Inaczej było w baroku, kiedy człowiek doświadczany przez śmierć nauczył się żyć z jej świadomością. Społeczeństwo tego okresu nie drżało przed zawałami czy rakiem, wolne było już prawie od trądu. Była jednak choroba „powietrza”, która spędzała sen z powiek mieszkańcom miasta.
Inne miasta w takich przypadkach stosowały dziwne zabiegi. Generalnie polegały one na „czyszczeniu” powietrza. W tym celu nakazywano w Krakowie z dział strzelać lub palić ogniska, które to „powietrze polerują i wysuszają”. Jan Petrycy, świadek tamtych czasów, radził z całą powagą, że należy „śpiewać, głośno wołać - lub - krowy przez miasto gnać, aby swym rykiem powietrze wzruszyły...”
Najbardziej doświadczonym przez dżumę miastem były Kęty. Tam co rusz wybuchała epidemia. Kiedy kolejny raz w 1708 roku gród nawiedziła zaraza „miasto Żywiec (...) posłało do miasta Kęt żywności fur trzy (...) ratując ich jako ludzi od Pana Boga nawiedzonych morowym powietrzem”. Zapisano, że dary te zostały złożone „z miłosiernego uczynku”. Był to na pewno humanitarny gest, poparty wiarą i wypływający z moralności chrześcijańskiej. Niemniej trzeba przyznać, że był to czyn ze wszech miar racjonalny. Przecież głodni ludzie z Kęt mogliby w poszukiwaniu żywności przenieść zarazę do okolicznych wiosek, a z czasem i do Żywca.
W czasach baroku dżuma nie była jedynym nieszczęściem, jakiego doświadczali ludzie, lecz na pewno zebrała ona największe żniwo, pochłaniając jedną trzecią, jeżeli nie połowę Europejczyków. Choroba, która bywa zwiastunem śmierci, przypomina o kruchości i przemijalności człowieka. Memento mori - pamiętaj, że umrzesz - było zawołaniem wszystkich w baroku, gdyż - jak pisze L. Kubala - gdy człowiek ma do czynienia z siłą, wobec której czuje się bezradny, wtedy: „dowcip i energia tępieją, a siły pojedynczych ludzi się zrywają”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz