poniedziałek, 7 stycznia 2019

Droga do Niepodległości mieszkańców powiatu bielskiego cz.3




Drzewa bez korzeni giną,
czyli jak próbowano podpiłować korzenie

    Głównym miastem Podbeskidzia, ze względu na wielkość i siłę oddziaływania, było Bielsko, którego miejskość potwierdzają już zapiski z 1312 roku. Nadgraniczne Bielsko było dobrze zorganizowanym ośrodkiem handlu i rzemiosła. Z czasem wybiło się na jeden z trzech głównych ośrodków przemysłowych Austrii.
   Na początku XX wieku to piękne miasto, architektonicznie przypominające Wiedeń, częściej było zwane „małym Berlinem”. Nacjonaliści niemieccy rozciągali swoje aspiracje również na sąsiednie wsie. Nie tylko tworzono muzeum wsi niemieckich, ale poszerzano ich listę.  Na liście tej z naszego regionu znalazły się: Pietrzykowice, Łodygowice, Bystra, Wilkowice, Mikuszowice, Straconka, Lipnik, Hałcnów, Kozy, Bestwina, Dankowice, Stara Wieś, Wilamowice, Pisarzowice, Hecznarowice, Wilkowiec, Osiek, Włosienica.
   Warto wyjaśnić, że najdawniejsze informacje o istnieniu większości tych osad sięgają początków XIII wieku, kiedy tymi terenami władali książęta śląscy z rodu Piastów. Wkrótce jednak najazdy Mongołów spustoszyły ich ziemie. Nieliczni włościanie, którym udało się przetrwać najazdy, nie przynosili odpowiednich dochodów swoim władcom. W tych okolicznościach Piastowie śląscy postanowili zaprosić kolonistów. Była to głownie kolonizacja na prawie niemieckim, która najbardziej intensywnie rozwijała się w XIII i XIV.
Dzisiejsze badania archeologiczne wyraźnie pokazują, że osadnictwo tego okresu na naszym terenie było wtórne, a nie pierwotne. Wykopaliska, które na początku XXI wieku prowadzili Bożena i Bogusław Chorążowie, jasno dowodzą, choćby na przykładzie sąsiedniego Bielska, że nie ma tu mowy o osadnictwie na tzw. surowym korzeniu, czyli na wcześniej niezamieszkałym terenie - przyjazd kolonistów był tylko kolejnym etapem rozwoju wsi. Mamy dowody, że pierwsi ludzie mieszkali na naszym terenie co najmniej 100 lat przed omawianym procesem kolonizacji.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że nasadzanie kolonistów odbywało się głównie w oparciu o tzw. prawo niemieckie, co nie oznacza, że kolonistami byli wyłącznie Niemcy. Wielu kolonistów przybywało z dzisiejszych terytoriów np. Belgii, Holandii oraz pogranicza francusko-niemieckiego. Najlepszym przykładem są Wilamowice, które - ze względu na swoją specyfikę – w okresie nacjonalistycznego wzmożenie na przełomie XIX i XX wieku znalazły się w kręgu szczególnego zainteresowania niemieckich nacjonalistów.

Oto relacja „Kuriera Lwowskiego” z 1908 r. pod wymownym tytułem „Wilamowice – najazd pruski!”. W relacji czytamy: Niemiecki „Schulverein” w Bielsku zawiadomił pisemnie zwierzchność gminną w Wilamowicach, że 20 września br. będzie miał odczyt w Hałcnowie przy Białej pewien niemiecki profesor z Wiednia, który w tym celu objeżdża wszystkie kolonie niemieckie w Galicji, więc chce również i do Wilamowic przybyć z odczytem. Prosi wiec gminę, aby mu udzieliła lokalu i ułatwiła zebranie obywateli.
Zwierzchność gminna Wilamowic odpowiedziała odmownie, motywując słusznie, że gmina nie życzy sobie gości, którzy zakłóciliby spokój.
    Pomimo to, goście „Schulvereinu“ w liczbie kilkunastu prześlizgnęli się przez czysto polską wieś Pisarzowice i przymaszerowali dwójkami z hałasem i śpiewem „Wacht am Rhein“ do Wilamowic, kiedy spokojni wilamowiczanie wychodzili z nieszporów.
    Poznajomienie z niektórymi nastąpiło wkrótce, gdyż członkowie „Schulvereinu” przyprowadzili ze sobą kilku hakatystów z Hałcnowa, znających się dobrze z wilamowiczanami, jednak zgromadzenie nie mogło się odbyć, bo nie było pozwolenia ze starostwa. Wyprawa Prusaków udała się jednak częściowo, bo przy piwie zawarli znajomość z kilku zdemoralizowanemi indywiduami i tym to szumowinom, odpadkom społeczeństwa obiecali wybudować w Wilamowicach niemiecką szkołę i wygnać kijem wszystkich Polaków, zacząwszy od księdza i nauczycieli. Pożegnawszy się z nimi, przyrzekli odwiedziny na 27 września za pisemnem zezwoleniem starostwa w Białej.
    Równocześnie na 27 września zgłoszono w starostwie zlot Sokołów z Kęt, połączony z odczytem do Wilamowic.
    Garstka tut. inteligencji polskiej z góry przewidziała, na co się zanosi i aby uniknąć starcia z wrogiem i do rozlewu krwi nie dopuścić, w ostatniej chwili odczyt i zlot Sokołów z Kęt potajemnie odwoła.
     Nieświadomi tego, co się stało, oczekiwali do późnego wieczora, jedni Sokołów, drudzy „Schulvereinu”, zmobilizowano straż ogniową, żandarmerja miała pogotowie z sąsiednich wsi Hermanowice, Pisarzewice i innych, włościanie grupami i oddziałami maszerowali ku Wilamowicom; dopiero powiadomieni i uspokojeni, że „Schulverein” nie przybył do Wilamowic, w obawie przed Sokołami z drogi zawrócili i rozeszli się do domów.
Pierwszy więc najazd „Schulvereinu” nie udał się i spokojni mieszkańcy wilamowiccy odetchnęli, ale za to hakata, a względnie kupa pijaków rozpoczęła wściekłą agitację za szkołą niemiecką, lecz otrzymała od wszystkich porządnych obywateli należytą odprawę.
„Schuwerein“ jednak nie dał za wygraną; spostrzegł się, że otwarcie wystąpić nie może i oto potajemnie od domu do domu szuka zdolnych ajentów hakaty, spisuje do księgi zwolenników niemczyzny, obiecuje złote góry i niemożliwe rzeczy, buntuje przeciw polskiej ludności, a w szczególności przeciw duchowieństwu i nauczycielstwu miejscowemu.
    W dniu 4 października znów pojawił się ,Schulverein“ w liczbie kilkunastu, i stanąwszy na rynku, oczekiwali na swoich zwolenników, lecz pomimo to, że ich znano, nikt do nich nie zbliżył się.
    Na rozkaz zastępcy burmistrza „Schulverein” ustąpił z rynku i przeniósł się do zaułków miasta i tam odbył małe zebranie pod gołem niebem dla kilkunastu alkoholików i ciekawej gawiedzi.
    Po zebrania pruscy panowie „kulturträgerzy“ wracali nocą zupełnie inną drogą do Bielska, prowadzeni przez miejscowego hakatystę Roznera.
    Nadmienić i to wypada, że „Schulverein” podczas pobytu swego w Wilamowicach obsadził granice Wilamowic czatami, uzbrojonemi w rewolwery. Wobec tego, że „Schulverein“ z Bielska zapowiada swoje przybycie do Wilamowic na każdą prawie niedzielę w celu zakłócenia spokoju. Polscy na kresach proszą posłów naszych i władze krajowe o opiekę i zajęcie się ich losem, albowiem nie są oni obecnie pewni ani życia, ani mienia.

Ten przydługi cytat jasno pokazuje, jak napięte były stosunki narodowe na tym terenie. Aby to zrozumieć, trzeba przenieść się do wydarzeń z 1902 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz