wtorek, 25 września 2018

Selma Kurz Słowik z Bielska i Białej cz. 24.




Gdibim ja biła sloneczkjem,
czyli polski język trudny język

Zupełnie inny podtekst, tym razem narodowy, miał występ Selmy Kurz w grodzie Kraka. Wiosną 1909 roku artystka odwiedziła Kraków. Królewskie miasto przyjęło ją życzliwie. Widzowie nie zawiedli. Bilety sprzedały się na sześć tygodni przed występem. Po koncercie publiczność zgotowała jej owację na stojąco. Recenzenci zaś wykazali dużo rezerwy.
Witold Nosowski z „Czasu” podkreślał: (...) sam tryl jest dopiero cząsteczką koloratury, są inne, ważniejsze, z muzyką ściśle spokrewnione. Bez dobrego trylu niema śpiewaczki koloraturowej, lecz najświetniejszy nie narodzi niczego, zwłaszcza gdy pamiętamy, że koloratura tak jak każde wirtuozostwo ma swój styl, swe skale wartości i swe techniczne, jak i wewnętrzne wymagania. (...) Rzecz prosta, iż p. Kurz zapracowała na sławę wielu wybornymi szczegółami swego artyzmu i zastrzeżenia mają racyę tylko o tyle, o ile przykłada się najwyższą bezwzględnie miarę. Ale właśnie przy tej europejskiej skali spostrzega się, że jest to poziom wysoki, lecz jeszcze nie szczyt, a już z pewnością nie taki szczyt, jakiego można by się spodziewać po hymnach wiedeńskich[1].
„Nowa Reforma” piórem B.W. stwierdziła: P. Selma Kurz, nadworna śpiewaczka w Wiedniu, jest właścicielką głosu dobrego i posiada niewątpliwą zdolność wyzyskania techniki śpiewackiej, celem zdobycia podziwu otwartej buzi i cielęcego wzroku na zielone wrota. Pracą i talentem doszła, zdaje się, do niebywałego używania (czasem „nadużywania”) falsetowych wysokich tonów z rzadką pewnością i niezmordowanie. Dźwięk tych tonów działa lekkością brzmienia i swobodą, jak doskonałe pociągnięcia smyczka (przy pomocy tzw. „sordynki”) albo jak cichy wydech fletu. Do podniesienia efektu przyczynia się jedyna w swoim rodzaju długotrwałość oddechu, jaką tylko wprawni nurkowie popisać się mogą[2].

Po występie Selmy na estradzie Krakowskiego Towarzystwa Koncertowego Zdzisław Jachimecki napisał niezwykle zjadliwy muzyczny felieton, który zamieścił w „Przeglądzie Polskim”: Panna Kurz pochodzi z Bielska, jest dziś jedną z najbardziej cenionych i podziwianych, jedną z najwyżej płaconych śpiewaczek europejskich, nie dziw więc, że pewne sfery naszego miasta uważały za powinność być na koncercie, i były na nim. Wielkie powodzenie zawdzięcza panna Selma Kurz naturalnemu swojemu tryllowi, który w połączeniu z długim oddechem pozwala jej na efekty niespotykane często, ale też i niewysokiego znaczenia artystycznego. Sam głos nie ma barwy najpiękniejszej (...), nie ma tu żadnej średnicy, tony dolne nie istnieją zupełnie, góra atakowana w pełnem natężeniu lub tylko w pianissimach tonów z głowy, ustawicznym flageolecie koloratury pokonującej przedziwnie wszystkie staccata i pasażyki, ale nieraz zamazującej portamentowo gamy biegnące w dół. Jeszcze więcej (...) zawdzięcza panna Kurz kulturalnym upodobaniom ludów europejskich, które w tym względzie zupełnie nie różnią się od Papuasów i innych narodów na pierwotnym stopniu cywilizacji znajdującym się (...). Spotkałem nawet wybrednych smakoszów muzyki, którzy twierdzili, że w śpiewie panny Kurz jest sama dusza. Gdyby w nim była, byłaby bardzo jednostronną, panna Kurz nie wychodzi poza granicę ckliwości, która właśnie znamionuje jej głos; wyrazu różnolitego w śpiewie tym zgoła nie znajdziemy, kilka, zaiste niezwykłych akcentów jeszcze nim nie jest. Natury sensytywne odkrywają duszę w drganiu wiązadeł głosowych śpiewaczki, o którą zapytałby retorycznie Nietzsche: Hat sie überhaupt eine Seele!![3]
Felietonistę najbardziej poirytowało wykonanie przez Selmę pieśni Fryderyka Chopina Gdybym ja była słoneczkiem na niebie. Artystka zaśpiewała ten utwór z szacunku dla publiczności polskiej. Możemy tylko domyślać się, ile ją kosztowało nauczenie się polskiego tekstu. I publiczność doceniła jej gest gromkimi brawami oraz łzami wzruszenia. Najwyraźniej jednak Jachimecki odebrał jej starania jako niesmaczny żart z narodu polskiego. Nieznajomość języka spowodowała, że wyszło jej Gdibim ja biła sloneczkjem... To kaleczenie tekstu krytyk połączył z faktem, że Selma pochodziła z Bielska, a jej patronem był dr Theodor Haase, znany jako polakożerca.
Trzeba wiedzieć, że w owym czasie Bielsko było w Krakowie postrzegane jako główne siedlisko wartości germańskich, całkowicie wrogie wszystkiemu, co polskie. Zyskało tę sławę po wydarzeniach z 19 października 1902 roku, kiedy to podczas otwarcia Domu Polskiego doszło do pogromu Polaków, a wielu gości z Krakowa zostało poturbowanych[4].
Również osoba dobrodzieja nie przysparzała śpiewaczce sympatii w Krakowie. Theodor Haase zmarł po długiej chorobie 27 marca 1909 roku tuż przed jej krakowskim koncertem[5]. Dla Selmy był mężem opatrznościowym, ale dla Polaków – synonimem germanizacji. Świadczą o tym tytuły prasowe w stylu „Śmierć wroga polskości”. Polska prasa przypominała: Hasse opanowany przez idee fixe, że Niemcy powinni zostać jedynymi panami Śląska, odmawiał Polakom wszelkich praw politycznych i narodowościowych[6]. Działalność 25-letnia ś.p. Haasego, to jeden ciąg pracy, skierowanej przeciw narodowości polskiej na Śląsku[7].
Można byłoby w tym miejscu opisywać antypolskie działania dra Haasego, ale przecież nie on jest bohaterem tego tekstu. Wspominam o nim, bo akurat w tym konkretnym momencie skojarzenie Selmy Kurz z jego osobą zadziałało zdecydowanie na jej niekorzyść. Konserwatywny, narodowy Kraków uznał, że przyjaciel naszego wroga nie może być dobrym... artystą. To dlatego recenzenci, oceniając występy, szukali dziury w całym i zajmowali się wątkami pobocznymi.
Szczególną złośliwością wykazał się Feliks Jasieński z „Głosu Narodu”. W jego recenzji najpierw dostało się kapelmistrzowi, który prowadził orkiestrę jak Fryderyk Wielki i zagłuszał wszystkich solistów. Jedyną, której udało się z tej kakofonii dźwięków wydobyć, była Selma ze swoim trwającym aż 56 sekund trylem! Jasieński pozwolił sobie też na mało delikatny zabieg w postaci przytoczenia dialogu na temat przyczyn powodzenia śpiewaczki.
Młoda?
Nie bardzo.
Ładna?
Nie bardzo.
Głos piękny i silny?
Nie bardzo.
Więc co, u licha?
Bajeczna maszyna od koloratury!
Na koniec krytyk stwierdził, że wbrew zachwytowi publiczności złożonej z wpływowych ludzi z miasta on pozostanie niewzruszony. Maszyny mnie nie interesują![8]


[1] „Czas” nr 74 z 1.04.1909, s. 1.
[2] „Nowa Reforma” nr 149 z 1.04.1909, s. 1.
[3] „Przegląd Polski” XLIII, 1909, s. 190-191.
[4] Por. „Wieniec i Pszczółka” nr 44 z 2.11.1902, s. 691.
[5] Zob. „Silesia” nr 72 z 29.03.1914, s. 5 i 6.
[6] „Nowości Ilustrowane” nr 15 z 10.04.1909, s. 13.
[7] „Nowa Reforma” nr 150 z 1.04.1909, s. 1.
[8] „Głos Narodu” nr 92 z 2.04.1909, s. 3.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz