poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz. 26.

Rok 1915

Działania frontowe
10 stycznia 1915 r. znowu pułk  Zielińskiego przerzucony został w Alpy Rodniańskie i rozpoczął walki, których rezultatem było zdobycie Kirlibaby, a potem zwycięski pochód aż do Niżninowa nad Dniestrem. Ten pierwszy, bardzo ciężki okres bojów, zwany okresem karpackim, kończył się na Bortnikach. Do Brygady na stałe przylgnęły po nim określenia Karpacka i Żelazna. Pułk, wyczerpany tylu przejściami, udał się na parotygodniowy wypoczynek do Kołomyi. Gdy 27 lutego 1915 roku z rozkazu Komendy Armii legioniści maszerowali ku Nadwornej, znowu pod Mołotków i Sołotwinę, przypominali bardziej szpital przemęczonych żołnierzy niż jednostkę bojową. Z całego baonu zdolnych do służby było 45 ludzi. 14 marca 2 batalionu godnie reprezentował na pozycjach już tylko jeden szeregowiec. Tego dnia zachorował nawet żelazny pułkownik Zieliński.
Żołnierze II Brygady, broniąc Węgier przed rosyjską inwazją, uważali, że służą polskiej sprawie. Z każdym kilometrem szlaku bojowego rosła ich wola wytrwania i przekonanie, że dopóki istnieją Legiony i póki się biją, idea niepodległości żyje. Boleśnie przy tym odczuwali skupienie uwagi społeczeństwa oraz NKN na I Brygadzie oraz dorabianie im czarnej legendy ślepego narzędzia w ręku austriackiego zaborcy.

Żołnierze z Podbeskidzi jednak się nie zastanawiali nad tym, lecz walczyli i ginęli. Antoni Cierniak z Buczkowic wspominał, że członkowie jego rodziny Jan i Józef Wałęgowie zginęli na froncie w dość niecodziennych okolicznościach. Kiedy jeden z braci padł od kuli nieprzyjaciela, drugi rzucił się, by wynieść ciało z pola bitwy. Wtedy, gdy ciało brata wynosił, został również trafiony. Padł martwy. Po ustaniu ostrzału splecione ciała braci złożono w zbiorowej mogile.
Po pierwszym „sezonie” walk wykrwawione oddziały nie miały dobrego samopoczucia. Żołnierze czuli się lekceważeni przez sojuszników i traktowani jak mięso armatnie.
Pod austriackim dowództwem
W połowie marca II Brygada, czyli grupy Hallera i Zielińskiego, połączyły się w Kołomyi. W ich szeregach znajdowało się wówczas tylko 5173 żołnierzy. W czasie postoju przystąpiono do zapowiedzianych już wcześniej prac organizacyjnych, mających na celu połączenie wszystkich oddziałów w II Brygadę. Dowództwo powierzono Austriakowi, pułkownikowi Ferdynandowi Küttnerowi, nieznającemu w ogóle języka polskiego. Dowództwa II brygady nie obejmuje ani Haller, ani zżyty z brygadą dziadek Zieliński, obydwaj zostają właściwie bez przydziałów. Dla legionistów był do dotkliwy policzek, gdyż liczyli na połączenie się z I Brygadą i posiadanie polskiego dowódcy, a tymczasem pojawił się Küttner, który przyprowadził ze sobą wielu austriackich oficerów. Ze względu na potężne straty doszło też do kolejnej reorganizacji brygady.
Po tych zmianach nie było w II Brygadzie dobrej atmosfery. Generał Karol Trzaska-Durski nie cieszył się nigdy szczególnym szacunkiem, wielu oskarżało go o brak umiejętności dowodzenia, co miało doprowadzić do wysokich strat w bitwie pod Mołotkowem. Liczono, że dowództwo obejmie cieszący się dużą popularnością pułkownik Zygmunt Zieliński, zwany przez podwładnych dziadkiem. Zdecydowanie stronił on od polityki, podkreślając, że jest żołnierzem i dowodzi żołnierzami, natomiast od polityki są politycy. Ta postawa, bardzo jasno określona, była doceniana przez NKN, lecz krytykowana przez tzw. Radę Pułkowników, skupioną wokół Józefa Piłsudskiego. Zielińskiego ceniono za jego zimną krew, odwagę, rozległą wiedzę wojskową i troskę o żołnierzy. Walcząc o lepszy sprzęt i warunki służby, dziadek często wchodził w spory z przełożonymi.
Osobą, która miała niesamowitą charyzmę, był generał Józef Haller, który potrafił sprawić, że podwładni go kochali. Jasno precyzował swoje poglądy polityczne i, co ważne, ostro występował w obronie legionistów, nie wahając się przeciwstawić swoich poglądów opiniom wyższych oficerów armii austro-węgierskiej. Z dowódców batalionów znajomością wojennego rzemiosła, odwagą i ambicją wyróżniali się Henryk Minkiewicz, Marian Januszajtis i Bolesław Roja. Jednak pierwszemu pamiętano bardzo ostry zatarg z Piłsudskim, a Bolesław Roja i Januszajtis zasłużyli sobie na opinię łatwo szafujących krwią swoją i żołnierzy.
W połowie kwietnia legioniści zostali wysłani na Bukowinę w okolice Dobronowiec. 13 maja 1915 roku skutkiem odwrotu Austriaków, II Brygada zmuszona była do opuszczenia zajmowanych pozycji. W czasie tego odwrotu część pułku, zaatakowana przez przeważające siły rosyjskie, poniosła dość dotkliwe straty. Podjęta jednak parę tygodni później ofensywa doprowadziła do zdobycia Rarańczy, gdzie legioniści przejęli karabiny maszynowe.
Do historii II Brygady i chwały Sokołów przeszła słynna szarża pod Rokitną. Posłuszny rozkazowi drugi szwadron, sformowany głównie z Sokołów jeszcze w Krakowie, pod dowództwem Zbigniewa Dunina-Wąsowicza dokonał szarży na potrójne, kryte okopy rosyjskie. Polacy zdobyli okopy, niestety po tej szarży pozostało tylko sześciu kawalerzystów.

Kampania besarabsko-bukowińska zakończyła się porażką wojsk państw centralnych. Jednak na terenie Galicji państwom centralnym udało się odbić zajęte wcześniej przez Rosjan Przemyśl i Lwów. Od tego momentu przez cały rok 1915 pojawiały się próby zawarcia z Rosją pokoju odrębnego. Taki pokój był możliwy jedynie kosztem ziem polskich, które mogłyby stanowić teren do podziałów, dlatego też legioniści na próżno w tym czasie czekali na proklamację powstania państwa polskiego.
II Brygada trwała na swoich posterunkach w rejonie Rokitna - Rarańcza. Po pierwszym roku wojny żołnierzom II Brygady towarzyszyło rozgoryczenie spowodowane ciągłym milczeniem cesarzy w sprawie polskiej oraz świadomość, że za marzenia płacą własną krwią. Tej zaś polało się o wiele za dużo. Jak wynika z szacunków Departamentu Wojskowego NKN dokonanego w lipcu 1915 roku, ponad 7 tysięcy legionistów poległo, odniosło rany, dostało się do niewoli lub zaginęło. Wiele budynków na terenie Podbeskidzia zamieniono na szpitale. W samym tylko budynku Szkoły Przemysłowej w Bielsku do stycznia przebywało 3 400 rannych.
W rejonie Rokitna - Rarańcza legioniści walczyli do połowy października, czyli aż do odwołania na nowy teren bojów - na Wołyń, gdzie na jakiś czas połączone zostały wszystkie brygady legionowe. W międzyczasie 5 sierpnia 1915 roku lakoniczny komunikat „Warschau gefallen” poinformował wszystkich, że Niemcy zdobyli Warszawę. Dowództwo niemieckie ze względów politycznych nie pozwoliło legionistom brać udziału w zajęciu Warszawy.
Połączone legiony działały w ramach austro-węgierskiej 4 armii. Wysyłając wszystkie polskie oddziały w jeden rejon frontu, Austriacy spełniali postulaty Naczelnego Komitetu Narodowego. Liczyli, że w ten sposób zniwelują rosnące w polskich szeregach rozczarowanie dotychczasową postawą Wiednia i naczelnego dowództwa. Jednak to, co mogło wywrzeć pozytywny skutek jesienią 1914 roku, obecnie było daleko niewystarczające. (...) Oczekiwali połączenia ziem zaborów rosyjskiego i austriackiego, powołania na nich polskiej administracji i usamodzielnienia się Legionów.
Józef Piłsudski, korzystając z okazji połączenia Legionów, chciał rozegrać kolejną partię pokerową. Postanowił zalicytować, gdyż nabrał przekonania, że już czas, aby jasno określić przyszłość Polski i Legionów oraz zawalczyć ze słabnącym NKN o przywództwo polityczne. Czas wydawał się odpowiedni, tym bardziej, że I Brygadzie groziło podporządkowanie się Komendzie Legionów. Do tej pory zwierzchnictwo to było czysto teoretyczne, a I Brygada cieszyła się znaczną autonomią. Teraz, gdy jednostki znalazły się obok siebie, ingerencja komendy była pewna. W związku z tym podjęto cały szereg działań, aby na każdym kroku podkreślać swoją odrębność i autonomię. Było to o tyle łatwiejsze, że Legiony różniły się już samym wyglądem. Żołnierz II brygady pozdrawia całą ręką, na kołnierzu nosi gwiazdki typu austrjackiego, również nakrycie głowy różni go od żołnierza I brygady, gdyż II brygada nosi miękkie rogatywki, miast przyjętych w oddziałach Piłsudskiego maciejówek.

Legioniści - już nie tylko Sokoły z II Brygady, ale i ci z pozostałych brygad - coraz częściej zadawali pytanie, czy wobec wyparcia wojsk rosyjskich z większości ziem polskich i złej kondycji imperium Romanowów dalsza walka nie będzie się toczyła jedynie w imię interesów państw centralnych. Żołnierze II Brygady, wchodząc na teren Królestwa, dowiadywali się o kontrybucjach, wywłaszczeniach i wywózkach na roboty przymusowe do Niemiec. Wysokość szkód wyrządzonych np. Towarzystwu Łowickiemu przez rekwizycje władz niemieckich wyniosła około 900.000 rubli, ogólna zaś suma strat wskutek gospodarki władz okupacyjnych i bezpośrednich działań wojennych dochodziła do 2.000.000 rubli.
Ocenia się, że na przymusowe roboty w ramach tzw. zwalczania wstrętu do pracy wywieziono do Niemiec ponad 80 tysięcy robotników. Takie zachowanie sojusznika przy ciągłym braku jasnych deklaracji w sprawie polskiej prowadziło w szeregach legionowych do ciągłych napięć, na które nakładały się waśnie wewnętrzne i rywalizacja polityczna.
Pod koniec października długo oczekiwane ostatnie pułki II Brygady dotarły na Wołyń, przetransportowane drogą kolejową do stacji Maniewicze. Pomiędzy 20 a 24 października na ziemię poleską przybyła radośnie powitana karpacka II-ga Brygada. I tutaj kolejny raz powtórzył się los tułaczy, którzy niemal bezpośrednio po wyładowaniu z wagonów zostali skierowani na pobliski front, aby ratować oddziały austro-węgierskie z XXI brygady, stojące pod Kostiuchnówką. W tej sytuacji Komenda Legionów przygotowała kontr-uderzenie. Oddziały legionowe razem ze wspierającymi je węgierskimi, austriackimi i niemieckimi, ponosząc znaczne straty, odbiły część utraconych pozycji. Rosjanie utrzymali jednak Kostiuchnówkę i pobliskie wzgórze 195,45. Rozkaz zdobycia ich rankiem 5 listopada odebrały kompanie z 2 i 3 pułków piechoty. Przeciwko wysyłaniu żołnierzy, którym nie zapewniono wsparcia artylerii, na umocnione pozycje wroga protestował komendant 3 pułku podpułkownik Henryk Minkiewicz. Jednak Komenda, zobowiązana przez dowództwo austriackie, potwierdziła rozkaz szturmu. „Karpatczycy” w trudnych warunkach pogodowych, nie znając terenu, ruszyli w stronę nieprzyjaciela, korzystając z mroku i mgły. Kiedy od okopów przeciwnika dzieliło ich zaledwie 150 metrów, mgła się rozproszyła i tyraliera legionistów na otwartym polu stała się celem dla Rosjan.

Idący na czele por. Łysek poderwał ludzi do ataku, a podchor. Lejczak dobył szabli i krzyknął: Naprzód! Niech psiekrwie wiedzą, że idą polskie oficery!. Chwilę później on i jego pluton opuścili na zawsze swoich towarzyszy. Jak łatwo się domyślić, bez odpowiedniego wsparcia żołnierze legionowi zostali w tej bitwie zdziesiątkowani. Jednak ich męstwo, wola walki i wyszkolenie zostały zauważone przez niemieckich „towarzyszy broni”, którzy wzgórze koło Kostiuchnówki nazwali Polską Górą, a pobliski lasek - Polskim Laskiem. Posypał się też cały deszcz wysokich bojowych odznaczeń od państw centralnych dla legionistów. Nastąpiła wyraźnie wyczuwalna zmiana stosunku wyższych dowództw austro-węgierskich i niemieckich do Legionów. W dokumentach i rozkazach zaczęto używać powszechnie i - co ważne - oddolnie, bez rozkazu, określenia Wojsko Polskie! Szczególnie Niemcy widzieli, jak bardzo na korzyść wyróżniali się Polacy na tle wielonarodowej armii C.K. Rozpoczęli więc pertraktacje z Austro-Węgrami, dotyczące przekazania Legionów pod dowództwo niemieckie.
Po opisanych wyżej walkach front na tym odcinku zastygł. Jedynie w nocy z 7 na 8 listopada 1915 roku II Brygada stoczyła ciężki bój pod Bielgowem z nieprzyjacielem, który wdarł się na tyły. Pułki II i III Brygad spędzały zimę na pozycjach nad rzeczką Garbach w rejonie Kostiuchnówki, Optowej oraz Kołodja. Zimujące oddziały intensywnie szkolono, poza tym prowadzono wśród żołnierzy szeroko zakrojoną akcję oświatową, otwarto szkoły podoficerskie i kursy oficerskie. W działaniu na polu edukacyjnym wyróżniał się porucznik Józef Kustroń.
Dopiero teraz można było w całej krasie zobaczyć, jak poszczególne brygady się różnią, jeśli chodzi o krój i kolor mundurów, odznaczenia i stopnie. Oficerowie, którzy przeszli do Legionów z armii austro-węgierskiej musieli zachować swoje dotychczasowe mundury z różnych formacji, obozowisko legionistów przypominało więc bardziej zlot militarny, a nie regularne oddziały. Wszelkie próby ujednolicenia wyglądu napotykały wielki opór. Nawet próba ujednolicenia odznaki legionowej na wzór II Brygady się nie udała.

Podczas walk pozycyjnych legioniści postarali się o to, aby zorganizować prawdziwe kino zaledwie dwa kilometry od linii frontu. Kinoteatr „Szopa” stał się miejscem wielu spotkań, oficerowie i lekarze przekazywali tam legionistom wiedzę z wojskową i sanitarną.
Zamiłowanie legionistów do X muzy docenili szybko filmowcy, którzy przygotowali film na temat II Brygady. 10 kwietnia 1916 roku w kinoteatrze Hötzendorf w Wiedniu odbyła się premiera filmu, na którą przybyła między innymi arcyksiężna Izabella. Przesunęły się przed widzami rozmaite epizody z dziejów 2-giej brygady na polach bessarabskich. (...) Były tam sceny z walk – odparcie Moskali zbliżających się nagłym atakiem, artyleria legionów w ogniu, schwytanie jeńca. (...) Były i sceny z życia obozów, ranna toaleta w źródełku przed pozycyą, „menaż” z kuchni polowej, koncert legionistów-muzykantów z instrumentami własnej prodykcyi, transport rannych itp. Autorem tych oryginalnych i pięknych zdjęć jest chor. Legionów polskich Maksymilian Staransky.



Pod koniec 1915 roku arcyksiążę Karol Stefan z Żywca razem z rodziną przebywał w Wiedniu. Dowiedziawszy się, że w Allgemeines Krankenhaus przebywają ranni legioniści, udał się do nich 28 grudnia. Arcyksiążę przywiózł ze sobą opłatek z Żywca i łamał się nim z dzielnym polskim żołnierzem, składając mu życzenia szybkiego wyzdrowienia i zwycięstwa, przez nas wszystkich tak upragnionego. Obdarzył go również wybornymi piernikami z żywieckiej kuchni pałacowej, a wśród dłuższej rozmowy wypytywał troskliwie o rany i przebieg leczenia.

piątek, 26 kwietnia 2019

wtorek, 23 kwietnia 2019

Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz. 25.



Tymczasem na terenie Podbeskidzia
Każda wojna tak naprawdę ma dwa fronty. Najlepiej dostrzegany jest ten, na którym ścierają się armie, głośny i szeroko komentowany we wszystkich mediach. Jednak równolegle z nim trwa drugi front, cicha wojna, która toczona jest daleko od okopów wojennych. Historycy często zapominają, bagatelizują lub też pomijają go w swoich opracowaniach. A przecież nieraz już okazało się, że na zwycięstwa i zaskakujące zwroty działań wojennych zasadniczy wpływ miało to, w jaki sposób „walczyło” zaplecze. To przecież tam organizuje się oddziały uzupełniające, przygotowuje nowe środki do zabijania, zapewnia całą logistykę na potrzeby działań wojennych.
Oprócz czysto technicznej pomocy, bardzo istotne jest wsparcie moralne żołnierzy. Tylko żołnierz zmotywowany potrafi w trudnych chwilach wznieść się ponad zmęczenie i strach i zdobyć się na bohaterską postawę. Dlatego tak naprawdę długotrwałe konflikty wygrywają te armie, których żołnierze walczą w przekonaniu, że to jest ich wojna. Najcenniejszy jest żołnierz, który ma świadomość, że walczy dla bezpieczeństwa swojej rodziny, w obronie ideałów, które wyznaje, lub wiary, która gości w sercu.
Jednak nawet najdzielniejszy żołnierz słabnie bez zaopatrzenia, wsparcia materialnego i moralnego od zaplecza. Dlatego teraz przedstawimy, jak żyło się ludziom na Żywiecczyźnie i Podbeskidziu w trakcie wojny światowej. Będzie to obraz uzyskany głównie dzięki informacjom, jakie pojawiały się w gazetach.

Powiatowy Komitet Narodowy w Żywcu

W czasie, kiedy Sokoły pospiesznie przeobrażały się w legionistów, na Podbeskidziu doszło do kilku ważnych wydarzeń. Pierwszym z nich było ukonstytuowanie się Powiatowego Komitetu Narodowego. 26 sierpnia przyjechał do Żywca komisarz wojskowy z posłem do Rady Państwa i delegatem NKN dr Stanisławem Łazarskim. Udało im się skompletować skład 12-osobowego komitetu, do którego dwa dni później dołączyły następne osoby, aby odzwierciedlał on lokalny układ sił politycznych. Ofiarność mieszkańców ziemi żywieckiej zasiliła kasę PKN poważnymi sumami, w rezultacie czego fundusz tej kasy wzrósł do 42 000 koron. Podobne dary przekazywano w innych miejscowościach. Kasa Stefczyka w Wilamowicach przekazała 531 koron dla Polskiego Skarbu Narodowego.
    Stojący na czele Komendy Legionów generał Karol Trzaska-Durski, dążąc do rozwoju legionów, podjął próbę sformowania 4 pułku piechoty. Rozkazem z 30 września na rejon formowania wyznaczył Żywiec, a na pierwszego dowódcę Władysława Sikorskiego. Jednak zbyt wolny napływ ochotników oraz zmieniająca się sytuacja polityczna i militarna nie pozwoliły na realizację tego zamysłu.


Sprawa tzw. Legionu Wschodniego
    Bardzo trudny okres przeżywało Podbeskidzie po rozwiązaniu tzw. Legionu Wschodniego. Przypomnijmy, że w wyniku kryzysu przysięgowego we wrześniu 1914 roku ponad 5000 ludzi ze Lwowa i okolicy zamiast zostać w Legionach powróciło do domów. Z całego wielkiego tzw. Legionu Wschodniego (liczącego ponad 6000 ludzi) połączonego z ochotnikami i Legionem Śląskim ostatecznie przysięgę złożyło tylko 800 osób razem z Józefem Hallerem.
Przez kilka dni przepływała przez region fala ochotników powracających z rozwiązanego legionu. Ochotnicy, zaopatrzeni w legitymacje Komendy Legionu Wschodniego, upoważniające ich do bezpłatnej jazdy koleją, masowo napływali do Żywca i Białej.
    Tymczasem dla austriackiego Naczelnego Dowództwa (AOK) niedoszli legioniści stali się podwójnie niewygodni. Po pierwsze odmówili przysięgi na wierność cesarzowi, co dowodziło, że nie są lojalnymi poddanymi Austro-Węgier. Po drugie, byli zorganizowani w wojskowe grupy, w każdej chwili mogli więc przekształcić się w piątą kolumnę i rozpocząć dywersję na tyłach walczących armii, tym bardziej, że znane było ich antyniemieckie nastawienie. Z tego też powodu żandarmeria regularnie łapała niedoszłych legionistów i osadzała w więzieniach bądź wcielała do armii i wysyłała pod granicę z Włochami.

Równocześnie prewencyjnie aresztowano ludzi posądzonych o sympatie prorosyjskie, którzy mogliby stanąć na czele tych zdesperowanych niedoszłych legionistów. Aresztowany przez żandarmerię austriacką z Białej został wtedy poseł Jan Zamorski. Ten wielki przyjaciel „Sokołów” z Podbeskidzia, którego poznaliśmy już jako zwolennika orientacji antyniemieckiej podczas pamiętnej bitwy nad Białą, został osadzony w więzieniu wojskowym w Morawskiej Ostrawie.
Wśród ludności zapał był powszechni i z każdej strony płynęły datki na wyekwipowanie „Sokołów”. Datek w wysokości 32 koron złożyły m.in. pielęgniarki z bielskiego szpitala.

Tymczasem w Bielsku i w Białej stanęły prawie wszystkie fabryki. Tylko nieliczne pracowały na potrzeby wojska. Zawiązała się straż obywatelska w licznie 200 osób, aby strzec porządku w nocy.
Pomimo jednak wspólnej walki przeciwko Rosjanom, burmistrz Bielska Hoffman trzymał się starych wszechniemieckich zasad i wezwanie do stawienia się do wojska dla czasowo urlopowanych „lankszturmistów” publikował tylko w języku niemieckim.
Można powiedzieć, że stara nienawiść nie rdzewieje. Po niepowodzeniach na froncie do Bielska zaczęli zjeżdżać uchodźcy z terenów przyfrontowych. Zaniepokojony tym faktem radny miejski Förster, adwokat znany ze swych antypolskich poglądów, wystąpił z żądaniem, aby do miasta wpuszczano tylko tych, którzy mają tam rodzinę! Co oznaczało, że uciekinierzy, głównie narodowości polskiej, nie mieliby do Bielska wstępu. Także dyrektor komory arcyksiążęcej Payer wykazał się „wszechniemiecką miłością bliźniego” i wyznaczył 100 litrów mleka dla uciekinierów, ale pod warunkiem, że nie będą z niego korzystać Polacy i Żydzi.
W tym czasie mieszkańcy okalających Bielsko miejscowości życzliwie gościli uciekających przed wojną. „Kurier Lwowski” pisał: Nie brak zbiegów prawie że w każdej miejscowości, położonej przy stacjach koleji Sucha - Żywiec i Żywiec – Wilkowice - Bystra. Ci wszyscy czują dobrze to, że życie pędzą zdala od ogniska domowego, lecz lepiej tu, niż gdzie indziej.
Gazety pełne były anonsów, np. że rodzina Gustawa Brubachera cała i zdrowa i schroniła się w Bystrej , a rodzina Madurkowiczów znalazła schronienie w Zabrzegu.

Znany nam już poseł Josephy wystąpił przeciwko legionistom, którzy przygotowywali się do pójścia na front w ramach tzw. drugiego zaciągu, twierdząc, że: stanowią oni niebezpieczeństwo dla miasta w razie wkroczenia obcych wojsk, bo mogliby się nieprzyjaźnie wobec nich zachować. Legiony uważał za zagrożenie, bowiem każdy, który chce służyć ojczyźnie, może wstąpić do armii. Trzeba jednak zaznaczyć, że takie myślenie w tamtych dniach prezentowała tylko dość nieliczna, aczkolwiek bardzo wpływowa grupa mieszkańców Bielska. Najlepiej o tym świadczy fakt, że podobne wypowiedzi i zachowania zostały skrytykowane zarówno przez „Anzeigera” jak i „Volksblat”, niemieckie gazety, które dalekie były od sympatii do Polaków.
Pod koniec września przywrócono zawieszone wcześniej kursowanie pociągów robotniczych na trasie Bielsko - Kęty.
W październiku Biała stałą się siedzibą Namiestnictwa, Rady Okręgowej  szkolnej, Dyrekcji skarbu, Prokuratury skarbowej. Tu przeniosła się także „Gazeta Lwowska”, która była drukowana w drukarni „Wieńca i Pszczółki”. Warto podkreślić, że organ śp. ks. Stojałowskiego ze względu na swój krytyczny stosunek do zaangażowania Polaków po stronie Austro-Węgier często był, cenzurowany i zawieszany. Natomiast Dyrekcja kolei państwowych przeniosła się do Żywca. Działania wojenne spowodowały bałagan, wielu urzędników i emerytów nie otrzymywało poborów, więc aby je otrzymać udawali się z zażaleniami tam, gdzie przeniósł się właściwy urząd, czyli najczęściej do Białej i Żywca.
W tym miesiącu przez Bielsko przejechał pierwszy duży transport jeńców rosyjskich. Liczba ich sięgała ok. 500. Bywały jednak dni, kiedy pociągi przewoziły nawet 13 000 jeńców. Dla ich obsługi uruchomiono obóz przejściowy w Czechowicach.

Grozę budziły transporty rannych, jednym z nich przyjechało na stację do Bielska aż 600 rannych z pola walki pod Dęblinem. Z każdym dniem rannych przybywało, przy koszarach piechoty w Bielsku wybudowano dla nich baraki mogące pomieścić 2000 osób. Już w listopadzie okazało się to niewystarczające i przyszedł nakaz, aby zamknąć szkoły i w nich urządzić szpitale dla 5000 tysięcy żołnierzy.
W październiku chwile grozy przeżywali mieszkańcy Bystrej, gdyż pojawił się tam przypadek cholery. W listopadzie aż sześć takich zachorowań odnotowano w Czechowicach. W Zabrzegu odnotowano wystąpienie pryszczycy. W Kaniowie z kościoła pw. Niepokalanego Serca NMP zabrano na potrzeby wojska dzwony.
13 października nastąpiło wznowienie ruchu towarowego na trasie Bielsko – Wilkowice i Bystra - Żywiec.
Wraz z wojną rozpoczął się wyścig cen. Szczególnie mocno podrożały artykuły spożywcze. Do komisji zasiłkowej w powiecie bielskim wpłynęło 3968 podań o zapomogi rządowe, 3700 komisja rozpatrzyła przychylnie. Kolej Północna zaczęła wydawać karty wolnej jazdy lub o zaniżonej cenie osobom w trudnej sytuacji materialnej. Palacze przeżywali kłopoty z brakiem tytoniu. Grudniowa dostawa papierosów wartości 18 000 koron nie starczyła na długo.

W grudniu przywrócono pasażerski ruch kolejowy, można było nadawać przesyłki ekspresowe na poczcie w całym regionie. Było to wynikiem zatrzymania rosyjskiej ofensywy. O pewnej normalizacji może świadczyć i to, że w Wieszczętach mieszkańcy postanowili założyć u siebie cmentarz i wybudować kaplicę cmentarną.
Ministerstwo wojny obłożyło dodatkowym podatkiem miłośników kina. Odtąd każdy miłośnik X muzy idąc do kinematografu musiał kupować dwa bilety - jeden normalny, a drugi wartości 2 halerzy na cele wojenne.

Komisje poborowe powołały do służby wojskowej wielu mieszkańców regionu. Z samych Kóz było ich 400.

wtorek, 16 kwietnia 2019

Ludzki los fotografią pisany cz.3 Józef Fijak



Józef Fijak


Józef Fijak ur. 02.01.1896r. w Pietrzykowicach – zm. 28.08.1973r w Żywcu. Był synem Wojciecha Fijaka i Franciszki z domu Adamczyk. 11.02.1923 r. w Rogozinie pow. Płock poślubił on Józefę z d. Dylewską, ur.19.03.1899 w Juryszewie. Mieli oni córkę Helenę ur. 22.033.1924 r. w Bielsku Białej, zm. 27.09.2001 r.



Był uczestnikiem dwóch wojen światowych.
Podczas I wojny został powołany do c.k. armii już we wrześniu 1914 roku, do taborów wojskowych, do kolumny amunicyjnej.
- 12 lutego 1915r. został wcielony 16 Pułku Piechoty Obrony Krajowej.
- 16 kwietnia 1915r. wysłany na front rosyjski, gdzie walczył do czerwca 1916r. – 18 sierpnia 1916r. został przeniesiony do 31 Pułku Piechoty Strzelców
   Krajowych
- 22 października 1916r. wysłany na front włoski.
- 16 wrześniu 1917r. został ranny w lewą rękę i dostał się do niewoli włoskiej.
- 18 grudniu 1918r., przebywając w włoskiej niewoli wstępuje do Wojska
  Polskiego formowanego we Włoszech, Santa-Maria Capue-Vetere, do 2 Pułku
  Strzelców Księcia J. Poniatowskiego.
- 12 stycznia 1919r. wyjeżdża do Francji, do Armii Gen. Hallera, do 2 Pułku
  Piechoty Instr. Grenad. Volt.
- W lutym 1919r. przeniesiony na Kurs Dywizyjny trębaczy pułkowych, który
  ukończył w kwietniu tegoż roku.
- W kwietniu 1919r. powrócił do Polski z 2 Pułkiem Instr. Grenad. Volt, na
  „Sektor 34” na Mazowszu, gdzie do momentu wyjazdu na front pełnił służbę
  ochronno-porządkową.
- W maju 1920r. po przemianowaniu 2 Pułku Instr. Grenad. Volt na 3 Pułk
  Strzelców Podhalańskich wyjechał na front wschodni, gdzie walczył do
   sierpnia, do chwili kontuzjowania w głowę i lewą nogę. Po kontuzjowaniu
   przebywał w szpitalu.
- We wrześniu 1920 r. został wysłany do Szkoły Wielkopolskiej Podoficerów w
  Biedrus(z)ku na kurs podoficerski i po jego ukończeniu, w grudniu 1920r.
  został mianowany kapralem. 
- W marcu 1921r. powrócił do 3 Pułku Strzelców Podhalańskich w Bielsku.
- W kwietniu 1921r. wstąpił do 3-go Powstania Górno-Śląskiego, w którym
  walczył w Grupie Połud-Wschód ppor. Żelaznego. Za czyny wybitne został
  odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Górno-Śląskim Waleczności i
  Zasługi na Śląskiej Wstędze. W czasie Powstania Górno-Śląskiego zapadł na
  malarię i przez 2 miesiące przebywał w szpitalu.
- W listopadzie 1921r. powrócił z Powstania do 3 Pułku Strzelców
  Podhalańskich i został mianowany plutonowym.
- Rozkazem Min. Spraw Wojskowych został odkomenderowany na 6-cio
  miesięczny kurs sierżantów-szefów w Centr. Szkoły Podoficerów
  Zawodowych Nr 1 Chełmno.
- 1 maja 1921r. Rozkazem D-wa Okr. Gen. Kraków został mianowany
   podoficerem zawodowym
- 2 czerwca 1922r., po ukończeniu kursu powrócił do Pułku i Rozkazem D-cy
  Pułku objął funkcję szefa Szkoły Podoficerów, którą pełnił do 1934 roku.
- 14 grudnia 1922r. został mianowany sierżantem.

- We wrześniu 1923r. przebywał w szpitalu Okr. D.O.K. Kraków, na operacji.
- 1 lipca 1927r. został mianowany st. sierżantem.
- W lipcu i sierpniu 1927r. przebywał na leczeniu w szpitalu D.O.K. Kraków.
- W lipcu 1928r. został odkomenderowany na 5-cio miesięczny kurs w C.S.S w
  Toruniu, który ukończył w 1929r.
- W latach 1930-1933 ukończył kurs z zakresu 4-ch klas gimnazjum; 4-ry klasy
  gimnazjum wymagał od podoficerów zawodowych Rozkaz Min. Spraw
  Wojskowych.

- W 1935 roku został odkomenderowany na instr. do Pow.P.W.I.W.F. Biała przy
  21 Dyw. P.G.; funkcję tą pełnił do 1938r., a następnie został odwołany do
  Pułku na stanowisko D-cy Taboru Bojowego.
- 01.10.1938 – 01.02.1939r. uczestniczył w zajęciu Zaolzia.
- W marcu i kwietniu 1939r. przebywał w szpitalu DOK.V. Kraków, po
  wypadku złamania kości prawego ramienia,
- Od kwietnia do czerwca 1939r. przygotowywał umocnienia polowe przy
  granicy niemieckiej, w rejonie Śląska Cieszyńskiego;

- W dniu 26 czerwca 1939r. przeniesiony etatowo, służbowo i gospodarczo do I
  Żywieckiego Baonu O.N. na stanowisko dowódcy plut. c.k.m. i opp. rejon
  Zwardoń; Rozkaz M.S.W. Pers. L.1328/Tjn. I-4 z dn. 10.06.39r. Dowódca
  O.K.V. rozk. L.4714/Tjn. S.R.Pers.
- 01.09.1939 – 29.09.1939r. udział w Kampanii Wrześniowej.
- W dn. 30 września 1939r. dostał się do niewoli niemieckiej, z której zbiegł i
  ukrywał się do czasu zebrania wiadomości o ruchach Niemców.
- W grudniu 1939r. przedostał się przez Czechosłowację, Węgry, Jugosławię i
  Włochy do Francji, do Wojska Polskiego; został d-cą plutonu 1 komp. c.k.m.,
  4-ty Pułk Strzelców Warszawskich, 2 Dywizji Gen. Prugar-Ketlinga.
- W marcu 1940r. wysłany z pułkiem do strefy frontowej.
- 06.04.1940r. – przydział do 4 W.P.S.P na stanowisko Szefa  I-szej Kompanii
  C.K.M. W dniach 13-19.06.1940r. brał udział w walkach w rejonie Belfort,
  Montbeliard, Pont de Roide, Maiche, Damprichard, Trevillers. Stopień wojs.:
  st. sierżant.; brał udział w walkach do 27 czerwca 1940r; ranny w lewy bok od
  wybuchu granatu.
- 01.03.1941r. – Rozkazem 2 Dywizji Strzelców Pieszych Nr 2/167/I Gen.
   Prugar Ketlinga mianowany chorążym.
- 20.06.1940 - na rozkaz dowództwa przekroczył granicę szwajcarską z 2
  Dywizją, gdzie był internowany do 1943r.
- W styczniu 1943r. zbiegł z internowania do Oddziałów „Macchi”
  Francuskiego Ruchu Oporu, w których walczył do czerwca 1943r. Po rozbiciu
  oddziałów „Macchi” por. Jankowskiego zbiegł do Szwajcarii, gdzie przebywał
  do zwolnienia z internowania.
- W maju 1945r. został zwolniony z internowania i zaciągnął się do 3-go Pułku
  Nadreńskiego pułk. Kardaszewicza w miejscowości Grenoble, we Francji i
  odesłany do Obozu Demobilizacyjnego w miejscowości Lille, jako D-ca
  Transportów Demobilizacyjnych Wojska Polskiego przybywającego z Anglii.
- W lipcu 1946r. po zakończeniu demobilizacji wyjechał do Edynburga w
  Anglii, a stamtąd 22 lipca 1946 r. wyruszył do Polski i w dniu 27 lipca 1946r.
  przybył do Gdańska
- 03.08.1946r. – Józef Fijak zgłasza na posterunku Milicji Obywatelskiej w
                           Żywcu swój powrót ze strefy angielskiej


Na podstawie dokumentów i wspomnień Jerzego Adamczyka, oraz mojego dziadka Stanisława Kachel, który razem z nim służył. Zdj ęcia za zbiorów rodziny

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz. 24.



Krzyż Legionistów
Symbolem legionistów na przełęczy Rogodze stał się postawiony 28 października 1914 r. krzyż. Stawiający go nawet nie przypuszczali, że stanie się on pomnikiem dla kolegów poległych w tym dniu i w następnym pod Mołotkowem. Chcieli dać świadectwo swojej tam obecności, ale nie przypuszczali, że niejeden raz będą wracać pod ten krzyż.
28 października około południa na przełęczy Rogodzy zatrzymał się oddział 3 pułku pod komendą ppor. Stanisława Starka.
Zamykali oni kolumnę II Brygady Legionów, która świeżo zbudowaną Drogą Legionów przechodziła z Węgier na teren galicyjski. „Słuchajcie - rzekł do żołnierzy (dowódca – przyp. JK) - tu, u kresu tej naszej drogi, musi stanąć znak trwały. Rozumiecie. Tutaj na tej polance krzyż postawimy!”. W jednej chwili rozkaz komendanta podchwycili żołnierze. Wydał im się wszystkim tak naturalny i zrozumiały. Z miejsca wzięto się do pracy. Ciszę przerywały uderzenia siekiery - i za chwilę ściętą już jodłę poczęto odpowiednio obciosywać. W pracy tej nie brał udziału jeden z młodych żołnierzy, Adam Szania. Usunąwszy się od towarzyszy, usiadł na uboczu.
Kiedy siedmiometrowy krzyż z grubo ciosanego drzewa jodłowego został zbity, Adam Szania poprosił o pozwolenie napisania na nim kilku słów. Otrzymawszy pozwolenie, na drzewie krzyża nakreślił bagnetem czterowiersz:
Młodzieży polska patrz na ten krzyż!
Legiony polskie dźwignęły go wzwyż,
Przechodząc góry, doliny i wały
Do Ciebie Polsko i dla Twej chwały!.

Potem cały oddział podążył wprost na pole bitwy pod Mołotkowem.

Bitwa pod Mołotkowem

Tymczasem główne siły legionowe po przekroczeniu Karpat rozpoczęły akcję w kierunku północnym. Opanowano Zieloną i skierowano się ku Sołotwinie na Nadworną. Ostatnia faza walki o Nadworną rozegrała się na wzgórzach między Nadworną a Mołotkowem, gdzie grupa oskrzydlająca kpt. Hallera, zetknąwszy się z batalionem Roi, przybywającym spod Sołotwiny, odrzuciła tylne straże Rosjan w kierunku północnym. W ciągu trzech dni, wśród zwycięskich potyczek, z najpoważniejszym dotychczas bojem pod Nadworną, w którym wzięły udział główne siły legionowe, zakończone zostały działania wstępne, mające na celu opanowanie stanowisk wyjściowych. Batalion kapitana Fabrycego, który szedł z pomocą, rozłożył się w Mołotkowie, wysyłając naprzód 9 kompanię. W noc tę, tuż przed bitwą mołotkowską, poniosła wspomniana kompania pod Sołotwiną bardzo ciężkie straty: zginęło trzech chorążych.
W dniach następnych oddziały stoczyć miały dalsze walki, które zakończyły się wielką bitwą pod Mołotkowem. O świcie 28 października 1914 r. pod silnym naporem przeważających oddziałów rosyjskich doszło do przegrupowania legionistów. Prowadząc ciężki bój odwrotowy, w którym poniósł dość znaczne straty, Roja wycofał się pod wieczór na Mołotków. W tym samym dniu pod wieczór batalion III/2 p. p. Kazimierza Fabrycego stoczył ciężką walkę z silną kolumną Rosjan, maszerujących od strony Sołotwiny pod Babczem (na wschód od Mołotkowa). Obie te walki były oznaką nadciągającej poważnej burzy, z którą się miały spotkać oddziały legionowe. Rosjanie bowiem sprowadzili posiłki, aby zatrzymać ofensywę austriacko-polską, a później wrócić w Karpaty.
Rozrzucone w dużym terenie oddziały rozpoczęły kolejne przegrupowanie w nocy z 28 na 29 października. W wyniku niezbyt dobrze zrozumianych dyspozycji oraz fatalnego braku środków łączności rozkazy nie zostały wykonane ściśle. Dodatkowo niestabilna sytuacja na sąsiednich arenach walk wymagała od poszczególnych oddziałów częstej zmiany pozycji. Żołnierze zdobywali wyznaczony teren po to, by później go opuszczać, a następnie znowu zdobywać. Legioniści, kręcąc się w koło, mieli wrażenie nie regularnej bitwy, ale chaosu.
Dzień 29 października 1914 roku trwale zapisał się w pamięci legionistów. Młody żołnierz po raz pierwszy uczestniczył w wielkiej bitwie, w której stroną była cała II Brygada. Znalazł się pod ostrzałem nowoczesnej broni i artylerii. Całodzienny bój z przeważającym liczebnie przeciwnikiem nie był do wygrania, tym bardziej, że obok Rosjanie przerwali front austriacki, co groziło okrążeniem. W tym krytycznym położeniu uratowało sytuację przeciwuderzenie zorganizowane przez legionistów. Zmęczeni i zdziesiątkowani legioniści wycofali się. Bój pod Mołotkowem był drugim i ostatecznym egzaminem żołnierskim II Brygady L.P. Egzamin ten żołnierz legionowy zdał chlubnie, przez cały dzień bowiem wytrzymał na sobie napór przeciwnika zarówno silniejszego liczebnie, jak lepiej wyćwiczonego, a przede wszystkim znakomicie wyposażonego w techniczne środki walki. Mimo poniesionych strat, które sięgały kilkuset (ok. 400 zabitych i wielu rannych), legioniści nabrali do siebie zaufania, uwierzyli w swe siły, a krwawy chrzest ogniowy nielicznych jeno wytrącił z równowagi i szeregów.
Po bitwie legioniści okrutnie psioczyli na Austriaków, którzy uzbroili ich w werndle i amunicję tak zaśniedziałą i przeżartą rdzą, że wystrzelona kula często stawała w połowie lufy. Luźną amunicję nosili żołnierze w chlebakach, z powodu ciężaru wielkokalibrowych patronów. Pamiętać należy, że każdy patron musiał być wystrzelony oddzielnie, bo werndl nie miał jeszcze magazynku. Nieraz wśród tej, w ciągu będącej, tragedji - musiałem się zaśmiać na widok drobnego legjonisty, objuczonego chlebakiem z amunicją, dosięgającym ziemi i z karabinem dwa razy dłuższym od niego. Tak Austrja lekceważyła sobie to wojsko legjonowe, które z naiwną śmiałością parło naprzód i usiłowało przeciwstawić się nowoczesnej broni ręcznej i maszynowej - wspominał Władysław Matkowski. O rachunku sił najlepiej świadczy zestawienie, z którego wynika, że na dziesięć armat po stronie legionów, moskale mieli dział 48, karabinów maszynowych 32, gdy w legionach nie było ani jednego. Cała siła legionowa wynosiła ok. 7500 żołnierzy rozłożonych na rozległym 10-kilometrowym froncie. Przeciwko takim szczupłym siłom polskim szła w trzech promieniach armia rosyjska, złożona z 16 batalionów, 34. dywizji piechoty i pułk Kozaków.
W Bystrzycy (na zachód od Nadwornej) stanął szpital, w pobliżu zaś urządzono tzw. plac ratunkowy, który szybko zapełnił się rannymi. O tym etapie walk tak pisał jeden z legionistów z Buczkowic: Z Węgier do Galicyi przełęczy nie ma, tylko trzeba przechodzić przez góry, którędy jeszcze ludzie nie chodzili. Po kilku dniach przesunęliśmy się z Rafajłowej do Zielonej i Pasiecznej. Pod Nadworną w Piniowie spotkaliśmy 5000 Moskali, których po całodziennej walce wyparliśmy za Nadwórę. Jak nas ludzie (Polacy) przyjmowali po ucieczce Kozaków, trudno opisać. To było w sobotę, w poniedziałek była droga pod Hwozdem, gdzieśmy (nieczytelne słowo - przyp. JK ) morowo, po południu zaczęli się Moskale cofać aż zmykli. Batalion Roga posunął się do Bohorodczan stoczył bitwę i wyścigał 4 bataliony Moskali aż niedaleko Stanisławowa. Na drugi dzień wyruszyło ze Stanisławowa kilkanaście tysięcy do Bohorodczan, gdzie znów stoczyli bitwę. Trzymali Moskali długo, potem wyszli i połączyli się z nami. W nocy zajęliśmy pozycje obronne, ledwie dniało, ozwały się strzały karabinowe i armatnie. Trzymaliśmy wtenczas Moskali na przestrzeni przeszło 20 km do samego wieczora. Nas było coś z 5000 legionistów, a Moskali 32.000 z 21 armatami. Ze zmierzchem wycofaliśmy się do Nadwornej i Pasiecznej. Ja byłem w tym dniu w tak zwanym piekle ogniowym. Dzięki tej bitwie zajęli austryacy niektóre miasta, bo Moskale na nas wojska zebrali. Jak się okazało mieli Moskale 5000 rannych i zabitych my zaś ledwie 500. Bitwę tę można nazwać śmiało naszem zwycięstwem.



 Razem a osobno
Po trzech tygodniach wspólnego działania II Brygada znowu została podzielona. Mniejsza grupa Hallera broniła nieprzyjacielowi dostępu do tzw. Przełęczy Legionów, okopawszy się w Zielonej i Rafajłowej, a większa, prowadzona przez Durskiego i Zielińskiego, prowadziła kampanie: huculską, ökörmeską, bukowińską i wreszcie naddniestrzańską.
W obu tych grupach znajdowali się ochotnicy z Podbeskidzia. Warto nakreślić kilka zdań o tych walkach, bo to jest ich historia, chociaż anonimowa. 2 grudnia ci żołnierze, służący do tej pory pod bezpośrednim dowództwem pułkownika Zielińskiego, zostali czasowo wraz z kpt. Kazimierzem Fabrycym przesunięci do grupy Hallera.
Dowodzeni przez generała Hallera żołnierze dobrze przygotowali się do powierzonego im zadania. Bronili swych pozycji dzielnie, a gdy przyszedł grudniowy mróz, bardziej od Rosjan zaczął im dokuczać głód i brak obuwia. Żołnierz był coraz bardziej wyczerpany, zmarznięty, głodny i często bosy na forpocztach. Z 1000 ludzi do nowego roku zostało w batalionie już tylko 400, co najlepiej pokazuje skalę walk i ofiar, jakie ponieśli legioniści.
Wigilia 1914 roku, pierwsza z dala od rodziny, w niegościnnych Karpatach, miała wyjątkowy charakter. Szczególnie wesoło było w tzw. Rzeczpospolitej Rafajłowskiej, jak nazwano system umocnień grupy Hallera. Zamiast rygoru i karności wojskowej panował tu bardziej duch braterski. W tej grupie przewagę bezwzględną mieli żołnierze wywodzący się z Sokołów. Haller organizował regularnie pogadanki polityczne oraz wesołe zabawy na przemian z obchodami świąt narodowych.
Kiedy zbliżały się święta, a walki wciąż trwały, pułkownik Zieliński zapowiedział, że „jeżeli Moskale nie dadzą nam we święta spokoju, to my im odpłacimy, ale nie we wigilię, tylko po niej, gdy już dobrze będą pijani”.

Stało się jednak inaczej. W wieczór wigilijny major Roja w towarzystwie oficerów i żołnierzy zaniósł uroczyście ubrane drzewko na pierwszą linię, a żołnierze w głos zaczęli śpiewać kolędy. Tego wieczora nie padł ani jeden wystrzał. Rosjanie na tym odcinku nie atakowali. Nie był to przypadek, bowiem naprzeciw stali także Polacy, choć w mundurach rosyjskich, a na ich czele Polak, sztabskapitan Kwieciński. W liście do rodziny tak wspomina tę wigilię Jan Kubica z Podbeskidzia: „Kochani! Tę kartkę piszę po obiedzie wigilijnym przy śpiewie innych... (...) Pocieszyli nas, że Warszawa wzięta, ale zdaje mi się, że to blaga. Rano byliśmy na roratach, wieczerzę mieliśmy o 5. Drzewko obciążone nabojami i końcami z granatów. Łamaliśmy się opłatkiem, jedli ryż z figami, dostali po woreczku orzechów, jabłek, czekolady, fig, flaszce cognacu, strucli, herbaty z winem, czystą bieliznę. Wszyscy weseli śpiewają kolędy. Bawią się. O północy pójdziemy na jutrznię, a jutro na placówki. Bądźcie weseli, nie starajcie się o nic.

Po świętach nastąpił dłuższy spokój. Rosjanie tylko pozorowali walki, podobnie robili legioniści, nie chcąc doprowadzić do bratobójczych walk, bowiem na czele poszczególnych rosyjskich baonów stali Polacy. Jednym baonem pułku 283 dowodził Polak, kapitan Taborski, a baonem pułku 281 również Polak, kapitan Kwieciński. Często bowiem zdarzało się wcześniej, że: Brat oto szedł na brata, wróg konający z ręki przeciwnika przerażał tamtego polskim okrzykiem w chwili skonu Jezus Marya! Rodziny z dwu kordonów, spokrewnione węzłami najbliższymi, nagle pod wpływem wojny z konieczności stanęły we wrogich obozach i musiały krew przelewać bratobójczo. Przykładem może być historia braci Dembowskich. Stanisław i Józef Dembowscy mieszkali w Galicji, jednak ich matka pochodziła z zaboru rosyjskiego. Po jej śmierci przypadł im w spadku duży majątek pod Częstochową. Bracia doszli do porozumienia i młodszy Józef objął folwark w posiadanie, przyjmując jednocześnie obywatelstwo rosyjskie. Gdy wybuchła wojna, Stanisław jako porucznik ułanów walczył w Karpatach. Pewnego dnia dostał za zadanie zdobyć budynek kolejowy, z którego Rosjanie zrobili sobie fortecę. Po kilku atakach ułani podeszli blisko. Stanisław celnie rzucił dynamit i wysadził w powietrze drzwi. Po chwili z prowizorycznego bunkra wyniesiono zabitych i rannych. W oficerze rosyjskim Stanisław poznał swojego brata Józefa....