Testamenty na pierwszy rzut oka nie różnią się niczym szczególnym od innych dokumentów. Jednak, gdy wczytamy się w ich treść, możemy odkryć mnóstwo interesujących wiadomości. Są kopalnią informacji o stosunkach rodzinnych i majątkowych, o układach społecznych i - co najważniejsze - o samych ludziach. Na ogół testament nie był suchym wyliczeniem, co dla kogo, lecz raczej stanowiły obrachunek z całym życiem. Czasami spowiedź, dokonywana z granicy wieczności, z której wiele spraw przedstawia się już zupełnie inaczej. W przeciwnym razie trzeba by przyznać, że życie było przegrane, a po rozdaniu majątku nie pozostanie nawet pamięć.
Dość licznie zachowały się testamenty mieszczan żywieckich. Stało się tak za sprawą wójta Andrzeja Komonieckiego, który w swych zapiskach przytaczał i omawiał treść niektórych. W wielu przypadkach nie ograniczał się tylko do wyliczenia darowizn, lecz charakteryzował postać zmarłego, ukazując jego dokonania, które na pewno zapiszą się w pamięci współmieszkańców. Prezentując radnego niejakiego Ostrowskiego, wskazał liczne jego zalety, ale również nie omieszkał przypomnieć, że to dzięki jego rzetelnym pomiarom w 1715 roku zostały podniesione podatki. Omawiając zaś testament prałata Arendarskiego wylicza wprowadzone reformy liturgiczne, chwali za gospodarność. Nie zapomniał dodać o jego pochodzeniu: „A ten lubo był z Łodygowic, syn karcmarski”.
Ostatnią wolę spisywali wszyscy - od tego, który dzieci obdarzał kluczem wiosek, do tego, który mógł zostawić po sobie pościel, czy „starą szablę i ptaszynę ruszniczkę”. Darczyńcy starali się spisywać swoją wolę jasno i precyzyjnie, tak, „aby po zejściu moim pomiędzy małżonką moją a dziatkami nie było w czasie warchołu”. Zdarzało się też, że był on klasycznym polem rodzinnych porachunków. Kazimierz Zabłocki wydziedziczając syna napisał w uzasadnieniu: „Nie uznawszy ja od niego należytej miłości i uszanowania żadnego (...) od działu pozostającej po nas substancji oddalam”.
Testatorzy chcąc zapewnić sobie żywot wieczny zamawiali dla siebie i najbliższych Msze św. na wyjednanie potrzebnych łask. Dlatego dużo jest zapisów i wyliczeń, ile i gdzie mają one być odprawione. Rajca żywiecki Babilon zapisał: „Oto jest sto złotych sumy, ażeby pięć mszy (...) przed tym ołtarzem co rok odprawiano”. Zdarzały się też dla nas dzisiaj rażące zapisy, w których przelicza się, „aby za duszę ojca i moją Msze św. odprawiali według ceny zboża”. Wygląda to tak, jakby zbawienie nabierało cech transakcji handlowej. Jednak kiedy weźmie się pod uwagę, że człowiek, który całe życie spędził na zabieganiu o ziemską pomyślność, nie dziwi fakt, iż uważał, że w podobny sposób może sobie zapewnić żywot wieczny.
Rozdzieliwszy pomiędzy krewnych swoje zobowiązania jak i ubogą fortunę, przystępował darczyńca do ostatniego punktu, którym było pożegnanie. W tej części zwracano się do potomnych o darowanie win, jak również ogłaszano amnestię dla winowajców. Po czym następowało przypomnienie i wezwanie, by obdarowani uszanowali jego wolę. Ostatecznie i darczyńca był kiedyś spadkobiercą i sam wie, ile zależy od właściwego odczytania ostatniej woli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz