czwartek, 11 kwietnia 2013

Zbójnicka dola



    Polska XVII wieku borykała się z licznymi bandami zbójów, którzy grasowali na traktach i w lasach, siejąc zamęt i strach. Do dzisiaj zagadnieniem kontrowersyjnym jest to, w jakim stopniu zbójnictwo góralskie było przejawem walki uciskanych mas chłopskich, a w jakim zwykłą działalnością przestępczą. Niektórzy z oceniających - w minionym okresie - zbyt silnie podkreślali w zbójnickiej działalności elementy walki klasowej. Pewnym wypaczeniem jest zbyt chętne gloryfikowanie tak zwanych szlachetnych zbójników, którzy rabowali bogaczy, a łupy rozdawali ubogim. Rabusie z pewnością starali się o zachowanie dobrych stosunków wieśniakami. Jednak i ich zagrody padały ofiarą zbrodniczych napadów.
    Jeden ze zbójców - niejaki Cukrzyk - chcąc otrzymać informacje od pewnego chłopa, gdzie ten ukrył pieniądze, kazał go swym podkomendnym związać lejcami i zawiesić pod powałą, a następnie przypiekać rozpalonym żelazem. Żonę przesłuchiwanego przybito za włosy do ściany.
    Wbrew szeroko rozpowszechnionym poglądom, napady zbójeckie o wiele częściej kierowane były na zagrody pasterskie i chłopskie, niż na dwory właścicieli ziemskich. Władysław Ochmański dokonał zestawienia napadów z okolic Żywca za lata 1589 - 1782, z którego wynika, że na 119 napadów celem tylko 19 były dwory. Reszty z nich doświadczyli karczmarze, młynarze, sołtysi, no i oczywiście zwykli chłopi, na których było kierowanych blisko sześćdziesiąt procent napadów.
    Z pewnością też między bajki można włożyć legendy o szlachetności poszczególnych zbójów. Powstały one wśród ludu, który z jednej strony się ich lękał, z drugiej jednak miał dla nich wiele sympatii.
    Schwytanych „janosików” karano w sposób wyjątkowo okrutny. Najpierw poddawani byli wyszukanym badaniom, tak by wydali swoich wspólników oraz poinformowali, gdzie ukryli zrabowane łupy. Skazywano ich na darcie pasów, wplatanie w koło, ćwiartowanie, a co bardziej sławnych wieszano za żebro. Była to honorowa śmierć harnasiów. Zadziwiające jest, w jak różny sposób przygotowywali się oni na śmierć. Te ostatnie chwile wpisane później zostaną w opowiadania ludowe. Dlatego harnasie starali się nawet krytycznym momencie śmierci zachować się zgodnie z mitem nieustraszonego, drwiącego ze śmierci zucha.


    Tak też opisano ostatnie chwile jednego z nich: „Tych tedy zbójców na ćwiartowanie siedmiu osądzono, a Burego jako hetmana na hak. Którego na placu, gdy ciągniono na hak żywo, tak mówił: Wio Bury do góry”. Wisząc na haku i obserwując ćwiartowanie przez kata swoich towarzyszy, z pogardą zawołał do oprawcy: „Narąbałeś teraz mięsa, jedzże go (!)”.
    Nie wszyscy byli tacy hardzi. Niektórzy zaraz po pochwyceniu wszystko wyjawiali, prosząc jedynie, aby ich zabić od razu, nie wydając „mistrzowi na męki”. Jeszcze inni, gdy na śmierć się sposobili, wypraszali sobie pożądane łaski. Sebastian Gruszecki, zbójnik „będąc w szkołach nauczon rezolutnie na śmierć poszedł, czytając sobie sam akta zbawienne głośno aż ludzie płakali”. Gdy przybył na miejsce kaźni „stany rzetelnie, bez bojaźni wymieniwszy, przepraszał, czemu się dziwowano”. Gdy zaś kat czynił swoją powinność „nabożnie z serca zaśpiewał i tak skonał”. Lud poruszony jego postawą zawyrokował, iż na pewno zostanie on przyjęty do nieba. Na znak tego kronikarz zapisał, iż „na grobie kwiecie różne polne wyrosło i tak na lata trzy co roku wyrastało”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz