piątek, 29 kwietnia 2016

środa, 27 kwietnia 2016

Stadt Theater in Bielitz nr 61.

Sezon 1912/1913


   Po mało udanym poprzednim sezonie i takiej reprymendzie prasowej komitet teatralny postanowił zadziałać. Dotknął go fakt, że gdy w sierpniu prasa ogłaszała informacje o zmianach teatralnych w c.k. Austrii, całkowicie pominęła Bielsko. Dyrektor Rübsam został jedynie wymieniony jako dyrektor teatru w Ołomuńcu, gdzie przedłużono mu kontrakt na następne dwa lata.
    Po wakacjach rozpoczęto nowy sezon już 6 września, z nowymi siłami i nadziejami, przypominając wiernym widzom o opłaceniu abonamentu.
22 po raz kolejny zaproszono na „Der Zigeunerbaron”. Zagrały panie: Wanke, Conrady, Fein, oraz panowie: Aussim, Deussens, Torelly, Marlow. 26 września zagrano sztukę pt. „Die Sprache der Vögel”.

      Również początkiem października nie zaproponowano widzom nic nowego. „Bajazzo” i „Cavalleria rusticana” doczekały się kolejnej zachęcającej recenzji. Podobnie stało się ze sztuką pt. „Jüdin”.
  „Das Prinzchen” (Mały książę lub Książątko) Roberta Mixeda to jedna z nielicznych nowości, jakie zaprezentowano tej jesieni. Komedia została owacyjnie przyjęta, a recenzet „Silesii” zakończył swoją relacje stwierdzeniem: Śmiech i oklaski były duże i prawdziwe! .


   Sztuka „Der Himmel auf Erden” (Raj na ziemi) niemieckiego pisarza Juliusza Horsta pojawiła się w drugiej części października. W listopadzie na afisz weszła operetka Franza Lehára pt. „Eva”, rok po premierze w Theater an der Wien.W bielskim przedstawieniu wystąpiły panie: Toscani, Schmidt, Fein, Conrady oraz panowie: Aussim, Miller, Torelly, Marlow, Paulmann, Hübner, Möller, Matys. 16 listopada zapowiedziano występ baletu z Opery w Monte Carlo. Najprawdopodobniej chodziło o spektakl pt. „Der Blumen Erwachen” (Przebudzenie kwiatów), który w tamtym okresie wykonywał popularny w Europie balet rosyjski. Niestety, brak jakiejkolwiek relacji utrudnia nie tylko identyfikację spektaklu, ale nawet potwierdzenie, czy ostatecznie do tego występu doszło. Prasa natomiast wspomniała o sztuce pt. „Die arme Margaret” i „Wiener Blut”. W listopadzie dobre recenzje zdobyła Menta Moll grająca w sztuce pt. „Schützenliesel”.

   4 grudnia do Bielska został zaproszony Paul Schmedes. Duńczyk, który od 1906 robił zawrotną karierę w Wiedniu, gdzie został zatrudniony jako pierwszy nauczyciel śpiewu w konserwatorium muzycznym.

   Premierę miała sztuka Leo Falla pt. „Der Libe Augustin”. Natomiast wieczory 12, 13 i 14 grudnia należały do Luisa Treumanna, niezwykle popularnego austriackiego śpiewaka operetkowego (tenor) i aktora. Treumann od młodości był związany z te-atrem.

W prowincjonalnych teatrach był chórzystą, inspicjentem, a nawet klakierem. Na początku XX wieku stał się ulubieńcem kobiet w Wiedniu. Największy sukces przyniosła mu rola Daniły w „Wesołej wdówce” i to właśnie z tym przedstawieniem pojawił się w Bielsku. Oprócz tego bawił publiczność grając w sztukach pt. „Die Dollarprinzessin” i „Der Rastelbinder”.
   23 grudnia odbył się uroczysty wieczór „Heilige Nacht”.


wtorek, 26 kwietnia 2016

Łodygowickie ślady nr 55.

                                       "Salzburger Volksblatt"  nr 180, 11.08.1909, s. 9.

piątek, 22 kwietnia 2016

Stadt Theater in Bielitz nr 60.

Krok do przodu i dwa kroki w tył,
czyli informacj okołoteatralnych ciąg dalszy


    W połowie lutego „Silesia” donosiła, że spiewaczka Selma Kurz podpisała umowę z Reinerem Simonsem na reprezentowanie jej w świecie artystycznym. Gwiazda rodem z Bielska regularnie pojawiała się wówczas w Volksoperze w Wiedniu.

    Po zakończonym sezonie redakcja „Silesii” postanowiła kolejny raz zabrać głos w sprawie bielskiego teatru i użyczyła swoich łamów radcy cesarskiemu dr. Schneiderowi, który podzielił się z opinią publiczną swoimi refleksjami. Dzięki cytatom z poematu „Egmont” Goethego i z wiersza Schillera pt. „Do przyjaciół” tekst nabiera metafizycznej wymowy. Jest on napisany z taką swadą i znajomością ówczesnych realiów, że zamiast go omawiać, proponuję Czytelnikom, by zapoznali się z nim w całości i poczuli klimat tamtych czasów:
   Około 30 teatrów w ostatnich dwunastu miesiącach cierpi biedę. Litomierzyce zbankrutowały, Usti nad Łabą szukają wsparcia, Czeskie Budziejowice i Pilzno to wparcie znalazły, Ołomuniec pomógł dyrektorowi, podobnie Graz i podarował mu jeszcze kino jako majowy prezent świąteczny. U nas na Śląsku – w Opawie zmieniono dyrektora, mimo że był bardzo dobry, zdolny i lubiany, Bielsko kłóci się o to, kto jest winny pustki w teatrze, goszcząc w swoich murach proroków, którzy po obecnych teatralnych wiwatach wieszczą Cieszynowi bardzo szybki teatralny lament. Właściwie to nieładnie ze strony bielszczan, że tak psują cieszyniakom ich świeżą radość, zwłaszcza że mają wszelkie powody, by szukać przyczyn u siebie, a nie w Cieszynie, i zrobiliby lepiej, gdyby skruszeni uderzyli się w swą nadętą pierś.
   Jeśli jest prawdą, że dyrektor bielskiego teatru nie zatrudniał dostatecznych sił dlatego, że bielszczanie nie kupowali abonamentu, to Komitet Teatralny po prostu nie musi tolerować tego niedostatku, a bielszczanie muszą tylko częściej abonament wykupywać. Jeśli dyrektor nad brzegiem Białej, w której przejrzystych falach odbijają się setki fabrycznych kominów, nie jest dostatecznie kupcem, to trzeba dać mu jakiegoś mądrego człowieka na staż, zamiast pozwalać mu wyludniać teatr.
Takich ludzi, którzy to wszystko rozumieją, jest przecież w Bielsku pod dostatkiem. Jeżeli nawet przeklęty dyrektor nie dość dał się bielszczanom we znaki lub niezbyt często grywał, to przecież Komitet Teatralny powinien się troszeczkę postawić i wykazać tylko odrobinę więcej odwagi. Gdyby jednak wtedy jeszcze zatwardziały grzesznik nie posłuchał, to zwolni się go na czternaście lub więcej dni i napisze w książeczce: „Zdrowy i zwolniony z subwencją”.


   W tych dniach w Bielsku rzecz idzie o te ostatnie słowa. Ponieważ w dopiero co zakończonym sezonie, mimo całej gościnności dyrektora, w teatrze brakuje widzów, nie uzgodniono jeszcze tego, czy przyznać teatrowi miejskie subwencje większe niż w poprzednich latach, czy powinien dostać mniej; to ostanie zaboli dyrektora, gdyż on jest przyczyną wszystkich teatralnych kłopotów. Rzeczywiście są postawieni i wpływowi ludzie, którzy twierdzą, że wprawdzie nie cała, ale jednak największa wina za ucieczkę p.t. publiczności z teatru spoczywa na dyrektorze, i chcą, żeby za nią odpokutował. Przynajmniej rada miasta potrzyma go w niepewności co do subwencji dłużej, niż do tego przyzwyczaiły złote serca bielszczan. Jednak tym razem jest nadzieja, że dość już będzie strachu i narodzą się subwencje, które w dobrych czasach tak łatwo widziały światła sceny. Przez to dyrektorowi nałoży się leczniczy plaster, bo biedny diabeł ze swoją małą diablicą otrzyma więcej niż mu się należy, a miałby otrzymać jak najszybciej.
   Trzeba tylko wyobrazić sobie wewnętrzny ból wśród innych bolączek tego człowieka, który włóczy się po publicznych mównicach lokalnej prasy nie mogąc powiedzieć jednego słowa – jego najbliżsi przyjaciele będą tym szczególnie przerażeni – musi i będzie musiał czytać tyle dobrego i złego o sobie, że chciałby jęknąć wraz z poetą: „Boże, chroń mnie przed moimi przyjaciółmi!”.
Wśród ludzi, którzy w Bielsku także imiennie odpowiadają za opinie o teatrze, sporą uwagę zwraca radca szkolny Theodor Täuber. Wierzymy że wyświadczamy sprawie dobrą przysługę, jeśli znów zajmujemy się badaniem przyczyn biedy w teatrze i dopuszczamy do głosu człowieka, który z wyższego punktu widzenia wyjaśnia pustki w bielskim teatrze i przez to pomaga zrozumieć społeczeństwu tę ciężką sytuację, która bynajmniej nie jest i przy tym nigdy też nie była bielską specjalnością. 



   Radca szkolny Täuber wytacza bój przede wszystkim manii nowinkarstwa, która wciąż żąda tylko nowych sztuk. Co ma kilka lat, nie robi już wrażenia. Tak jakby to, co najnowsze, musiało być też zawsze najlepsze, jak gdyby każda też stara sztuka dla tych, którzy jej jeszcze nie widzieli, nie była nowością. Tacy ludzie przecież też chodzą po świecie.
   Właśnie w literaturze dramatycznej tylko czas wydobywa zawsze najlepsze wartości. Większość okazuje się mało warta, szczególnie obecnie, gdy tak wiele niepowołanych czuje się powołanymi i chce dużo zarobić, a w przypadku rzadkich prawdziwych i wielkich talentów zarabia nie tylko wymieniony dyrektor teatru ale i tworzący poeta; ponieważ pierwszy codziennie setkami i tysiącami musi pokonywać potwora, co oznacza „reżyserię”, drugi jednak nie chce i nie może przy wzroście cen zadowolić się wieńcem laurowym za życia i sławą po śmierci – poeci też żenią się i mieszkają w willach.
   Poeta i dyrektor stali się przedsiębiorcami; ścigają samochodem współczesność. Industrializm także tu przynosi masowy towar rynkowy. Dotyczy to szczególnie operetki. Ostateczny skutek jednak jest taki, że najbardziej uzależnieni od nowinkarstwa psują przy tym gust, a przez to i chęć chodzenia do teatru. – przekonywał 3 maja dr Schneider, a 10 maja w drugiej części tekstu dołożył więcej: Spod znaku sensacji: „Zbiegły dyrektor teatru” można było przedwczoraj przeczytać w gazetach, ponieważ właściciel otwartego przed rokiem teatru Schillera w Bremie, o nazwisku Sültenfuss zbiegł, nie zapłaciwszy należnych gaż, po tym jak włożył w interes znaczne własne środki. Znów dowód na to, że teatralna bieda nie jest bielską specjalnością.



  W teatrze Schillera w Bremie musiało w ostatnich miesiącach być też strasznie pusto, tak że dyrektor Sültenfuss uciekł. U nas w Bielsku jednak dyrektor pozostał, trzyma się nas mocno, na swoje nieszczęście; dlatego konieczne jest, byśmy odwzajemnili tę troskliwą miłość, próbując mu pomóc stwierdzeniem, że on sam nie jest winny ucieczki p.t. publiczności z teatru. Takie dowody otrzymaliśmy w ostatnim tygodniu także wtedy, gdy zespół Ibsena grał przy pustych salach, Homunkulus rzucał swoje genialne myśli w pustkę, a szacowne żydowskie towarzystwo aktorskie musiało doczekać tego, że nie ma w Bielsku żadnego Żyda, który chodzi do teatru.
    W ostatnim niedzielnym numerze zaczęliśmy już rozważać przyczyny powszechnej biedy w teatrach na podstawie sytuacji panującej w mieście Bielsku, rozpoczynając przy okazji od manii nowinkarstwa, do której zmusza dyrektor, od operetki. Wystawianie na scenie towaru masowego oznacza także zepsucie gustu ludzi żądnych nowinek i przy tym brak ochoty do odwiedzania teatru. Według radcy szkolnego Täubera to poszukiwanie nowości przyczynia się także do tego, że opera u nas nie chce się rozwijać. W tej dziedzinie mogą być wskazane tylko wyjątkowe nowości. Uczęszczanie do teatru w Bielsku przy spektaklach operowych na ogół pozostawia bardzo wiele do życzenia, tak dużo, że te ostatnie musiano wręcz odwołać. O operze Smetany „Sprzedana narzeczona” opowiada radca Täuber, że ta piękna opera była w Bielsku wystawiana w 1895 roku od Nowego Roku do końca marca co najmniej dziesięć razy. Były głośne, liczne i chętnie uczęszczające tłumy; jeśli wówczas sezon potrwałby jeszcze dalsze trzy miesiące, opera ta wypełniłaby jeszcze budynek oraz kasę na następnych dziesięć wieczorów. Tylko nieliczni wiedzieli wówczas, że ta opera została skomponowana już w roku 1866, więc wtedy miała już niemal trzydzieści lat. Szła jako nowość i jako taka cieszyła się zainteresowaniem i zachwytem gminy, która nie mogła się napatrzyć i nasłuchać. 



    Sześć lat później (1901) opera ta została ponownie wystawiona; dwa razy, jednak przy tak słabo wypełnionym budynku, że dyrektor musiał zrezygnować z trzeciego pokazu. To samo okazało się dziewięć lat później. Z pewnością w międzyczasie opera nie utraciła piękna i wartości, lecz po prostu nie była już więcej nowością.
   Ci, którzy wcale – lub tylko rzadko – odwiedzają teatr najwięcej narzekali na to, że ceny za miejsca są za wysokie. Jak gdyby w teatrze były tylko drogie siedzenia i nie każde miejsce było dobre, kiedy się tylko słucha i patrzy. Chyba, że chce się oglądać po prostu siebie i być może też siebie słuchać.
Teatr bielski od razu został tak zbudowany, że widzowie wydają się być rozdzieleni według stanów, w zależności czy wzięli parter, loże, balkon czy miejsce po sufitem. Ten podział stanowy jest tak poważnie traktowany, że wielu, którzy mają na to pieniądze, nie odważyłoby się chcieć względnie tańszych lóż. Tylko początkowo na balkonach i w pierwszym rzędzie widziano jaśnie państwa i filary towarzystwa, którzy całkiem szybko stąd na zawsze zniknęli. Słusznie radca Täuber nazywa lekceważenie tańszych miejsc niewybaczalnym faktem, który z roku na rok coraz bardziej szkodzi frekwencji w teatrze. 



   Kiedy w 1890 roku otwierano teatr, wtedy oszacowano i obsadzono wszystkie miejsca siedzące, aż na górę do trzeciego rzędu balkonowego drugiego balkonu, właśnie tak jak w innych miastach, gdzie pani dyrektor, pani major, pani radca dworu i ich córki czują się o wiele lepiej wysoko w górze niż nisko i daleko w przodzie, wraz ze swoimi małżonkami, i nie tęsknią tu za towarzystwem eleganckich wielbicieli płci brzydkiej. Każdy wy-biera sobie swoje miejsce według swojej sytuacji finansowej, zaś wzgląd na pozycję towarzyską ma już drugorzędne znaczenie. Dziś ledwo ceni się jeszcze pierwsze rzędy, które przysposobiono na miejscu najlepszych lóż, szczególnie wygodny pierwszy balkon.
   Gdy bogaci ludzie kupują sobie drogie miejsca, jest to zupełnie w porządku, o wiele bardziej w porządku, niż gdy niezamożny siedzi na drogim miejscu. Wielu jednak woli wcale nie iść do teatru, niż siedzieć na tańszym miejscu. A przecież powinno być zasadą, że lepiej iść do teatru na tańsze miejsce, lecz za to częściej. Przynajmniej dla racjonalnych i prawdziwych wielbicieli sztuki będzie to rozwiązanie! Wtedy na tańsze miejsca przychodzić będzie dość widzów. Nikomu korona z głowy nie spadnie, jeśli zobaczy swojego kolegę, który dba tylko o siebie, czy swojego ucznia, syna bogatych rodziców, a cóż dopiero żonę kolegi niższej pozycji w państwowym wykazie płac, siedzących na droższym teatralnym balkonie.
   Ta forma wstydliwości przez obecny wzrost cen pewnie przyczynia się o wiele bardziej do pustki w teatrze. Tu byłaby na miejscu samodzielność. Trzeba by tylko zapoczątkować brak uprzedzeń, wtedy jeszcze wielu innych też odważy się pójść do teatru i nie siadać całkiem z przodu. Nieliczni, którzy sporo płacą za jedno miejsce, są tak samo podporą teatru, jak liczni, którzy za płatne krzesła niewiele łożą do teatralnej kasy. 


   Radca szkolny Täuber zwrócił jeszcze uwagę na fatalną sytuację, której być może też nie należy lekceważyć, czyli niedostateczną publikację w Bielsku afiszy teatralnych. Podczas otwarcia teatru na każdym rogu wisiało mnóstwo pięknych tablic do zalepiania afiszami teatralnymi. Te potem zostały zastąpione przez drewniane ramy z drucianymi kratami, które stały się coraz mniej liczne i niepraktyczne ze względu na wybór miejsca. Biorąc po uwagę, jak robi się reklamy dla koncertów, cyrku czy kina – przez duże, wpadające w oczy plakaty, często po kilka takich samych, jak te reklamy rozpowszechnia się aż na peryferie miasta i przedmieścia, tak że każdy, chcąc nie chcąc, wręcz musi pokazać je palcem – i porównując nieliczne plakaty teatralne, zawieszone za gęstymi drucianymi kratami, to takie ogłoszenie musi okazać się niewystarczające. Lokalne gazety zmówiły się, że nie opublikują żadnego afisza teatralnego, a jeśli po długich poszukiwaniach znalazło się jakiś afisz wywieszony publicznie, nie można było go odczytać. Nie dziwota, że tak wielu ludzi zapomina, że istnieje w Bielsku teatr. Afisz teatralny nie może być rarytasem, on musi być nieodpłatnie zaniesiony do każdego domu, musi być wywieszony w publicznych i niepublicznych lokalach i izbach, by tysiącom przynosić zaproszenie do teatru; wtedy przyjdzie jeszcze kilkuset i skończą się pustki w teatrze.
   Radca Täuber dobrze życzy teatrowi, a do jego wskazówek powinien się zastosować dyrektor i komitet teatralny. Szanowna publiczność nie omieszka przyjąć miłego zaproszenia do ponownego odwiedzania teatru. Musi się tylko prosić ją jak należy i oferować jej, co się należy.



czwartek, 21 kwietnia 2016

wtorek, 19 kwietnia 2016

Stadt Theater in Bielitz nr 59.

Tylko teatr, mości widzowie,
czyli konkurencji mówimy stanowcze nie...


   W Stadt Theater in Bielitz nie działo się dobrze nie tylko ze pod względem finansów – szwankowała też organizacja i marketing. Kiedy nie można było tej instytucji zmodernizować od środka, postanowiono oczyścić dla niej przedpole. Na pierwszy ogień poszedł ówczesny właściciel kina w Bielsku Adolf Zenker.

   W grudniu 1911 roku magistrat Bielska zakazał mu działalności ze względu na uchybienia formalno-prawne związane z przepisami przeciwpożarowymi i policyjnymi.
Kiniarz odwołał się od tych zarzutów i kary. Zenker wniósł względem tego sprzeciw i dowiódł w nim, że zgoła nigdy w Bielsku nie roszczono sobie etycznych pretensji względem jego przedsięwzięcia, przeciwnie, wszystkie filmy z tzw. męskich wieczorków były wcześniej pokazywane policji i gminnej komisji, a jeśli chodzi o bezpieczeństwo pożarowe – to komisja krajowa, która wizytowała jego przedstawienia, nie znalazła żadnego powodu do nagany. Wiedział bowiem doskonale, że straż i policja nie interweniowały przypadkowo, ale na zlecenie władz miasta. Burmistrzowi i rajcom nie podobało się to, że kino było konkurencją dla dotowanego przez magistrat Bielska teatru miejskiego. Z tego też powodu Zenker postanowił po cichu przenieść swój biznes do Białej. Warto przypomnieć jako ciekawostkę, że podczas „wieczorków dla panów” wyświetlano tam filmy erotyczne firmy „Saturn”.

   Równolegle Zenker odwołał się do Komisji Krajowej, a ta uznała, że nie było żadnych podstaw do jego ukarania i cofnięcia mu koncesji. 19 stycznia 1912 roku tysiąc plakatów na terenie obu miast triumfalnie informowało o zwycięstwie właściciela kina w sporze z magistratem Bielska i zapraszało na dwa seanse filmowe do „Kaiserhofu”, gdzie odbywały się przedstawienia filmowe.

   Spór ponownie rozgorzał w kwietniu. Przez półtorej godziny bielska rada miasta zajmowała się kinem przy okazji łatania kolejnej dziury finansowej miejskiego teatru. Deficyt pokrywał regularnie ma-gistrat. Teraz radni wpadli na pomysł, aby przyznać dyrektorowi teatru 4000 K subwencji. Nie byłoby w tym nic bulwersującego, gdyby nie fakt, że chcia-no, aby na tę subwencję złożył się w połowie właściciel kina. Szeroko o sprawie rozpisywała się niemiecka „Silesia”: Na dzisiejszej sesji Rady Miejskiej, trwającej do godziny 8 wieczorem, całe półtorej godziny pochłonęła dyskusja nad prośbą dyrektora teatru Rübsama. Komitet teatralny przez radnego M.O. Förstera przedstawił bardzo szczegółowo sytuację naszego teatru i kierownictwo Rübsama, czyniąc kino szczególnie odpowiedzialnym za pogorszenie frekwencji w teatrze i wnioskując ostatecznie: skoro miasto dostaje z kraju 2000 koron subwencji na teatr, a kino uiszcza 2000 koron podatku od widowisk, to te 4000 koron powinny być przydzielone dyrektorowi teatru. Nadto, w następnym sezonie trzeba się będzie liczyć ze spektaklami kinowymi w teatrze. Na to, by poznać bliższe szczegóły, nie pozwolił dziś czas, zaznaczono tylko, iż poza wnioskodawcą tylko G.R. Josephy zabrał głos za, a radni Pollak i Schmetterling przeciw subwencji. Już po zakończonej debacie G.R. Vogt przedłożył jeszcze drugi wniosek, by opłaty za rok 1911/1912 płynące od kinoteatru udzielić dyrektorowi Rübsamowi jako subwencję, ponieważ te nie byłyby ujęte w preliminarzu. W dużym napięciu przystąpiono do głosowania. Wniosek Förstera z 4000 koronami subwencji pozostał w mniejszości z 8 głosami przeciw 10. Ostatecznie odrzucony został także wniosek Vogta z 10 głosami przeciwko 8.
Warto pamiętać o tej wielkiej niechęci rajców miejskich do kina, gdyż za jakiś czas ich stanowisko będzie ewoluowało... Na razie jednak dyrektor Rübsam po raz kolejny zwrócił się do rady miasta o wsparcie finansowe. Jednocześnie prośbę o subwencję złożył do Miejskiej Kasy Oszczędności zapowiadając, że teatr uruchomi dużą akcję promocyjną. Plakaty z repertuarem pojawiły się m.in. w tramwajach i restauracjach.
    Po raz kolejny subwencją dla teatru magistrat Bielska zajmował się końcem kwietnia.


czwartek, 14 kwietnia 2016

Stadt Theater in Bielitz nr 58.

Sezon 1911/1912


   Na początku nowego sezonu prasa sugerowała dyrektorowi przeprowadzenie pewnych zmian w systemie abonamenckim oraz repertuarze, aby teatr był dostępniejszy dla przeciętnych mieszkańców miasta.

   30 września przypomniano sztukę „Alt-Heidelberg”, a 2 października pokazano premierowe przedstawienie sztuki „Der Meisterdieb” (Złodziej mistrz), która była adaptacją baśni braci Grimm. Jednym z częściej granych jesienią 1911 roku przedstawień była operetka Franciszka Lehára „Der Graf Luxemburg” (Hrabia Luksemburg) z librettem Alfreda Willnera, Roberta Bodanzky’ego i Leo Steina.

   Komedia Lothara Schmidta „Nur ein Traum” (tłum. jako Tylko sen lub Jedna godzina z tobą) doczekała się dłuższej recenzji. Szczególnie chwalono pannę Idę Simon oraz panów Hohenau i Stenzela. Pięcioaktową tragedię Franza Grillpalzera „König Ottokars Glück und Ende” (Szczęście i upadek króla Ottokara) zaprezentowano 12 października. Reżyserią zajął się sam dyrektor Rübsam. W głównej roli po raz kolejny pojawił się Hohenau.
   Całkowitą nowością była operetka Karla Lindaua z 1911 r. pt. „Vielliebchen”. Libretto napisał Rudolf Österreicher. W sztuce zagrali panowie: Willy Schwab, Naaf i Kaligar oraz panie: Menta Moll, Konrady i Werlot.
   13 października na bielskiej scenie zagrano farsę pt. „Theodore u. Eie”. W głównej roli Theodora wystąpił pan Habel. Jednak recenzent szczególnie chwalił dyrektora Rübsama, który wcielił się w kilka epizodycznych ról: policjanta, lokaja, strażaka. Farsa bardzo się podobała.
   W nowym sezonie powróciła sztuka pt. „Die Heimat”. Zagrały w niej panie: Simon, Koroly, Conrady, Ottberg, Titz, Fischer, Becqueray oraz panowie: Hofftädter, Stenzel, Gabel. Pod koniec miesiąca przedstawiono wodewil pt. „Mam’zelle Nitouche” z muzyką Florimonda Rongera; jej libretto napisali Henri Meilhac i Albert Millaud. Całkowitą nowością była operetka pt. „Die Sirene”, którą w tym samym roku napisał Leo Fall.
   29 października recenzent „Silesii”, który pisywał bardzo oszczędne relacje, po raz ostatni zachęcił do wizyty w teatrze na sztukach „Die Räuben” i „Die Dollarprinzessen”. Później zamilkł. Od tego dnia gazeta ogranicza się tylko do zamieszczania raz na jakiś czas teatralnego repertuaru. W takim okrojonym informatorze pojawiła się wiadomość o tym, że 1 i 9 listopada wystąpił na bielskiej scenie Anton Aback.

   25 listopada odbyła się premiera sztuki pt. „Das neue Mädchen” (Nowa dziewczyna), której autorem był Bernhard Buchbinder pracujący pod pseudonimem Gustav Klinger.
Adaptacja wielkiej powieści historycznej Lwa Tołstoja „Krieg im Frienden” (Wojna i pokój) otwierała grudzień na bielskiej scenie. Kolejną propozycją była tragikomedia pt. „Das weite Land”. Ten pięcioaktowy dramat Arthura Schnitzlera przedstawiało zawiłe, pełne emocji i zdrad, stosunki damsko-męskie. Z powtórek grano operetki „Der Zigennerbaron” i „Baccarat”. Rok 1911 zakończono „Hamletem” i „Anną Kareniną”, najwyraźniej proza Lwa Tołstoja przełożona na język teatru cieszyła się zainteresowaniem widzów.

   Na sylwestra dyrekcja początkowo planowała w niemiecki program patriotyczny, czyli sztukę pt. „Glaube und Heimat” (Wiara i ojczyzna). Jednak słabe zainteresowanie publiczności takim sposobem spędzania sylwestra sprawiło, że sztuka ta została przeniesiona na pierwszy dzień nowego roku, a w wieczór sylwestrowy zagrano muzyczne przedstawienia „Musikantebmädel”, „Wien bei Nacht” i „Brüderlein sein”.
   Teatr wciąż miał słabe wyniki finansowe, więc rozpaczliwie szukano winnych tego stanu rzeczy. Magistrat Bielska, widząc zainteresowanie mieszkańców kinem i jemu przypisując teatralną mizerię, zdecydował zwiększyć oglądalność sztuk teatralnych przez pozbycie się konkurencji, czyli wydalenie z miasta właściciela kina. Pisząc o tym fakcie w grudniu 1911 roku polski „Dziennik Cieszyński” komentował: Przedstawienia w kinematografie urządzane, a bardzo licznie uczęszczane przez publiczność robiły ogromną konkurencje teatrowi, subwencjonowanemu przez miasto. Taki obrót sprawy nie podobał się Polakom, tym bardziej, że przedstawienie w teatrze bielskim, założonym przed paru laty pod hasłem antypolskim z warunkiem, że nie odbędzie się tam przedstawienie polskie – świecą stale pustkami.
   Początkiem nowego roku miłośnikom teatru proponowano ograne już sztuki: „Glaube und Heimat”, „Wien bei Nacht”, „Die Fledermaus”. Później grano „Tolle Wirtschaft”, „Walzertraum”, „Rastelbinder“. Ta ostatnia ope-retka była dziełem tandemu Franz Lehar i Victor Léon. W połowie stycznia w repertuarze pojawiła się adaptacja biblijnej opowieści „Seine i Delila” (Samson i Dalila) „Herbstmanöver”, farsa Johanna Nestroy’a „Heimliche Liebe” (Miłość jest tajemnicą).
   Te skąpe informacje o działalności teatru w Bielsku dramatycznie urwały się pod koniec stycznia. „Silesia” ze smutkiem oświadczyła, że pomimo upominania się o repertuar dyrekcja teatru uparcie milczy... i takie milczenie niestety trwało do końca sezonu... Po jego zakończeniu w gazecie ukazał się duży artykuł zawierający mnóstwo pytań dotyczących ostatnich lat funkcjonowania teatru. Publicysta pytał, po co i dla kogo ma istnieć teatr, przypominając jednocześnie, że jest to nasza wspólna sprawa i każdy na miarę swoich możliwości powinien popierać nasz teatr.