„O tempora, o mores”, (Co za czas, Co za obyczaje), chętnie powtarzamy patrząc na to, co wyprawia się w świecie politycznym. Starsi stwierdzają, że kiedyś było to nie do pomyślenia, a ci jeszcze wcześniej urodzeni powtarzają za swoimi przodkami, że nie było to jak za cesarza Franciszka Józefa.
Faktycznie, dzisiejszy obraz uprawiania polityki jest delikatnie rzecz ujmując… przerażający. Panuje powszechne przyzwolenie na mijanie się z prawdą, brak zasad oraz mentalność Kalego. No, a jak w takim razie było kiedyś? Proponuję w ramach odstresowania spojrzeć na wydarzenia polityczne z roku 1911 widziane oczyma karykaturzystów. Zajmujemy się oczywiście parlamentem w Wiedniu, bowiem nasi przedstawiciele wtedy tam grzali ławy poselskie.
Alkohol to podstawa budżetu
Pewnie macie Państwo jeszcze w pamięci informacje o powiększającej się dziurze budżetowej, która grozi załamaniem się finansów publicznych. Oto w marcu 1911 roku sytuacja budżetu c.k. Austrii była opłakana. Minister finansów Polak, Leon Biliński, przygotował pakiet ratunkowy, a w nim propozycje nowych lepszych (oczywiście wyższych) podatków od piwa, wina, zapałek, opłat pocztowych, a nawet samochodów.
W tych okolicznościach sprzedaż alkoholu i posiadanie koncesji była jeszcze bardziej pożądana. O tym zjawisku osobliwie donosiło satyryczne pismo „Kikeriki” . Ujawniło ono, że największy krzykacz sejmowy Antoni Paduch, który nawoływał z mównicy do odbierania koncesji Żydom. Sam po cichu, pomagał im w załatwianiu koncesji biorąc przy okazji sowitą „prowizje”.
Pomimo udowodnienia mu korupcji, Paduch próbował nadal uczestniczyć w pracach klubu polskiego w Wiedniu. Pismo „Bie Bombe” zajmujące się sprawami parlamentu podsumowało te fakty: W Polskim Klubie doszło do rozłamu. Wielkim odkryciem było, że koncesje zostały sprzedane. Nie ukarano jednak winnych, lecz pomimo tego przedłożono rządowi koncesje. Bowiem bez koncesji Polski Klub nie mógłby istnieć. Ponieważ w większości zgromadzili się tam (posłowie- jk) koncesjonowani.
Kolejna gazeta „Der Floh” zamieściła prześmiewczy wierszyk dotyczący tej sprawy, pt. „Szlachetni Polacy”, który zaczynał się od słów: W wysokim domu siedzą szlachetni szlachcice, którzy powinni siedzieć gdzie indziej....
Warto przypomnieć, że w ówczesnym Kole Polskim zasiadało 71 członków, którzy dzielili się na sześć frakcji. Do tych informacji, trzeba również dołożyć i tę, że kilku „naszych” posłów miało w tym czasie procesy sądowe głównie dotyczące niewłaściwego obchodzenia się z groszem publicznym.
Prawie, że normą były interwencje policji podczas obrad, która musiała rozdzielać bijących się na pięści posłów wszystkich narodowości.
Często dochodziło do sytuacji, że gdy posłowie nie chcieli przyjąć jakiejś ustawy, to przynosili instrumenty i skutecznie przy ich użyciu zagłuszali posła sprawozdawcę. Takie praktyki zaowocowały rozpisaniem nowych wyborów.
Wybory, wybory...
Przyglądając się kampanii wyborczej „Der Floh” zaproponował satyryczne propozycje plakatów wyborczych dla wszystkich narodowości. Dla Polaków redakcja zaproponowała hasło: Jeszcze polska nie zginęła, kiedy Stapińskiego wybierze. Poseł ów zasłynął z wielu korupcyjnych zachowań.
Natomiast satyryczny „Kikeriki”, studziło rozgrzane głowy wyborców i pokazało starą prawdę, że politycy mają wyuczony sposób zachowania.
Oto przed wyborami kłaniają się w pas elektorom, a po wyborach pokazują dobitnie, gdzie elektorat mają.
Kampania ówczesna wyborcza odbyła się przy wykorzystaniu bardzo nieeleganckich metod. Haki, pomówienia, oszczerstwa, a nawet pobicia nie były odosobnione. Ostatecznie w lipcu 1911 roku do Rady Państwa w Wiedniu wybrano nowych posłów. Patrząc na tą nową jakość i pojawienie się po raz kolejny w parlamencie różnego rodzaju „pieniaczy” satyryczny tygodnik zaproponował, aby obrady posłów przenieść do parku rozrywki na Platerze, by były rozrywką dla gawiedzi.
Tak było w 1911 roku, a jak jest teraz… pozostawiam ocenę Państwu, gdyż ja przypomniałem tylko wydarzenia sprzed wieku, a jakiekolwiek podobieństwa do czasów współczesnych, są oczywiście całkowicie przypadkowe i przez autora nie zamierzone.
Przedstawiony powyżej tekst, jest niewielkim fragmentem ze spotkania finałowego 25. edycji Festiwalu FERMENTY, które odbyło się 12 maja w sali sesyjnej Urzędu Miejskiego. Jacek Kachel opowiadał z czego śmiali się mieszkańcy w Bielsku i Białej na przełomie XIX i XX wieku, a więc i o…polityce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz