W okresie baroku ruch pielgrzymkowy był szczególnie związany z ciągłymi doświadczeniami (epidemie, głód, wojny), jakie nawiedzały ludzi. Przybierał on przeróżne formy i niesamowitą oprawę. Jedni przed udaniem się w daleką drogę przygotowywali się długo, innym wystarczył impuls i słowo aby opuścić wszystko i udać się w nieznane. Tak było z Ludwiną z Kęt, która to gdy “bydło pasła” zobaczyła pielgrzymkę idącą do Rzymu natychmiast zostawiła bydło swemu losowi, a sama przyłączyła się do pątników. Kiedy przybyła do miasta Piotrowego oddała się modlitwie żyjąc z jałmużny. Przez ponad trzydzieści lat “stacje kościołów rzymskich obchodząc, groby świętych bożych nawiedzała, modlitwy święte z płaczem odprawowała”. Po jej śmierci wielu modlących się przez jej wstawiennictwo otrzymało potrzebne łaski gdyż “przez swoje uczynki i doskonały żywot świątobliwą i błogosławioną się stała i dusze swoją Panu Bogu, jako oblubieńcowi swemu oddała”.
Miasto Papieży i Ziemia Święta przez swoje oddalenie nie cieszyły się dużą popularnością. Dlatego, kiedy Franciszek Miękiński z Żywca 29 lipca 1716 roku powrócił z wyprawy, kronikarz zapisując jego wyczyn dodał na koniec: “rzadko (do Rzymu - JK) pielgrzymi tuteczni rodacy bywali”. Chyba, że mieli ją naznaczoną w formie pokuty za swoje uczynki. Co się przydarzyło między innymi ks. Franciszkowi Jędrkowicowi, który to w Rychwałdzie „karczmarkę z gniewu (...) siekierą zabił”. Oddawszy się w ręce sprawiedliwości, odsiedział naznaczony przez sąd wyrok, a później będąc już wolnym do Rzymu poszedł, by zmazać swój grzech.
O wiele częściej ludność naszego terenu udawała się do „cudownych obrazów”. Najsłynniejszymi były: Częstochowa, Kalwaria i Rychwałd, gdzie to w sposób szczególny do dzisiaj czci się Maryję. Również i przed laty członkowie bractw i pojedynczy obywatele udawali się na wędrówkę. Największa pielgrzymka jaka wyszła z Żywca w XVIII wieku została szczegółowo opisana przez jej uczestnika Andrzeja Komonieckiego. W maju 1722 roku wyruszył cały pochód „rachując ludzi do tysiąca z pospolitemi”. Bractwa, cechy i wielmoże przygotowali specjalne wota (łańcuszki, szaty liturgiczne, ozdoby). Pośród nich „herb miasta Żywca wyrobiony, to jest głowa żubra, a między rogami orzeł (z) skrzydłami rozłożystymi”. Porządek pochodu był następujący. Najpierw „srebrny krzyż wielki wniesiono” za nim wota i „kotły dwa niesiono, w które bito, a za niemi trębacze dwa od dworu pańskiego śli i trąb swoich często ogłos wesołości przetrębując, dawali”. Po nich kroczyło duchowieństwo, szlachta, mieszczanie i pospólstwo. Przeszli koło zamku a następnie obeszli miasto dokoła i złożyli „ornamenta i obrazy” na specjalnie przygotowane wozy. Droga tej pielgrzymki wiodła przez Kęty, Oświęcim, Mysłowice, Będzin i Kozłówek, łącznie około 120 km. Kiedy kolumna przybywała do jakiegoś większego skupiska ludzi i miała tam nocować „wozy, na których obrazy w szafach i puzdrach zachowane były, zawsze w miastach na śród rynku na noc stawały”. Wieczorem, kiedy utrudzeni piechurzy odpoczywali gospodarze gromadzili się wokół przywiezionych wotów i wspólnie z pielgrzymami przy „obrazach pieśni nabożne na chwałę Najświętszej Pannie Maryjej wygrywała, a po nich w kotły bijąc, trębacze swoje kuranty przetrębowali, że się ludziom zdawało, jakoby jakie książe albo senator wielki do miasta przyjechał”. Wszystko to sprawiało, że ludność okoliczna odrywała się od swojej codzienności. Pielgrzymów traktowała jak posłańców, przez których można przesłać swoje modlitwy, prośby i dziękczynienia. Dlatego, gdy oni przechodzili padali przed nimi na ziemi krzyżem lub przyklękali. I tak dzień po dniu pątnicy przemierzali kolejne miejscowości, budząc wiarę u obserwatorów i umacniając równocześnie ją u siebie. Kiedy dotarli na miejsce, budząc powszechny podziw i zachwyt, zatrzymali się koło kościółka św. Barbary. Tam ich uroczyście przywitały bractwa miejskie, a dwaj ojcowie Paulini wprowadzili przed oblicze Najświętszej Panienki. Wójt z Żywca i duchowni w imieniu współmieszkańców podziękowali za to „że Pan Bóg i Matka Boska zawarowała miastu Żywca od morowego powietrza srogo grasującego naonczas w Krakowie i Kętach (...). Także (czasu) wojny, gdy w Polsce wielkie i długie interregnum (tu w znaczeniu zamęt wewnętrzny - JK) było, znowu gdy głód był i ludzi wiele ubogich poumierało, przecie miasto Żywiec w Opatrzności Boskiej zostało”.
Pielgrzymki do Kalwarii Zebrzydowskiej z Żywiecczyzny rozpowszechniły się na dobre dopiero pod koniec XVIII wieku. Stało się to z dwóch powodów. Pierwszym najważniejszym była sława, jaką cieszyła się Jasna Góra z Czarną Madonną, drugim zaś niemniej istotnym była niechęć, jaka panowała pomiędzy Komorowskimi a Zebrzydowskim. Oto bowiem przed laty, kiedy to Mikołaj Zebrzydowski poruszony wizją zaczął realizować pomysł stworzenia drogi krzyżowej na „takim kształtem i formą, jako w Jeruzalem jest” i zalał fundamenty pod pierwszą kaplicę (1600), wtedy to Krzysztof Komorowski - pan dziedziczny w Żywcu „mniemając, iż mu gruntów jego, do starostwa barwałdzkiego należących, zajmował” wybrał się na niego zbrojnie. Opanował górę Kalwarię, wybudował szańce, powstawiał w nie armaty i gotów był siłą odebrać to, co mu Zebrzydowski zabrał. Do potyczki na szczęście nie doszło, bowiem szybko wyjaśniło się nieporozumienie. Niemniej Komorowski, który przez to wyszedł na wichrzyciela nie mógł mu tego darować. Krewny zaś jego Piotr Komorowski, starosta oświęcimski, przez fundacje kościoła w Suchej z siedmioma kaplicami chciał konkurować z Kalwarią. Kiedy 22 IX 1612 roku papież Paweł V przyznał specjalny przywilej odpustu grzechów dla tych, którzy w Wielki Czwartek do spowiedzi i komunii św. przystąpią, po czym obejdą całą Drogę Krzyżową, wtedy Komorowscy ustąpili, choć swoje upokorzenie długo panu Mikołajowi pamiętali. Wszystko to jednak nie przeszkadzało ludowi w zdobywaniu łask Bożych odwiedzać Kalwarię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz