Spółki diabeł chciał...,
czyli jak diabli dobrych ludzi na manowce sprowadzali.
We wstępie do tego krótkiego artykułu charakteryzując kronikarski zapał Andrzeja Komonieckiego, że z jego zapisków wyłaniają się nie tylko rzeczy ważne ale pojawiają się i srodze zdradliwe oczy zbója czy też twarde kopyta kosmatego diabła. Aby nie być niesłowny na koniec kilka z takich opowieści.
Razu pewnego w 1660 roku Wojciech Babilon wracał z przyjacielem z Krakowa. Obaj byli sukiennikami, więc do Żywca nieśli zakupioną wełnę. Wojciech skarżył się na wielki ciężar jaki musiał dźwigać. Gdy minęli Kalwarię, Babilon niepomny na przykład niejakiego Jana Twardowskiego, narzekając powiedział: Gdyby jaki diabeł trafił się, żeby mi tę wełnę niósł, zapłaciłbym mu. Ledwie wymówił te słowa, gdy z pobliskiego lasu podszedł nieznajomy chłop i wprosił się z pomocą. Zadowolony sukiennik, nie zwracając uwagi na swoje wcześniejsze słowa, z radością pozbył się ciężaru. Kiedy dotarli na miejsce, nieznajomy upewniwszy się, że nagrodę otrzyma - odszedł. Od tego czasu pojawiał się w oddali Wojciechowi, jednak ani nie wstąpił, ani zapłaty się nie upominał. Było to dziwne, lecz w sumie bardzo na rękę dłużnikowi.
Sprawy się jednak zaczęły komplikować, bowiem do Żywca przyszła wieść, że w Kalwarii podczas egzorcyzmu, gdy ksiądz wyrzucał diabłów z kobiety i odsyłał ich do piekła, jeden z czartów nie powrócił do „domu”, tylko zakrzyknął, że ma dług w Żywcu u Babilona, co mu wełnę nosił. Tym też sposobem wyjaśniło się, któż był tym życzliwym nieznajomym.
Z całą pewnością można też postawić tezę, że i diabeł zamieszał w głowie jednego z bernardynów kalwaryjskich. Wspomniany brat chodził w 1716 roku po okolicy i zbierał datki na klasztor. Jednak w pewnym momencie, pewnie za podszeptem diabła, postanowił zaszaleć. Porosił napotkanego chłopa, aby ten pożyczył mu stroju odświętnego, bowiem chce pójść na plebanie do Milówki i zrobić kawał proboszczowi. Nie przeczuwając niczego złego chłop pożyczył, wszak sukienka duchowna budziła zaufanie. Zakonnik pozostawił swój habit i ruszył... Jednak nogi nie poniosły go do Milówki lecz wprost na Orawę, gdzie świetnie się bawił. O czym donieśli chłopu znajomi, którzy tam jeździli na jarmark. Nieszczęśnik udał się do klasztoru w Kalwarii i odniósł habit, oraz przekazał informację gdzie przebywa jego właściciel. Aby nie czynił zgorszenia wśród malućkich władze aresztowały go i do klasztoru na pokutę odstawili...
czyli nie wystarczy mieć racje...
W annałach Komonieckiego znajdujemy również finał sprawy niejakiego Jakuba Śmietany. Wspomniany obywatel wspólnie z poddanymi starostwa lanckorońskiego skarżył się w 1700 roku na łamanie praw przez wielmożnego Józefa Słuszka, kasztelana wileńskiego, starosty lanckorońskiego i piskiego.
To tyle narazie o Kalwarii... Zapraszam do odwiedzenia tego miejsca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz