czwartek, 23 stycznia 2014

sprawy polityczne cz. 2 - styczeń 1912


     Po raz kolejny na łamach tygodnika „Wieniec i Pszczółka”, pojawia się informacja z Łodygowic autorstwa Józefa Suchanka. Zanim jednak, drogi czytelniku zapoznasz się z jej zawartością warto przeczytać oświadczenie posła Jana Zamorskiego, który jednoznacznie stwierdza: Podczas mojej nieobecności z powodu wyjazdu  na święta umieszczono korespondencyę z Łodygowic p.t. Smutne stosunki w Łodygowicach mi­mo mej wiedzy i woli. Ponieważ tego ro­dzaju wiadomości nie nadają się do nasze­go pisma, nie umieszczę dalszego ciągu korespondencyi. Sam fakt, że redakcja dystansuje się od zamieszczonych informacji, jest najlepszym sygnałem, że wiarygodność tego artykułu / listu była mało przekonywująca. A oto jego treść: Odnośnie do artykułu umieszczonego w numerze z dnia 31. grudnia 1911 roku „Wieńca-Pszczółki”, podanego przez oby­wateli r. Łodygowic, dodaję do tegoż w uzupełnieniu od siebie co następuje:
Prawdą jest, że wójt nasz, to coś za­krawa na despotę, tak jak car rosyjski. On rządzi w Łodygowicach niepodzielnie, kto więc jemu się sprzeciwi, ten wnet po­czuje jego żelazno-bismarkowską rękę.
Tak było i jest właśnie ze mną. Za to, że nie chciałem głosować za Hallerem, zagroził mi, że go popamiętam i, że mnie musi zniszczyć.
Ponieważ jestem majstrem malarskim, tenże nietylko, że nie dał mi roboty w szkole miejscowej, którą byłbym wykonał prawie za darmo, lecz jeszcze przed bu­downiczym i p. baumistrzem obczernia mnie i namawia ich, by mnie żadnych robót nie dawali, wyrażając się o mnie tak ordynarnemi słowami — że ich tu powtó­rzyć mi nie wypada.
Tak postępuje wójt-ojciec gminy — który każdego, kto nie postępuje według jego woli, stara się zniszczyć, nie pomny na to, że w Starostwie zaprzysięgał usta­wy, — a w gminie daje roboty, jako przewodniczący Rady szkolnej, ludziom nieopodatkowanym — a mnie stara się utrącić, choć z tego nie tylko ja mam stratę, ale i skarb państwa.
Suchanek Józef z Łodygowic.

Sytuacja w tej gminie musiała być napięta, gdyż pojawiają się kolejne dwa artykuły opisujące ówczesne stosunki.
Numera pojedyncze naszej gazetki są do nabycia w gospodzie p. Wilhelma Jakubca, obok kościoła w Łodygowicach i tam je każdej niedzieli świeże dostać można.
Nie udało się p. Kani, wójtowi łodygowskiemu w sprawie z Wojciechem Suchankiem, którego zaskarżył do sądu za urojoną jakąś obrazę i gwałtownie pragnął go do biedy przyprowadzić. Na pierwszym terminie, d. 10 października, sprawa dobrze wypadła, bo świadkowie Suchanka sumiennie zeznawali, więc przysięgi wójta, oraz Rączki, Bergera i Hetnała nie zdołały go potępić. Więc gdy sąd w Wadowicach drugi termin na 19 grudnia naznaczył, mieli om nadzieję, że sprawę wygrają; ale wykazało się znów jasnymi wywodami świad­ków, że Suchanek mową swoją, ani wójta, ani Rączki, ani Bergera nie dotknął i obraził, a gdy p. sędzia przeczytał w świadectwie wójta Kani, że Suchanek jest stojałowczykiem (co według owego wójta miało być potępiającym dowodem!)
— p. sędzia rzekł: - „Boże kochany i ten człowiek jeszcze i w grobie spokoju nie ma!" — P. Kania spuścił nos na kwintę i odszedł jak zmyty, widząc, że Suchanek całkiem wolny z rozprawy wy­szedł; bo myślał już sobie, ze zagarnie je­go mienie i do ruiny go przyprowadzi z żoną i dziećmi. Przyjdzie i na ciebie kolej p. naczelniku, ze nie będziesz z taką pychą nosa do góry zadzierał; i tobie p. sekretarzu przyda się, gdy pomyślisz, że dopóty konewka nosi wodę, póki jej ucha nie oderwą. Może do tego jeszcze przyjdzie, ze z pejsaczem Bergerem będziesz za króliczemi skórkami po wsi chodził.
Daj wam Boże upamiętanie, aby jesz­cze wczas! Łodygowianin.
Oraz drugi opisujący niejakiego Rączkę. Pod wymownym tytułem: „Rączka jakich mało”. Chociaż nie chcemy robić ujmy naszemu pisemku i kalić go różnemi brudami, jakie się u nas dzieją, jednak musimy co następuje, zaznaczyć i prosić szanowną Redakccyę o umie­szczenie niniejszego ostrzeżenia dla reszty naszych przyjaciół w Łodygowicach, aby się nie bali pogróżek, jakie przeciwko nam tutaj się dają słyszeć. Co zaś do brudów, to te musimy w inny sposób publikować i zwalczać.
Naprzykład zasłużył na publikowanie taki Rączka, nasz sługa gminny, co dziesięciorakie geszefta od ognia i wody, bo od „Wisły” prowadzi i jest weterynarzem od chorego bydła nierogatego i oglądaczem umarłych ludzi, co nosi od rana do wieczora, zamiast pióra gminnego „gewehr” na ramieniu i chodzi z nim od karczmy do karczmy straszyć ludzi. Zamiast siać strachy na stojałowczyków, mógłby p. Rączka zdjąć swoją reklamę obłudną „Wisły” z murów naszego gminnego domu, powiesić ją sobie zamiast strzelby, na plecach i odganiać pryszczycę ze wsi, albo lepiej pilnować powierzonego sobie i dobrze płat­nego urzędowania w kancelaryi gminaej a nie karczmy i polowania na stojałowczyków. Bo straszyć się nie damy, a w za­mian za groźby przypominamy, że możesz jeszcze nosić zamiast gewehru i brauninga torbę i kij po wsi.
Dobrze Ci jest, to siedź cicho, bo go­spodarzowi wolno sługę swego ze służby wyrzucić.
Ciekawi jesteśmy, co też c. k. prokuratorya i c. k. Starostwo na wasze kawał­ki powie, gdy tego zażądamy. Boście z wójtem jednacy. Jedaym byłoby dobrze płoty grodzić, a drugiego na stracha z tabliczką od „Wisły” do chlewa wsadzić, by pryszczyca nie przyszła. Obywatele Stojałowczycy z Łodygowic.

    O tym, że powyższa korespondencja była tylko prywatną rozgrywką najlepiej świadczy to, że wspomniany w artykule sekretarz gminy w Łodygowicach Rączka, był polskim patriotą, manifestującym polskość nawet stro­jem (chodził w czamarze). Wychował on osieroconego Stanisława Kanika, późniejszego działacza narodowego. N­auczył go czytania i pisania, zachęcał do czytania polskich książek (historycznych), mówił o miłości ojczyzny, uświadamiał narodowo. Potem wyuczył chłopca szewstwa i tkactwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz