Zazwyczaj lud nasz był poczciwy, bogobojny i pełen wzajemnej życzliwości. Zdarzały się jednak chwile wielkiej trwogi, gdy więzy rodzinne, wiara i dobre obyczaje wystawiane były na próbę.
Oto w Łodygowicach w 1709 roku doszło do przedziwnego wydarzenia. Proboszcz ówczesny przez dwa lata przebywał w Krakowie, gdzie wykładał na Uniwersytecie. Jego powrót - jak pisze kronikarz - zbiegł się „w czasie panującego morowego powietrza w Krakowie i Kętach”. Przerażony tymi wieściami dwór, obawiając się, by ksiądz nie przeniósł ze sobą zarazy do wsi, postanowił go izolować. By utrudnić mu kontakt z innymi, zamknięto go w plebanii, a drzwi i okna zabito deskami. Przez pozostawiony otwór dostarczano żywność i wodę. By mieć pewność przestrzegania zarządzenia kwarantanny wystawiono straże. Proboszcz oburzony takim postępowaniem protestował. Gdy jego uwagi nie przynosiły żadnego efektu, uciekł w niewyjaśnionych okolicznościach. Sprzyjał mu na pewno fakt, że pilnujący go ludzie nie podchodzili blisko probostwa, obawiając się o swoje życie.
Gdy wieści o zarazie ucichły, ks. Chrząszczewicz ponownie powrócił. Czekała go przykra niespodzianka: biskup za samowolne opuszczenie parafii pozbawił go probostwa. Za tą decyzją kryje się jednak przede wszystkim wzgląd praktyczny. Swym nierozważnym zachowaniem proboszcz - gdyby był zarażony naraziłby innych na śmiertelne niebezpieczeństwo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz