poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Kalendarium gminy Bestwina cz. 25

 


Rok z życia politycznego posła Jana Kubika  cz. 3

 


Patriotyczne pięści posła Kubika



Dziennikarze sprawozdający obrady parlamentarne lubią, gdy coś się dzieje. Często bowiem jest tak, że z wielkiej chmury mały deszcz spadnie, a czasami niewinny zefirek przywieje ogromną burzę. Taki właśnie przypadek miał miejsce w wiedeńskim parlamencie 9 listopada 1898 r. - były emocje, wyzwiska i pięści poszły w ruch, chociaż na początku nic tego nie zapowiadało. Jednym z bohaterów wydarzeń tamtego dnia był poseł Jan Kubik.


Właściwie obrady parlamentu już się kończyły. Znużeni prawodawcy zastanawiali się, co będą robić wieczorem. W programie pozostało jeszcze tylko wystąpienie posła Schönerera i zamkniecie obrad. Co ciekawe, Georg Ritter von Schönerer, skrajny niemiecki nacjonalista, znany ze swych antypolskich, antysemickich i antykatolickich wystąpień, zaskoczył wszystkich pojednawczym tonem. Oświadczył posłowi Jaworskiemu, że nie rozumie, dlaczego Jaworski twierdził, jakoby on, Schönerer, obraził naród polski. Gdyby jednak tak było w istocie, to uroczyście oświadcza, że nie miał najmniejszego zamiaru obrażenia narodu polskiego i wycofuje wszystko, co mogłoby się „obraźliwem wydawać”.
Dla zgromadzonych był to szok. 

 

 

Nie spodziewali się tego po krwiożerczym niemieckim nacjonaliście, który nie raz trafiał do więzienia, bo wszystkich Żydów i Polaków chciał wyrzucać z Austrii i tak oczyszczoną Austrię łączyć z Cesarstwem Niemieckim. Tym razem Schönerer uderzył w pojednawcze tony. Można by wznieść okrzyk "Kochajmy się i zapomnijmy o wszystkich urazach", jednak z misją niweczącą pojednanie wystąpił nieoceniony w tym względzie poseł Wolf. Wtargnął na mównicę i zaczął wykrzykiwać: Polacy (..) mają w Austrji tyle praw, że właściwie żyją na koszt innych narodów!!! . Polacy zareagowali oburzeniem, a Wolf jeszcze dołożył do pieca: Polacy są narodem pasożytów! 

 

W tym momencie posłowie zaczęli protestować i żądać odebrania mu głosu. Niezrażony dezaprobatą sali Wolf krzyczał: Powtarzam, że Polacy są pasożytami na ciele Austrji. Na sali powstał tumult. Przewodniczącego z jego dzwonkiem nie było słychać.
Wolfa otoczyli członkowie Koła polskiego. Daszyński i Kozakiewicz wołali: Jeśli tego natychmiast nie odwołasz, to cię na miejscu wypoliczkujemy! Dr Lewicki zapowiadał: Nie wyobrażaj pan sobie, że choć słowo tu pozwolimy ci powiedzieć, zanim tego nie odwołasz!. Wolf powtarzał z uporem: Nie odwołam! nie odwołam! Choćby mnie w kawałki porąbano!
Niektórzy posłowie z lewicy zerwali się zaniepokojeni i próbowali uspokoić Polaków. Prade wołał . Zlitujcie się panowie, on to odwoła! natychmiast odwoła, tylko pozwólcie mu przemówić. Tymczasem krąg zaczerwienionych twarzy i podniesionych pięści zaciskał się wokół Wolfa. 

 

Doskoczył do niego i poseł Jan Kubik z naszego regionu, wołając: Obraziłeś polski naród! Ja cię łajdaku tak zbiję po pyskach, że popamiętasz polskiego chłopa. Doszło między nimi do szamotaniny. W tych okolicznościach Wolf, choć jeszcze nie zaczęto go „rąbać w kawałki”, zmienił nieco ton: Ależ czego pan chcesz ode mnie! Ja nie mówiłem o narodzie polskim, tylko o szlachcie!
Wrzawa nie cichła. Poseł Włodzimierz Gniewosz wystąpił oficjalnie o prawo do odpowiedzi Wolfowi. Przewodniczący ze względów formalnych głosu nie udzielił, lecz wezwał na mównicę zapisanego wcześniej Ignacego Daszyńskiego. Tym sposobem polskiemu socjaliście przypadł zaszczyt wystąpienia w obronie swego narodu i możliwość utarcia nosa narodowosocjalistycznemu posłowi.
Widzę, że w Izbie właściwie jest jedno tylko zdanie o tym nikczemnym postępku. Mimo to muszę zabrać głos, aby otwarcie i publicznie napiętnować tę podłość, zaprotestować przeciw potwarzy. Po mojej stronie sprawiedliwość i słuszność, kiedy występuję w obronie narodu krzywdzonego przez tych, co wyobrażają sobie, że stoją ponad ludźmi. Jeżeli pan chcesz wiedzieć, panie Wolf, jak naród polski pracuje i cierpi, chodź pan do nas i przypatrz mu się! - mówił Daszyński.
Wolf. Nie głupim iść pomiędzy was! (wołania: Milczeć! spokój!)
Daszyński: Jeżeli z całej duszy protestuję przeciw postępkowi pana Wolfa, to nie dlatego, abym go uważał za godnego odpowiedzi... (frenetyczne oklaski zewsząd, nawet z ław Koła polskiego) Ale czynię to dlatego, bo wiem, jak ten lud jest wyzyskiwany właśnie przez obcych pasożytów. Ten lud pracuje w kopalniach węgla w Murawskiej Ostrawie, na Górnym Szląsku, w Westfalii, w północnych Węgrzech, w Ameryce. Tu, we Wiednia nawet, pot swój wylewa przy regulacji Wiedenki i jest wyzyskiwanym najobrzydliwiej przez niby to „patrjotyczno-niemieckich” fabrykantów i przedsiębiorców, tych samych, na których żołdzie jest pan Wolf (huczne oklaski).
Wolf (oszalały z wściekłości, zrywa się i wrzeszczy do Daszyńskiego): To kłamstwo! Pan jesteś gałgan! Kłamiesz gałganie, kłamiesz!
Daszyński (kiwnąwszy lekceważąco ręką na obelgi Wolfa): Powtarzam raz jeszcze: jesteś pan na żołdzie fabrykantów, od których dostajesz zapłatę, pod patriotyczną niby to maską, w formie „patriotyczno-niemieckich” podarków.
Wolf (oszalały): Kłamiesz, kłamiesz! Jesteś łotrem!
Daszyński (nie odpowiadając na jego wrzaski): Powiadał tu p. Wolf o pasożytach. A odgadnąć bardzo łatwo, kto jest pasożytem, czy polski chłop, czy polski robotnik, czy też niemiecki fabrykant, który ich z ostatniej obdziera skóry?
Wolf (jak nieprzytomny, rzucając się ciągle powtarza jedno): Pan kłamiesz i jesteś łotrem!
Steiner (niemiecki socjalista — do Wolfa): Milczże już raz, ty szubrawy włóczęgo!
Daszyński: Prawił tu także p. Wolf o żebrakach. Ale i to dobrze wiemy, kto to właściwie zasłużył na miano żebraka, kto się włóczy z dziadowską torbą po żebrach. Wiemy dobrze, że p. Wolf nie wstydzi się z dziadowską torbą włóczyć się po północnych Czechach i zbierać grosze do niej, całkiem realne, dziadowskie grosze. A również nie kto inny jak p. Wolf pod względem politycznym jest żebrakiem, on, co każdego, kto się nawinie, prosi o poparcie! W imieniu mojego polskiego narodu, całego narodu, oświadczam więc panu, panie Wolf, moją najzupełniejszą pogardę! (frenetyczne oklaski). Po mojej stronie, mogę to powiedzieć, stoi w tej chwili cała Izba, po pańskiej nikt! (długotrwale huczne oklaski). I to sobie jeszcze pamiętaj, panie Wolf, że przed pół rokiem w głupocie swojej obraziłeś mnie i potem musiałeś obrazę odszczekać i przyznać się do głupoty. Wtedy puściłem to płazem, wiedząc, żeś głupcem i dlatego, że to o mnie chodziło. Teraz jednak obraziłeś mój naród.  Od dziś więc straciłeś pan prawo do tego abym cię traktował jako człowieka. Zapamiętaj to pan sobie raz na zawsze! (Powszechne, ogłuszające i długotrwałe oklaski).

 


W tym momencie zezwolono na przemówienie posłowi Włodzimierzowi Gniewoszowi. Przemówił krótko, powiadając, że bywają chwile, w których najspokojniejszy człowiek nie może opanować oburzenia. Jednak on nie chciałby Wolfowi zrobić zaszczytu oburzeniem, więc oświadcza tylko, że taki podły ulicznik jak on nie może obrazić narodu polskiego! (Żywe, długotrwałe oklaski.
Po tym wystąpieniu zamknięto obrady.
„Kurier Lwowski” pisał: Ostatni opuścił gmach parlamentu poseł Włodzimierz Gniewosz. Tuż bowiem po jego mowie rozeszła się pogłoska, że Wolf postanowił wyzwać go na pojedynek i że nawet już prosił na sekundantów posłów Syhestra i Lemischa. Gniewosz więc słysząc to, poprosił ze swej strony Henzla i Eugeniusza Abrahamowicza, aby służyli mu za zastępców i czekał na wyzwanie Wolfa. Mimo to jednak, że jak powiedziałem, ostatni wyszedł z parlamentu, niedoczekał się wyzwania.
Odszedł potem do mieszkania, tam czekał znowu napróżno do wieczora. Udał się więc do kawiarni Puchera, potem do teatru, wogóle chodził, gdzie najwięcej się ludzi zbierało i gdzie Wolf zwykł bywać, aby go widziano, ale wyzwania przez cały wieczór jak nie było, tak nie było!...
Trudno dzisiaj dociec, w jakiej kolejności nastąpiły dalsze wypadki. Bowiem okazało się, że Wolf wyzwał Gniewosza. Dlaczego akurat jego, skoro najbardziej dopiekli mu Jaworski i Daszyński, nie wspominając o Kubiku, który wręcz naruszył jego nietykalność. Uważa się, że wybrał Gniewosza ze względu na wiek i „słabą rękę do fechtunku”. Można też przyjąć tezę, że o pojedynku przesądziła plotka. Po zajściach w parlamencie cała ulica śmiała się z Wolfa, pytano go, kiedy skrzyżuje szpady z Gniewoszem. W tych okolicznościach do pojedynku, który wymusiła ulica, dojść musiało.
Zgodnie z kodeksem honorowym wyznaczono sekundantów i rozpoczęła się walka. Nie trwała ona długo. Najpierw Gniewosz zranił Wolfa w rękę, a później Wolf rozciął głowę Gniewoszowi. W tej sytuacji pojedynek przerwano. 

 


    Opisałem te zajścia tak szczegółowo, bo pokazują ducha tamtych czasów i pozwalają zrozumieć, jak wyglądała wtedy walka parlamentarna. Przy okazji też ujawniają one jedną ważną cechę charakteru naszego bohatera Jana Kubika - porywczość. Gwałtowność reakcji, skłonność do używania siły, gdy brakuje argumentów merytorycznych, nie raz sprawiały mu kłopoty. Nieznajomość języka niemieckiego także nie ułatwiała funkcjonowania w parlamencie, był zaliczany do tzw. maszynki do głosowania. 

 


Warto też zapamiętać, że posłowie Wolf i Schönerer byli przywódcami antyklerykalnego ruchu Los-von-Rom-Bewegung, który wzywał do zerwania z Rzymem i jego ciemnymi zabobonami. Kubik chciał się z nimi bić. Nikt wtedy nie przypuszczał, że dwa lata później panowie wspólnie będą podpisywać interpelacje, ale o tym w następnym rozdziale.

 


Pod koniec 1898 roku współpraca pomiędzy Kubikiem a ks. Stojałowskim była tylko grą pozorów. Składali wprawdzie wspólnie interpelacje, jednak coraz mnie ich łączyło. Pokazała to sprawa odejścia od Stojałowskiego i ze stronnictwa Danielaka i Zabudasa. Panowie uznali, że wodzowski styl ks. Stanisława im nie odpowiada, nie zamierzają czyścić „księżowskich butów” i przeszli do socjalistów. Ich zdaniem, Stojałowski po ściągnięciu z niego klątwy stał się zbyt uległy wobec duchowieństwa. Na spotkaniu 21 listopada w Białej Stojałowski tłumaczył socjalistom, że tak naprawdę dzieli ich tylko podejście do Boga, a wszystko inne mają wspólne. Na zgromadzeniu byli posłowie Kubik i Szajer, ale milczeli zawzięcie. Kubik tylko prywatnie miał się zwierzać socjalistom, że najmilej by mu było złożyć mandat, gdyby wiedział, że wyjdzie w jego miejsce socjalista. Zresztą sam miałby ochotę przystać do socjalistów. Ta deklaracja wkrótce została zrealizowana.
    Przedstawiony rok z życia politycznego posła Jana Kubika wyraźnie pokazuje, że dorósł on politycznie do tego, by samodzielnie kierować swoimi działaniami w myśl własnych przekonań. Jak łatwo się domyślić, jego odejście ze Stronnictwa Chrześcijańsko-Ludowego, które było bardzo mocne w regionie, nie poszło gładko i na długo przylgnęła do Kubika łatka zdrajcy. Zwłaszcza że na walkę ze stronnictwem nakładała się walka z kościołem katolickim...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz