to było przy ostatnich wyborach sejmowych.

P. Matlak opowiedział, że w pewnej gminie żyd stracił 80 złotych dlatego by tylko mieć wójta po swojej woli. Tak żydzi robią po wsiach, a przytem nienawidzą chrześcian i wpajają tę nienawiś swoim dzieciom. Marcin Bąk również wyraził życzenie, aby się tych pijawek już raz pozbyć. 

Poseł Fijak zabrawszy wobec tego po raz trzeci głos, pouczył o sposobach pozbywania się z gminy żydów, a następnie o sposobie zachowania się włościan w różnych urzędach, które powinno być godne, nie zaś nacechowane jakąś niewolniczością i kłanianiem się do kolan. Gdy się zgadało o urzędach , Marek poprosił posła, aby się przeszedł do urzędu podatkowego w taki dzień, gdy jest płacenie podatków, a zobaczy tam wiele niewłaściwości, któreby należało usunąć. Takie uznawanie książeczek pomiętych za niezdatne do użytku, także wpisywanie tylko jednej ogólnej sumy podatkowej, zamiast wypełniania każdej rubryki odpowiednim podatkiem, to rzeczy wygodne dla urzędników, ale uciążliwe dla chłopa. Wielską uciążliwością jest także, że ludziska z podatkiem muszą się smykać do powiatu, podczas gdy przecież łatwiej byłoby jeździć jednemu urzędnikowi od gminy do gminy i wybierać pieniądze.

Poseł przyrzekł starać się o poprawienie złego w tym kierunku, poczem zgromadzenie, po którem miłe wspomnienie zostanie uczesnikom zamknięto odśpiewaniem hymnu chrześcijańsko ludowego . 

Na katowane polskie dzieci we Wrześni pod zaborem Pruskim oraz na pomoc rodzicom, który otrzymali grzywny sądowe datki przekazali m.in.: Michał Marek z Łodygowic 20 groszy. Za jego pośrednictwem Szczepan Lenfka i Jan Szypnik po 10 groszy, Tomasz Szczotka 8 groszy .




Przystanek w Pietrzykowicach


8 marca 1902 roku kolej ogłosiła otwarcie robotniczego przystanku w Pietrzykowicach . Oznaczało to, że od tego dnia pociągi robotnicze, będą zatrzymywać się na tym przystanku . Pozostałe pociągi osobowe nie zatrzymywały się w tym miejscu, z tego powodu trudno szukać tego przystanku na rozkładach jazdy . 


Sprawy robotnicze


Początkiem czerwca Michał Marek z Łodygowic, który był szefem chrześcijańskich związków zawodowych wydał odezwę do robotników. 


Słowo do kochanych Braci i Przyjaciół, robotników

w Bielsku-Białej.

Niech będzie pochw. Jezus Chrystus! Kochani i drodzy Bracia! Przez 20 lat pracowałem z Wami nietylko w warsztacie, ale i w innych kierunkach; poznałem przy tej pracy wielu z Was i przekonałem się, że moglibyśmy cudów dokazać, gdybyśmy chcieli jak jeden pod sztandar krzyża się zaciągnąć i naszego kochanego Wodza w tylu potyczkach doświadczonego posłuchać i jemu też w pracy nad nami dopomagać.

Co do mnie, to kochani Bracia, już osobiście nie będę mógł, przynaj¬mniej tak często się widzieć, i z Wami pod względem społecznym pracować ponieważ opuściłem Bielsko -Białe,, i tyczyłbym sobie więcej tam nie wracać! Przyjąłem pracę w Żywcu w fabryce p. Boguckiego i pomimo wielu niedo¬godności, przecież mi tu milej, naprzód dlatego, że jestem bliżej strzechy rodzinnej i mogę każdy dzień latem być w kółku mych najbliższych. Po dru¬gie jako polakowi miło mi być u swojego, który nie patrzy na robotnika z podełba i z pogarda, jak to niemcy robią, i nie odsyłają do majstrów i do różnych zastępców, ale sam mile z każdym pogada. Kończąc, żegnam Was kochani Bracia; nie mogłem tego uczynić osobiste, więc czynie to przez ga¬zetkę, a prósze Was, ruszcie się teraz, kiedy już widzicie taki ogromny krok naprzód i pomóżcie do ostatka doprowadzić. Bo jak wszystkim wiadomo, zawsześmy lamentowali na brak własnego kąta, więc więc ten kąt już macie, tylko teraz od Was zalety, jak wy o ten kąt dbać będziecie. Jak dom będziecie mieli, to też raźniej poprawa losu Waszego pójdzie. Niejeden z Was prosił w. Ojca naszego, ażeby się też starał o to lub o owo. WX Redaktor robił już co w jego sile, ale teraz na Was kolej. Chcecie poprawy doli pracujcie teraz nad sobą, a na to już każdego stać, żeby pomagał bodaj drobnym groszem. Zachęcajcie jedni drugich, po fabrykach i pomiędzy sobą grosze zbierajcie Widzicie, jak to socyalniki czynią i wiele to oni już pieniędzy od ro¬botników zebrali — a co im za to dali ?

Myśmy haraczu z robotników nigdy nie ściągali, ale teraz, kochani Bracia, musicie być ofiarnymi, ażeby się nie dać niemcom wyszydzić: pracujcie wszyscy i ja też będę, ile będzie w mej mocy. 

Pozdrawiam Szanowna, Redakcyę i wszystkich Braci robotników!

Wasz brat i sługa, Michał Marek z Łodygowic .

W tym samym czasie w gazetach pojawiła się informacja, że młyn parowy Sigfida Pilzera ma zadłużoną hipotekę na sumę 400,000 K . 



Teatr mamy prawie zawodowy 

 „Dziennik Polski” wydawany we Lwowie w lipcu zamieszcza ciekawą korespondencje z Łodygowic: Staraniem naszego proboszcza i dra Miodońskiego z Buczkowic, zawiązało się w Łodygowicach Kółko dramatyczne. Członkami tego Kółka są robotnicy i robotnice, włościanie i włościanki. Dnia 29 czerwca urządziło Koło przedstawienie amatorskie, na dochód łodygowickiej straży pożarnej. Przybyło około 30 osób z Żywca, którzy nie mogli wyjść z podziwu, ze w gronie rolników i robotników znajdują się ludzie, którzy przy kierownictwie ich umiejętnej ręki, przedstawiają się , jako wcale dobrzy aktorzy. Jeśli patrzył kto na grę robotnika Mosza, lub gospodyni Pawełkowej, zapominał kompletnie, że ma przed sobą aktora-chłopa. Bez przesady rzec możemy śmiało, że Mosz potrafiłby swą grą zadowolić publiczność wielkomiejską. Nie można mieć dość słów pochwały dla ludzi, którzy się całym sercem dla sprawy oddali. Zasługą ich jest również, że w ten sposób obudzają zamiłowanie do sztuki i piękna, a odciągają od karczmy i bójek. Sala była przepełniona włościanami i ich żonami, a dochód wcale dobrze zasilił fundusze straży pożarnej

Wieniec i Pszczółka tak o tym wspominał: Dwa przedstawienia amatorskie na dochód koszta przyborów pożarnej straty miejscowej odbyły się w hotelu Narodowym w Łodygowicach w dniu 29 czerwca przy licznym napływie widzów. Odegrano dwukrotnie, to jest o l-szej i 6-stej godzinie po poł. sztukę: „Orzeszek czyli przybłęda”, której wykonacie było bardzo udatne. Aktorami byli mieszkańcy Łodygowic, przeważnie młodzież. Na ogólne żądanie ludzi popierających rozwój oświaty, przedstawienie tejże sztuki powtórzonem będzie jeszcze dwukrotnie,; tak samo o tej i 6-tej godz. w tymże hotelu Narodowym w Łodygowicach w niedzielę dnia 6 lipca. Komitet straży ogniowej zaprasza łaskawych gości i o liczny udział w tej pouczającej i przyjemnej zabawie .


O tym, że grupa teatralna budziła powszechny podziw najlepiej świadczy inne relacje prasowe. Szczególnie warto zwrócić uwagę na zamieszczony kilka miesięcy od rozpoczęcia działalności teatru artykuł w wiedeńskiej gazecie. 

Niemiecki dziennik „Deutsches Volksblatt” w swoich relacjach zamieścił informacje, że w Łodygowicach rozwinął się wśród miejscowych rolników i ich żony talent aktorski. Utworzyli oni dramatyczną trupę amatorów, i zaczęli grać ludowe sztuki w taki sposób, że  widzom trudno było uwierzyć, że mają przed sobą amatorów, a nie zawodowych aktorów. Z tego powodu na ich przedstawienia odbywają się nawet pielgrzymki z sąsiednich wsi a nawet miast. Najbardziej chwaleni byli pani Pawełkowa i rolnik  Mosz . Warto zwrócić uwagę na tą informacje, gdyż zamieścił ją wiedeński niemiecki dziennik, który nie pałała życzliwością do Polaków, a tutaj takie peany na cześć polskiej amatorskiej grupy teatralnej.  


Uważaj na oszustów


Podobnie jaki i dzisiaj, tak i ponad 100 lat temu nieuczciwych sprzedawców i tych którzy korzystali z łatwowierności zwykłych ludzi było wielu. Oto jeden z takich przypadków. 

Bezczelna zuchwalstwo ajentów. Żona Sebastyana Koniora z Łodygowic pracującego w fabryce tamże, stała z dziećmi dnia 9 maja około godz. 7 i poł rano przed domem, który oddalony jest od wsi na 2 kilometry, gdy ujrzała zbliżających się dwa nieznajomych lodzi. Chcąc się prędzej z nimi rozprawić, gdy przystąpili do niej, zapytała, czego ta żądają. Jeden z nich poprosił o kubek wody. Nie chcąc mu odmówić, poszła po wodę, by je ma wynieść, ale zaledwie weszła do doma, wepchali się tam i owi wędrowni i zaraz zaczęli namawiać niewiastę, by zapisała sobie sieczkarnię z fabryki J. Glazera i K. Lorenca w Bielowcu. Kobieta odpowiedziała, że nie potrzebuje, bo mają maszynę do cięcia sieczki, oni obejrzawszy maszynkę w sieni stojącą, zaczęli ją przekonywać, że ani porównać się da z tą,  co oni jej radzą. Komorowa wymawiała się to tem, że bez męża nie może robić zamówień, że się obejdą bez nowej sieczkarni, bo teraz nie mają pieniędzy,   ale ajenci  byli   coraz natarczywsi.   Kobieta wyszła na kilka chwil z domu.   Oni tedy zapytali 11 letniego jej synka, jak się, nazywa ojciec,   Chłopiec napisał nazwisko, nie przewidując podstępu.   Gdy Koniorowa wróciła, ajenci nakła¬niali ją, by swój podpis  też dała na zamówieniu,   a gdy odrzekła że pisać nie umie, natrętnie ją namawiali, by choć krzyżyk  naznaczyła na papierze, co ta wreszcie, zmuszona  obawą przed obcymi ludzmi   i dla świętego spo¬koju, uczyniła.   Kobieta opowiedziała mężowi co się stało,  ale nie przewidy¬wali nic złego, aż tu w 3 tygodnie po tej przygodzie,  dostaje Konior awizo z kolei o nadejściu maszyny.   Bez zwłoki zwrócił on awizo nadawcy, a je¬dnocześnie wójt łodygowski opisał w liście do fabrykanta, jak się rzecz miała i że Konior maszyny wcale nie żądał. Odpowiedzi jednak na ten list i drugi podobny, nie było,  tylko dwukrotnie dostał Konior kartki drukowane z we-, zwaniem, aby maszynę co prędzej wykupił.   Zaniepokojony,   zniecierpliwiony i obawiając się większych kosztów, namyślił się choć ze szkodą swą, by ma-azynę wykupić".   Naczelnik stacji odpowiedział ma jednak, że bez awiza, po¬syłki wydać nie może.   Konior pisał  do fabryki o zwrot awiza, jednak mu go nie przysłano, natomiast nadesłano fakturę od maszyny i papier do wypełaienia wraz z ostatecznem  wezwaniem do wypłaty.   Biedny człowiek jest teraz jak w kleszczach.    Daj Boże, aby w razie sądowej skargi trafił na sumiennego sędziego, któryby go uwolnił wreszcie od tej nikczemnej napaści! Dodać trzeba, że Koniorowa od dnia tego wypadku zapadła na chorobę ser¬cową z przestrachu i zmartwienia, z której, kto wie, czy wyjdzie.   Strzelcie się; tych włóczęgów — ajentów i żadnych zobowiązań z nimi nie czyńcie!

Dopisek red. Postępowanie Koniorów było całkiem mylne i na ich własną szkodę. Koniorowa powinna była ajentów z domu wygnać, a je¬żeli się sama bała to zrobić, mogła im rzec, że z domu wychodzi i musi zamknąć chałupę — i tak ich wyprosić za drzwi . Jeszcze gorsze było kła¬dzenie krzyżyka. Konior pod żadnym warunkiem nie powinien odbie¬rać maszyny, której nie zamawiał. A żydowskich kartek i pism się nie bójcie i do pieca je wrzućcie. Tylko pisma sądowe musi się przyjąć i trzeba je zachować, pism żydów — nie potrzeba przyjmować .


Łodygowicka krew na bielskim bruku 


Szczególnym echem w całym kraju odbiło się otwarcie Domu Polskiego w Bielsku. Ta pierwsza polska instytucja w mieście, która zmieniła życie społeczne całego otwarta została w nadzwyczajnych okolicznościach. Warto dodać, że inicjatorem był ks. Stanisław Stojałowski, a pomagali mu poseł Maciej Fijak z Pietrzykowic i przewodniczący związków zawodowych Michał Marek z Łodygowic. 

Tak o tych wydarzeniach pisała prasa: 

Napad i gwałty Niemców.


„Na naszej polskiej śląskiej ziemi dożyliśmy niesłychanych rzeczy, dożyliśmy brutalnego napadu i krwawych gwałtów, dokonanych według planu naprzód przygotowanego przez Niemców na spokojnych Polakach.

Posłuchajcie wy wszyscy Polacy z Galicyi i Śląska jak się z waszymi braćmi obeszli Niemcy w Bielsku! Przedewszystkim już w noc poprzedzającą poświęcenie domu, tłum germański zasmarował ściane frontową i boczną domu polskiego terem, namalował na ścianie frontowej świnie, mającą wyobrażać przezwisko na Polaków rzucane: „świnia polska” i wybiła ta horda niemal wszystkie okna w domu polskim kamieniami wielkości dwóch pięści. Cały dom wygląda z zewnątrz jak po najeździe Hunów. 

Policja bielska przypatrywała się spokojnie całemu zajściu nie przeszkadzając Niemcom w robieniu awantury i nie  usiłując nikogo z awanturników przyaresztować. 

Lecz to był najskromniejszy objaw nienawiści niemieckiej. Dopiero przed południem 19 października wybuchła nienawiść i przeszła we wściekłość i w szał przeciw wszystkiemu co polskie. 

Na każdy pociąg przychodzący z Galicyi i z Sląska do Bielska, czekały przed dworcem tysiące Niemców z rewolwerami, laskami, nożami, kamieniami, flaszkami z bryzgającą farbą i atramentem, zgniłemi owocami, błotem itd. i przyjmowały przyjezdnych Polaków wyciem nieludzkim oraz rzucały się na nich w dzikim zapamiętaniu, tłukąc, bijąc i poniewierając. 

Był to napad bezczelny i podły. Bezczelny, bo nikt nie śmie Polakowi zabraniać wstępu do Bielska, które stoi na polskiej ziemi i przez Polaków jest założone, a podły, bo rzucać się w kilkutysięcznej przewadze na kilkuset zupełnie bezbronnych ludzi, którzy idą w spokoju, to rzecz nie męska i nie honorowa , lecz podła.

Iluż ludzi zostało poranionych, tego jeszcze do dzisiaj dania nie udało się dokłądnie stwierdzić, w każdym razie nie ulega wątpliwości, że najstraszniej ucierpiałą straż pożarna z Łodygowic i Buczkowic, która przyjechałą na obchód z swoja kapelą. 

Tłum wyjacy i gwiżdżący pochwycił strażaków miedzy siebie i parł ich ulicą prowadzącą od kolei ku poczcie, okładając laskami, kopiąc, kłując żelaznymi gwoździami od lasek, obrzucając kamieniami, rąbiąc nawet żelaznymi siekerami. 

Z okien przydrożnych kamienic drudzy Niemcy rzucali na strażakó polskich zgniłymi owocami, jajami, łupinami i flaszkami z gryzącą farbą, które pękały na obrzucanych i oblewały ich zawartością. Wyjące gromady niemieckie, obrzucały ponadto strażaków błotem.

Między tłumem widziano dyrektora gimnazyalnego z Bielska jak pchał demonstrantów przed siebie, aby strażakom zastępowali z przodu. Widziano także inne osoby, piastujące wybitne godności w Bielsku, które na ten dzień zapomniały czem są,  a dawały tylko folgę swojej wściekłości przeciw Polakom.

Nie dziw też, że niektórych Polaków tak zbito, iż ledwie żywi uszli. Michał Wrona z Buczkowic uszedł z rozciętą głową, a Niemcy zdarli mu i zabrali hełm. Jędrzeja Maczek z Buczkowic został przez tłum niemiecki rzucony na ziemie, poczem deptano po nim nogami, kopano go i rozcięto mu brodę. Naczelnikowi straży łodygowickiej chciano wyrwać szablę, a gdy się szrpał i szable ujął w ręce, został aresztowany. Michałą Marka z Łodygowic porozpinali, zbili i obrzucili jajkami. Jakubowi Kubicy z Buczkowic wbili mu Niemcy dziurę w głowie.   

Napad to był niesłychany, straszny i wściekły ze strony Niemców. Dokładniejszy jego przebieg podamy w przyszłym numerze, a tu stwierdzamy, że fabrykant Josefy, wysyłający przeważną część maszyn do Królestwa polskiego, był głównym sprawcą rozruchów, że burmistrz Bielska Steffan swojem postępowaniem najbardziej zachęcał Niemców do krwawych bitek, że rozmaici kupcy z Bielska i Białej, żyjący wyłącznie z polskiej ludności wiejskiej, jak Schlee z Białej, żyd Weiss Ignac, żyd Israel Landau, Scharf, Stoklasa stary i młody i inni najwścieklej rzucali się na Polaków. Handlarz bydłą Franc Olma z Hałcnowa, który za bydłem jeździ po powiecie bialskim, żywieckim i wadowickim, przeprowadził nawet na pomoc Niemcom z Bielska cały oddział Niemców hałcnowskich i pomagał bić Polaków.

Tyle stwierdzamy tymczasowo i dodajemy, że we Lwowoie i w Krakowie i po innych miastach polskich Niemcy obchodzą spokojnie poświęcenia swoich czytelni niemieckich i swoich świąt narodowych, a Polacy im nie przeszkadzają, dodajmy, że Niemcy żyją z Polaków i wyzyskują ich, a Polacy są dla nich jeszcze grzeczni, lecz dodajemy, że dopóki dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie .


W listopadzie w spotkaniu niemieckiego towarzystwa turystycznego udział wziął major von Klobus z Łodygowic . Zapis jest bardzo niedokładny i uniemożliwia 100% identyfikacje. Zarówno Adolf jak i jego syn Otto byli majorami i obaj interesowali się turystyką i łowiectwem. Z tego powodu  bardzo trudno gdy zapis jest ogólny rozstrzygnąć o którego chodzi. Zdaniem autora tym razem chodzi o Otto, gdyż w tym czasie Adolf przeniósł się do Mikuszowic. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz